PERU (3) – SAMOCHODEM PO LIMIE I ZWIEDZANIE KATEDRY

Obudziliśmy się już nad amazońską dżunglą. Niedługo potem stewardessy poczęstowały pasażerów snackiem na śniadanie, a teren z płaskiego, pełnego meandrujących aż do granic możliwości rzek, zaczął wypiętrzać się w brunatne, pustynne góry. Zaczynały się Andy.

Był to też znak, że znajdujemy się już całkiem blisko Limy

Samolot rozpoczął obnizanie pułapu lotu przed podejściem do lądowania, Pomimo, że znajdowaliśmy się wciąż jeszcze powyżej pięciu tysięcy metrów n.p.m, ziemia wydawała się byc bardzo blisko. Nic dziwnego. Andy w tym rejonie spokojnie osiągają wysokość czterech tysięcy metrów.

Kiedy minęlismy główny grzbiet, rozpoczęło się szybsze zmniejszanie wysoikości. Wkrótce znaleźliśmy się zupełnie poniżej chmur, a że pogoda na peruwiańskim wybrzeżu często bywa mglista, powstało wrażenie, że jedynym punktem odniesienia jest pofałdowana barankami powierzchnia ponad nami, Tak jabyśmy lecieli do góry nogami.

W końcu wylądowaliśmy. Mimo wczesnego ranka było ciepło. Nie spieszyliśmy się, ponieważ doba hotelowa rozpoczynała się i tak dopiero po południu, Oczywiście liczyliśmy na to, że przyjmą nas wcześniej, ale bez przesady.

Zaraz po wyjściu z hali odpraw dopadli nas naganiacze taksówek. Jak jest z taksówkami, każdy wie. Od Warszawy po Pekin i od Moskwy po Buenos Aires na całym świecie należy wystrzegać się zbyt pochoponych decyzji, ponieważ mogą one słono kosztować. Na wszelki wypadek poszliśmy więc najpierw do biura informacji tursytycznej.

– Taksówka do centrum będzie kosztować około 45 dolarów. Najlepiej wybrać jedną z autoryzowanych kompanii, których kantory znajduja się przy samym wyjściu z hali odpraw, jeszcze w strefie niedostępnej dla innych niż przylatujący pasażerowie osób. Jest jeden kantor w strefie ogólnodostępnej oferujacy przejazd trochę taniej – informowała nas życzliwa pani,

I rzeczywiście. Te pierwsze kantory, będace praktycznie pierwszym zetknięciem się z peruwiańską rzeczywistością (nie licząc samej odprawy granicznej) oferowały przewozy za około 110-120 soli (1 dolar USA = około 2.5 peruwiańskiego sola). Ten w strefie ogólnodostępnej już za 45 soli. Uznaliśmy, że nawet oferta tego drugiego jest mało kusząca zważywszy, że mieliśmy zamiar trochę poprzemieszczać się po Limie, Dlatego zdecydowaliśmy się na wypożyczenie samochodu, co w przypadku najtańszego modelu kosztowało mniej więcej tyle co dwa przejazdy ową tańszą kompanią taksówkową. Dziś (a piszę te słowa w samolocie podczas powrotu z Peru do Europy) wiemy już znacznie więcej. Teren przyległy do budynku lotniska jest ogrodzony i t.zw. nieautoryzowane osoby nie mają tam wstępu. Wystarczy jednak przejść jakieś sto metrów przez parkingi wydostać się za bramę ogrodzenia na zwyczajną ulicę, by natychmiast zostać otoczonym przez kolejnych naganiaczy, którzy oferowali przejazd do centrum już za 25 soli, I to bynajmniej nie jakimś rozklekotanym gruchotem, lecz porządnie wyposażoną, czystą, czarną limuzyną. Kiedy wracaliśmy z Cusco  by zatrzymać się w Limie przed odlotem do Europy, zignorowaliśśmy także i tych naganiaczy, zamawiając samemu zwykła taksówkę na tej samej ulicy, Jeździ ich tamtędy pełno. Wynegocjowaliśmy kwotę 15 soli,

Tymczasem jednak staliśmy się chwilowymi uzytkownikami małego autka Kia Picanto i po wpakowaniu do środka plecaków mieliśmy wyruszyć  na trasę.

