PERU (19) – POCIĄGIEM DO AQUAS CALLENTES

Po Cusco został nam już praktycznie tylko ostatni punkt programu: Machu Picchu. Mozna tam dotrzeć poprzez góry t.zw. szlakiem Incas Trail. My nie mieliśmy już czasu na kolejny trekking, więc wybraliśmy wariant najszybszy. Polega on na przyjeździe do Aquas Callentes i dotarcie do Machu Picchu z doliny świętej rzeki Vilcanota (która w bardziej dolnym biegu zmienia nazwę na Urubamba).

Do Aquas Callentes nie prowadzi jednak żadna droga (to swiadczy o tym jak bardzo odcięte od świata było Machu Picchu). Jedyne połączenie ze światem zapewnia linia kolejowa. Bilety kupiliśmy przez internet na długo przed wyjazdem do Peru, aby mieć pewność, że nasz plan nie zawali się w ostatniej chwili.

Peru Rail

Całą resztę, czyli dotarcie z Cusco do miejscowości Ollantaytambo, skąd odjeżdżał pociąg oraz zakup biletów na wstęp do Machu Picchu (trzeba mieć je wcześniej, ponieważ na górze, przy bramach do owego parku archeologicznego odbywa się jedynie kontrola, a nie ma możliwości kupna) załatwiliśmy w jednej z licznych agencji turystycznych w Cusco.

Byliśmy umówieni na ósmą rano przed wejściem do biura agencji. Stąd, na skraju Plaza de Armas, miał odjeżdżać autobus. Dla nas, ludzi chodzących spać późno, konieczność wstania o szóstej lub siódmej to zazwyczaj niemal jak przebudzenie w środku nocy. Niby wszystko zadziałało, budzik zadzwonił o czasie, ale i tak wyszliśmy o takiej godzinie, że jedyną opcją dotarcia na czas była taksówka. Nawet taksówka jednak nie przeskoczy korków. Dotarliśmy na miejsce kilka minut po ósmej. Autobusu, który miał czekać już nie było. Samo biuro było jednak otwarte.

– Mamy wykupione bilety na przejazd do Ollantaytambo, ale spóźniliśmy się kilka minut… – powiedzieliśmy wchodząc do środka.

W wielu miejscach na świecie odpowiedź zapewne brzmiała by krótko: „to wasz problem, następny autobus odjeżdża o…” Być może w Peru jest inaczej, a może znów po prostu trafiliśmy na życzliwych ludzi. W każdym razie osoba z agencji natychmiast wezwała samochód i ruszyliśmy przez miasto. Myślałem początkowo, że będziemy gonić nasz autobus, ale tak nie było. Wjechaliśmy bowiem w końcu na jakieś podwórko, gdzie stał pomalowany kolorowo bus. Kazano nam wsiadać i czekać. Tak też zrobiliśmy. Słyszeliśmy jak naganiacze chodzili po ulicy i wykrzykiwali na cały głos jakieś informacje, z których rozumieliśmy głównie nazwę „Urubamba” i „Ollantaytambo”. Co jakiś czas dosiadał się jakiś miejscowy pasażer, a kiedy autobus był już wystarczająco pełny (a może gdy nadszedł czas odjazdu, którego nie znaliśmy), ruszyliśmy.

Znów zaczęła się droga przez góry, serpentyny nad przepaściami , a przede wszystkim wspaniałe widoki ośnieżonych szczytów.

P 270

W końcu wjechaliśmy zwężającą się dolinę, w której rozlokowała się interesująca nas miejscowość

P 271

Mieliśmy jeszcze jakieś dwie godziny do odjazdu pociągu więc spokojnie mogliśmy pochodzić po okolicy. Ollantaytambo niczym Machu Picchu było inkaskim miastem – twierdzą na zboczach gór.  Dopiero później zabudowa rozpełzła się po dolinie.

