PERU (12) – CHIVAY

Mając znów cały nasz dobytek w swoich rękach, mogliśmy spokojnie wsiąść do busa, którym mieliśmy dojechać do Chivay. Tu rozstaliśmy się z naszymi holenderskimi współtowarzyszami kanionowego trekkingu. Oni jechali jeszcze do ciepłych źródeł, a my spieszyliśmy się na autobus do Puno, który odjeżdżał z Chivay wczesnym popołudniem.

Znów zaczęła się jazda żwirową drogą nad przepaściami. Czytałem o kilku autobusach lecących w przepaść z peruwiańskich dróg przed naszym wyjazdem na tę wyprawę i zdążyłem przeczytać o kilku następnych już po powrocie. Wydaje mi się więc, że respekt dla takiej podróży był trochę uzasadniony. Dłużyła mi się jazda i z utęsknieniem czekałem aż urwiską zmienią się na bardziej łagodne stoki. W końcu po pokonaniu krótkiego tunelu zatrzymaliśmy się w miejscu gdzie nzajduje się umowna granica między kanionem a doliną Colca.

Kanion oraz dolina to nie tylko dwa odmienne twory geologiczne. To także odmienna kultura ludzi podkreślających swoją odrębność od sąsiadów. Tak jak w Polsce miejscowa ludność jest bardzo uczulona na rozróznieniu n.p. Śląska od Zagłębia czy Kaszub od Kociewia, tak tam równie ważne jest czy ktoś pochodzi z doliny, czy z kanionu. Różnią się stroje i obyczaje.

W miejscu naszego postoju znajdował się punkt widokowy, z którego raz jeszcze moglismy popatrzeć na wijącą się głęboko w dole rzekę.

Na łagodniejszych stokach można rzucały się w oczy charakterystyczne poletka uprawne utworzone na sztucznych tarasach. Niezwykłe jest to, że owe tarasy zostały wybudowane przez Inków. Służą miejscowym rolnikom do dziś.

Następny przystanek to wioska Maca. W 1991 roku wybuch potoki lawy połaczone z trzęsieniem ziemi towarzyszące wybuchowi pobliskiego wulkanu Hualca Hualca (6025 m.n.p.m.) niemal doszczętnie zniszczyły tę miejscowość. Unicestwione zostały prawie wszystkie domy, a zabytkowy kościół został poważnie uszkodzony. Dziś, po blisko ćwierć wieku od tamtego kataklizmu, rany się zabliźniły i wieś znów tętni życiem bogacąc się na licznych, zatrzymujacych się tutaj turystach.

Obejrzeliśmy ten kościół.

Potem kupiliśmy coś do picia i znów zajęliśmy miejsce w busie. Następny przystanek to już Chivay, nieformalna stolica regionu.

Wysiedliśmy na przedmieściach. Nasz przewodnik zatrzyamł się w restauracji, do której po kąpieli w ciepłych źródłach mieli dotrzeć turyści z innego busa. Zgodził się przypilnowac naszych rzeczy, dzieki czemu mogliśmy bez bagażu pójść do centrum.

Małe miasteczka mają swój niepowtarzalny urok. Kolorowe, ludowe stroje, jeszcze bardziej kolorowe tuk-tuki, a my na dodatek mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy na targ.

Wszędzie stały ogromne worki z rozmaitymi ziarnami, przyprawami, warzywami… My zajadaliśmy się owocami, więc po raz kolejny kupiliśmy opuncje.

Nie mogliśmy tez odmówić sobie miejscowego chleba. Takie placki smakowały nawet bez niczego. Na innym stoisku kupilismy jednak jeszcze kawałek sera. Do tego woda mineralna i sprawę prowiantu na czekającą nas podróż nad Jezioro Titikaka mieliśmy załatwioną.

Jeszcze chwilę powłoczyliśmy się po targu, bardziej podziwiając bogactwo kobiecych strojów niż przyglądając się oferowanym towarom.

Kolorowe spódnice, charakterystyczne kapelusze oraz królujące warkocze. Niezwykłe są tez „tobołki” noszone na plecach. W nich kobiety noszą zakupy, nierzadko dźwigając na plecach całkiem ogromne pakunki. Ale tak samo na plecach nosi się dzieci… Obserwując spokojne zachowanie tych dzieciaków, stworzyliśmy teorię, że mniej płaczą nich iż europejscy rówieśnicy, ponieważ są bliżej matki i… więcej widzą. Peruwiańskie dzieci ohlądają świat z perspektywy swojej matki, podczas gdy eurpejskie leżą albo siedzą w wózku i zwłaszcza te leżące oglądają jedynie niebo.

Po opuszczeniu ulic, na których odbywał się targ, na głównym placu miasta, gdzie tłok był nieco mniejszy zaobserwowaliśmy kolibra dobierającego się do kwiatowego nektaru na skwerku.

Stamtąd wrócilismy do restauracji po bagaże i już nie na piechotę lecz tuk-tukiem wróciliśmy na plac. Na jednej z bocznych uliczek dobiegających do niego czekał już na nas autobus przygotowujący się do podróży do Puno. Wrzuciliśmy duże plecaki do bagażnika, małe zabraliśmy ze sobą, pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem, bez którego pomocy mogliśmy mieć kłopoty z odnalezieniem przystanku i zajęliśmy wskazane na biletach miejsca. Była mniej więcej pierwsza po południu, a my mieliśmy już za sobą wyjście z kanionu, jazdę wzdłuz niego, zwiedznaie Chivay, a czekało nas teraz około 270 kilometrów jazdy autobusem. Długi dzień.

Gdańsk, 18.09.2013; 00:15 LT

Komentarze