Jazda w Peru… To dopiero jest wyzwanie! Już sam wyjazd z lotniskowego parkingu na potwornie zatłoczoną ulicę był wyczynem, a co dopiero utrzymanie zaplanowanego kierunku ruchu bedąc porwanym przez niezmierzony potok aut.

Co z tego, że ulica miała trzy pasy ruchu, kiedy de facto sunęło nią pięć albo sześć strumieni samochodów, nie licząc przeciskających się pomiędzy nimi motocykli? Właściwie to malowanie jakichkolwiek pasów na jezdni nie miało żadnego sensu ponieważ i tak mało kto się takim oznakowaniem przejmował. Nie używa się także kierunkowskazów. Każdy zmienia pas ruchu jak chce i kiedy chce, a jedynym oznajmieniem takiego zamiaru bywa czasem użycie klaksonu (czasem, bo klaksonu używa się również do wielu innych celów, w związku z czym trwa nieustanna kakofonia dźwiękowych sygnałów). Szybko zrozumiałem , że jedyną możliwością przetrwania jest nieustanna obserwacja sąsiednich aut i przewidywanie co zrobią, by  w porę wyhamować. Podobnie każdy skręt to próba wciśnięcia się tu czy tam pomiędzy inne samochody i jakiś bliżej nieokreślony kontakt wzrokowy oraz intuicja pozwalająca przewidzieć, że ten mnie wpuści, a tamten za nic na świecie.

Mistrzostwem świata dla mnie była nasza podróż w ostatni dzień z hotelu na lotnisko. Wiozący nas wtdy taksówkarz wyjeżdżając z podporządkowanej bocznej uliczki postanowił w ramach lewoskrętu pokonać ów niezmierzony strumień kilku szeregów aut poruszających się główną drogą (nazwijmy ją eufemistycznie ekspresową), zmuszając kolejne z nich do zatrzymania się, by przebrnąwszy przez owe umowne pięć pasów ruchu móc wcisnąć się skrętem w lewo w wiodącą w przeciwną stronę równie „pięciopasmową” (choć według malowania ledwie trzypasmową) jezdnię, którą podążyliśmy ku lotnisku.

Tymczasem owego dnia prowadząc auto nauczyłem się szybko, że skrzyżowania można pokonywać także przy czerownym świetle, co w pierwszym momencie przyprawiało mnie o dodatkowy rozstrój nerwowy. Na wielkich skrzyżowaniach policjanci często gwizdkiem i gwałtowną gestykulacją nakazywali jechać pomimo czerwonego, by choć trochę rozładować korki. Tu akurat uważam, że akcja peruwiańskiej policji ma uzasadnienie. Sam czasem widzę bezsens sztywnego trzymania się zaprogramowanych faz świateł, które w niektórych okresach dnia z uporem maniaka blokują płynność ruchu na głównych arteriach miasta kosztem mniej ważnych ulic. Aż prosiłoby się, by nasza policja wzięła przykład z Peru i czasami bardziej kreatywnie podchodziła do zarządzania ruchem.

Podczas tej inaugurującej jazdy mogliśmy też po raz pierwszy doświadczyć życzliwości Peruwiańczyków (która przez następne dwa tygodnie, aż do końca naszego pobytu nam towarzyszyła). Kiedy jakimś cudem dotarliśmy bez stłuczeń i zadrapań do naszego hotelu, okazało się, że nie ma on parkingu. Jakaś pani próbowała nam wytłumaczyć gdize znaleźć najbliższe miejsce parkingowem ale widząc kłopoty ze zrozumieniem trasy dojazdu postanowiła wsiąść do auta i pojechać z nami, by nam ją pokazać.

– Trzeba uważać na skrzyżowaniach – instruowała mnie – bo światła światłami, ale każdy robi co chce, a policja i tak nie reaguje.

Jakby na potwierdzenie jej słów na następnym skrzyżowaniu jakiś facet wylazł mi wprost pod maskę zmuszając do gwałtownego hamowania. On miał czerwone światło, a ja zielone. Na dodatek spojrzał na mnie z wyrzutem, jakbym to ja złamał przepisy.