P 274

W poprzednim odcinku wspominałem o powstaniu pod wodzą Manco Inki, które miało miejsce już trzy lata po wkroczeniu Pizarra do Cusco. Właśnie w Ollantaytambo, w 1537 roku, po zakończeniu oblężenia Cusco i wycofaniu się z twierdzy Saqsaywaman stacjonowały główne siły Inków. Wydawało się, że szczęście sprzyjało Indianom, ponieważ wywiązał się konflikt pomiędzy głównymi przywódcami Hiszpanów. Nie mogło być lepszego momentu na atak. Na kilkuset Hiszpanów Manko Inka ruszył z Ollantaytambo na czele armii liczącej piętnaście tysięcy żołnierzy. Miał ogromną przewagę liczebną w ludziach, którzy dodatkowo doskonale orientowali się w terenie. Nie wiem co wydarzyło się podczas tej bitwy i jakie błędy taktyczne popełniono. Dość powiedzieć, że Hiszpanie stracili ponoć jednego konia, a zdziesiątkowane oddziały Inków zmuszone zostały do ucieczki. Przy takiej przewadze wydawałoby się, że broń palna ani konie nie mogły być wystarczającą przeciwwagą. Wygląda na to, że spotkały się naprzeciw siebie dwie cywilizacje z dwiema kompletnie różnymi wyuczonymi sposobami prowadzenia wojen. Po tamtej bitwie Inkowie koncentrowali się niemal wyłącznie na wojnie podjazdowej, partyzanckiej, unikając raczej otwartych starć.

P 275

Pozostałości twierdzy są dość dobrze zachowane i można je zwiedzać. Oczywiście jak wszystkie tego typu obiekty – odpłatnie, i jak w większości tego typu obiektów w Peru ceny do niskich nie należą. Za wejście do środka trzeba byłoby zapłacić równowartość grubo ponad sto złotych od osoby.

P 272

Aż tak zdeterminowani na wizytę tam nie byliśmy, szczególnie, że i tak byłoby to zwiedzanie na tempo, z ciągłym spoglądaniem na zegarek. Rzuciliśmy więc okiem na twierdzę od zewnątrz, zakładając, że zrekompensuje nam wszystko jutrzejsze oglądanie Machu Picchu.

P 277

Tymczasem poszliśmy na rynek miasteczka, a później na targ, gdzie zaopatrzyliśmy się w owoce na drogę.

P 276

No i w końcu przyszedł czas by pójść na dworzec. Uliczką, wzdłuż której ulokowało się mnóstwo straganów z pamiątkami dla turystów dotarliśmy do bramy, za którą widać już było peron i stojące przy nim niebieskie wagony.

P 278

Przed każdym wagonem konduktorzy sprawdzali bilety. Sprzedano ich tylko tyle, ile było miejsc siedzących. Odpadało stanie w korytarzu.

P 279

Wkrótce ruszyliśmy. Odnosiłem wrażenie, że wąska już dolina rzeki Urubamba zwężała się jeszcze bardziej. Miejscami jechaliśmy niemalże kanionem wśród piekielnie stromych zboczy ośnieżonych hen wysoko gór.

P 300a

P 280

Te szczyty dawało się czasem zauważyć tylko przez okienka w dachu wagonu.

P 281

Dziś, po wielu miesiącach od tamtej podróży wydaje mi się nieprawdopodobne, że przespałem część tej drogi. Zupełnie inaczej jednak reaguje się na nie na bieżąco. Kiedy jest się niemalże non stop, od samego rana bombardowanym kolejnymi widokami, w końcu przychodzi znużenie, które w połączeniu z łagodnym kołysaniem wagonu sprawia, że powieki robią się cięzkie jak z ołowiu.

Jesteśmy na miejscu. Pierwszy szok to wyjście z peronu dworca. Idzie się przez teren totalnie zawłądnięty przez staragany z pamiątkami. Trudno się przecisnąć przez tłum. Drugi szok to zbocza gór dookoła. Widać w jak wąskiej dolinie jesteśmy i w jak głębokiej. Jest popołudnie. Słońce oświetla wyższe partie gór, a tutaj wszystko już w cieniu. No i trzeci szok to brak samochodów, ponieważ jak wspomniałem nie dociera tu żadna droga. Nie ma tu tradycyjnie pojętych ulic z wydzieloną jezdnią. Wszystko to deptaki dla pieszych. Przy jednej z uliczek odnajdujemy nasz hotel: Pachamama Inn.

