Bilety w promocji na „szalonej środzie” LOT-u kupiliśmy pół roku temu, jeszcze we wrześniu. Zleciało szybko…
Na lotnisko udaliśmy się z biegu. Po powrocie do domu około północy nie opłacało już kłaść się spać. Spakowaliśmy walizki, pozałatwialiśmy ostatnie sprawy (chwała internetowi, że wiele z nich można zrealizować bez wychodzenia z domu, nawet w środku nocy) i o czwartej z dużą dozą niepewności wyjechaliśmy z garażu w kierunku Rębiechowa. Z niepewnością ponieważ we wtorek 12 marca ostatni chyba już atak zimy sparaliżował komunikację w wielu krajach Europy. Lotnisko we Frankfurcie zamknięto całkowicie, a w Paryżu odwołano jedną czwarta lotów, w tym ten z i do Warszawy. Co będzie sie działo w środę, pomimo naszego telefonu do LOT-u o północy, miało okazać się dopiero rano.
Termometr wskazywał -10°C kiedy dojeżdżaliśmy na miejsce. Wiosennie nie było. Udało się jednak i o 05:30 wystrtowaliśmy do Warszawy. Niewiele pamiętam z tego lotu, bo niemal natychmiast po starcie zasnąłem. Adrenalina ustąpiła zmęczeniu po nieprzespanej dobie.
Stolica przywitała nas śniegiem. Na szczęście nie musielismy nigdzie wychodzić. Rękaw z samolotu na lotnisko. Potem kawa, kanapka i toast winem w business lounge LOT-u do którego jako „frequent flyers” mamy darmowy wstęp i parę minut po siódmej ruszyliśmy do bramki.
Z okienek w samolocie niewiele było widać z powodu śnieżycy.
Po starcie przedmuchał je wiatr, ale znów zapdlismy w sen. Obudziliśmy się dopiero, gdy samolot zaczął krążyć nad lotniskiem oczekując na swoją kolejkę do lądowania. Lotnisko Charles de Gaulle w Paryżu jeszcze lizało rany po wczorajszej burzy śnieżnej. Nawet po wylądowaniu dotracie do terminala zajęło trochę czasu z powodu samolotowych korków na już na psaie do kołowania. Potem czekaliśmy dobre dziesięć minut na dostarczenie schodów, a te które doholowano były oblodzone i niebezpiecznie śliskie.
Najnowowoczesniejszy port lotniczy Paryża być zwraca uwagę swoją futurystyczną architekturą, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że nastąpił tu trochę przerost formy nad treścią. Zabrakło jednego: prostego, czytelnego planu przyjaznego podróżnym. Wystarczy porównać go choćby z Monachium. Na ogromnym, bawarskim lotnisku nie sposób się zgubić. W zasadzie istnieja tylko dwa kierunki: w prawo albo w lewo. Na paryskim CDG pomiędzy „wyspami” terminali prowadza labirynty ruchomych schodów, podziemnych przejść, a jak ktoś ma niewiele szczęścia to może nawet kręcić się w kółko podążając okrężnym korytarzem i nie znajdując właściwego wyjścia.
Kiedy dotarliśmy do taśmociągów w hali odbioru bagażu, natknęlismy się na grupy znudzonych oczekiwaniem ludzi. Okazało się, że mieliśmy do nich dołączyć. Przy naszym taśmociągu stali już pasażerowie z Zurychu i Kopenhagi, a my bylismy następni.
Na tablicach komunikaty obwieszczały jedynie, że wydanie bagażu zostanie zapowiedziane, a przez megafony przepraszano podróżnych, że z powodu śniegu wyładunek i dostarczenie walizek opóźnia się . Po godzinie od naszego wylądowania szczęście uśmiechnęło się do podróżnych z Zurychu.
Dzięki temu zwolniło się parę ławeczek w oddali i moglismy zająć miejsce na jednej z nich, by trochę się zdrzemnąć.
– Czy to nie Twoja walizka tam jeździ? – spytałem Anioła, gdy otworzyłem oczy na chwilę.
– Moja!
Zerwaliśmy się z ławeczki i podbieglismy do taśmociągu. Okazało się, że moja walizka jechała tam także.
A potem już tylko lotniskową kolejką na dworzec, gdzie kupiliśmy bilety do centrum oraz pięciodniowy karnet uprawniający nas do nielimitowanego korzystania z metra przez okres pięciu dni. Po około trzech kwadransach dotarliśmy na dworzec Gare du Nord, gdzie przesiedliśmy się do metra podążającego w kierunku Placu Pigalle. Wysiedliśmy na stacji Blanche, najbliżej naszego hotelu. Jak miło! Okazało się, że będziemy mieszkać zaledwie o parę kroków od Moulin Rouge!
Tego dnia nie wybraliśmy się już jednak na żadne zwiedzanie. Zaliczylismy tylko pobliski sklepik, w którym zaopatrzyliśmy się w bagietki, serki pleśniowe, kiełabaski chorizo, jogurty, owoce i oczywiscie wino, które odtąd miało być naszym podstawowym napojem do pisiłków. Po skonsumowaniu części tych dóbr z przyjemnością zanurzyliśmy się w pościel ogromnego łóżka.
Przed zaśnieciem zauważyłem jeszcze w telewizorze biały dym nad Kaplicą Sykstyńską. Nie dotrwałem do ogłaszenia „gaudum magnum”, ale przebudziłem się dosłownie na minutę przed ukazaniem się nowego papieża. Franciszek I, argentyński kardynał, pierwszy papież z Nowego Świata, pierwszy jezuita, skromny i ascetyczny jak jego patron Św. Franiszek z Asyżu.
On ma odmienić oblicze Kościoła.
Krótko potem zasnąłem znów. Obudziliśmy się dopiero o dziewiątej rano. Spać od popołudnia do rana dnia następnego nie zdarzyło mi się dawno, ale widać tego było nam trzeba.
Paryż, 15.03.2013; 11:50 LT