– Mówiłam, że trzeba uważać – przypomniała pani.

W hotelu ze względu na wczesną porę pokoju jeszcze nie mieli gotowego, ale mogliśmy zostawić bagaże To kolejne ułatwienie – prawie zawsze usługa przechowania bagażu jest wliczona w wynajem pokoju, więc godziny za- i wymeldowania nie rozbijają zbytnio dnia. W recepcji powiedzieli nam, byśmy wrócili za trzy kwadranse, bo wtedy pokój będzie już gotowy. My jednak, głodni wrażeń, pozostawiwszy plkecaki ruszyliśmy od razu na zwiedzanie w kierunku położonego kilka przecznic daje Plaza de Armas, czyli głównego placu Limy. Naszą uwagę natychmiast zwróciły liczne drewniane wykusze na zabytkowych jednopiętrowych budynkach starej Limy.

Im bliżej placu, tym więcej sklepów z pamiątkami z dominującymi wyrazistymi kolorami wpisanymi w indiańską tradycję.

Po kilkunastu minutach niespiesznego spaceru dotarliśmy do placu. Ten wysadzany dorodnymi palmami oraz dywanami kwiatów skwer otoczony był przez zabytkowe budowle z arkadami i jeszcze piękniejszymi drewnianymi wykuszami, niedostępny pałac prezydencki strzeżony przez gwardzistów i najbardziej chyba znany fragment otoczenia – katedrę.

Obok katedry znajdował się pałac arcybiskupów i związane z nim muzeum. Wtedy po raz pierwszy doświadczyliśmy uciążliwej konieczności płacenia dość znaczących kwot za wstęp do rozmaitych turystycznie ciekawych miejsc. I były to ceny często dość znacznie przewyższające poziom europejski. Z muzeum zrezygnowaliśmy, ale do katedry trzeba było zajrzeć. Wejściówka za dziesięć soli (równowartość około trzynastu złotych) po dwóch tygodniach płacenia słono za wstęp w inne miejsce nie robi już takiego wrażenia.

Tuż za wejściem, w kaplicy po prawej stronie znajduje się grób Francisco Pizarra, konkwistadora Peru i założyciela Limy. Zastanawiał mnie ten honor oddany nisko urodzonemu Hiszpanowi, który prawdopodobnie do końca życia pozostał analfabetą, a którego jedyną drogą do zapisania na kartach historii przez duże ”H” były organizowane w imię zwykłej chciwości wyprawy do na wpół mitycznej krainy pełnej złota zwanej w owym czasie jako Birú. Po dwóch nieudanych, podczas trzeciej, z zaledwie stu kilkudziesięcioma ludźmi pojmał i zabił wodza Inków Atahualpę uzyskawszy wcześniej okup w postaci około sześciu ton złota oraz jedenastu ton srebra. Po aneksji ziem dla hiszpańskiej korony, w 1535 roku założył miasto Ciudad del Reyes, przemianowane potem na Limę oraz zainicjował budowę tamtejszej katedry. Jego zasługi dla powstania Limy oraz tamtejszej katedry są bezsporne. Był jednak najeźdźcą, który nie tylko doprowadził do upadku imperium Inków, lecz zaślepiony chciwością w barbarzyński sposób zniszczył wiele wspaniałych dzieł sztuki stworzonych przez tamtejszą cywilizację.

Pod ołtarzem katedry znajduje się krypta, w której pochowane są szczątki biskupów tamtejszej archidiecezji. Wykopaliska jednak odkryły miejsca pochówku innych, mniej lub bardziej znamienitych obywateli. Rysunki przedstawiają formy grzebania zmarłych w badanych stuleciach oraz układ szczątków w odkrytych grobach.

Same szczątki, odgrzebane i przykryte szklaną taflą można oglądać z pomostu nad wykopaliskami.

Przy wyjściu z katedry na filarach wiszą wmurowane tablice upamiętniające dwie wizyty papieża Jana Pawła II w Limie.

Trudno znaleźć miejsce na świecie, gdzie On by nie pielgrzymował.

Gdańsk, 04.05.2013; 23:45 LT

Komentarze