P 288

Aquas Callentes nie jest ładną miejscowością. To głównie sypialnia dla ludzi przybywających do Machu Picchu. Są więc tu przede wszystkim hotele, sklepy i restauracje. Chyba żaden z tych obiektów nie zapisze się w szczególny sposób w historii architektury. Podobnie jak letniskowe osiedla gdzieś u nas nad morzem.

Zostawiamy plecaki w pokoju i idziemy na spacer. Jedną z uliczek docieramy do szkoły, przy której zlokalizowane jest całkiem fajne, pełnowymiarowe boisko. Wykroić w piekielnie ciasnej dolinie taki kawał terenu na boisko to musiało być duże wyzwanie.

P 289

W Aquas Callentes wszystko nastawione jest na turystów. Żaden problem ze znalezieniem pralni, gdzie za niewielką opłatą po dwóch godzinach odbiera się czyste ciuchy. Od czasu wizyty w Puno zaczęliśmy regularnie korzystać z takich usług.

P 291

Aquas Callentes znaczy po hiszpańsku „gorące wody”. Biją tu bowiem tak zwane gorące źródła. Być i nie skorzystać? Niemożliwe. Trzeba tylko pójść ścieżką w górę potoku, który w tej miejscowości wpada do Vilcanoty.

P 290

Nie mamy ze sobą ręczników. Nie my jedni, więc blisko przed basenami termalnymi jest wiele wypożyczalni. Każda biznesowa nisza jest wykorzystana. Po chwili zaopatrzeni w śnieżnobiałe ręczniki wędrujemy do basenów.

P 295

Hm… No cóż… Owe ciepłe źródła rożnią się nieco od tych, które mieliśmy okazję zwiedzać, jak chociażby termy w Budapeszcie. Niewielkie rozmiary basenów, tłumy zażywające w nich kapieli i mętna woda – nie wiadomo czy taka z natury, czy w wyniku owych masowych kąpieli. Mój Anioł od razu powiedział: nie! Szczerze mówiąc wcale się jej nie dziwię. Ja jednak ryzykując grzybice i wszelkie inne paskudztwa postanowiłem spróbować.

P 292

Szybko zorientowałem się, że baseny mają wodę o róznej temperaturze. Największy tłum jest oczywiście w tych najcieplejszych, Tam gdzie woda jest ledwie letnia, ludzi trochę mniej. Muszę przyznać, że ja także wolałem tę odrobinę chłodniejszą wodę ale bez obfitej, ludzkiej wkładki.

P 296

Nie kąpałem się długo, ale zmrok zdążył zapaść. Anioł cierpliwie czekał, a potem ruszyliśmy w dół potoku z powrotem do miasteczka.

P 297

P 293

Trzeba było poszukać czegoś na kolację. W Peru popularnym rodzajem mięsa są… świnki morskie. Odkaładałem spróbowanie ich przez kolejne dni, aż w końcu postanowiłem to zrobić w Aquas Callentes, lecz akurat wtedy wszystkie się pochowały. Zdecydowaliśmy się więc na steki z alpaki.

P 294

Potem jeszcze poszliśmy odszukać przystanek autobusowy, z którego nazajutrz mieliśmy wjechać na górę. Bo z tymi samochodami nie jest tak do końca prawda. Owszem, nie dojeżdżają tu samochody, ale dostarczono w jakiś sposób autobusy, które kursują wahadłowo po specjalnej drodze wspinającej się licznymi serpentynami pomiędzy Aquas Callenets a Machu Picchu. Bilety też mieliśmy kupione jeszcze w Cusco, ale chcieliśmy sprawdzić dokąd rano iść, żeby nie błądzić. W Aquas Callentes jednak raczej trudno czegoś nie znaleźć.

Szczecin, 18.01.2015; 00:15 LT

Komentarze