Jeśli jechać do Wolsztyna to najlepiej między perwszym a trzecim maja. Każdego roku odbywa się wtedy parada parowozów, w której zazwyczaj biorą udział takze maszyny, które dojechały na tę okazję o własnych siłach z zagranicy. Kiedy w 1907 roku budowano dworzec i parowozownię w Wollstein, nikt nie przypuszczał, że to ona, a nie na przykład urodzony tam doktor Koch, który odkrył prątki gruźlicy rozsławi kiedyś to miasto. Dziś do Wolsztyna zjeżdżają miłośnicy kolei, a parowozów w szczególności nie tylko z Polski, ale z całej Europy.
My przyjechaliśmy tam po imprezie. Długi weekend spędziliśmy w Szczecinie. Do Wolsztyna dojechaliśmy we wtorek wieczorem, a w środę rano wybraliśmy się do parowozowni.
Może ominęły atrakcje zlotu i parady, ale za to mogliśmy dokładnie i bez tłoku obejrzeć sobie wszystko, a anwet przyjrzeć się pracy mechaników, którzy remontowali właśnie „Piękną Helenę”, dumę wolsztyńskiej parowozowni.
„Piękna Helena” to polski parowóz 1937 roku. Nowoczesny jak na owe czasy zdobył złoty medal na wystawie w Paryżu. Nie dziwi ten fakt, gdy patrzy się na futurystyczny kształt lokomotywy przedstawiony na eksponowanej w miejscowym muzeum pocztówce.
To musiały być rzeczywiście złote czasy polskich kolei w porównaniu z bryndzą, jaką oferują nam one dzisiaj. Dziś zamiast zachwycać się kształtem lokomotyw, myślimy czy w ogóle jest sens iść na dworzec, kiedy pociągi odwołuje się z dnia na dzień, po uważaniu, często nie informując odpowiednio podróżnych.
Tymczasem „Piękna Helena wciąż sprawna, o czym w kabinie maszynisty informuje stosowny certyfikat (akurat zdążył się zdezaktualizować, ale nie ma wątpliwości, że zostanie odnowiony).
Z zewnątrz parowóz prezentuje się okazale. Pięknie odnowiony i utrzymany.
Po obejrzeniu budynku parowozowni oraz przyległych warsztatów i wieży ciśnień (wszystkie obiekty pomimo wartości muzealnej nadal w użytku) przeszliśmy do sali muzeum. Wśród licznych eksponatów każdy wyłuska coś interesującego. Dla nas były tym tekturowe bilety, jeszcze tak niedawno powszechnie używane.
Skomplikowaną historię tych ziem odzwierciedlają stare plany, tworzone przez Niemców i broszury o racjonalizatorach radzieckich, mających byc wzorem w trzymanej w ryzach przez Stalina Polsce.
Żałowałem, że taka broszurka znajdowała się zamknięta w gablotce. Chetnie bym poczytał ów poradnik. Przypomniał mi opowiadania Łunaczarskiego o Leninie, które czytywaliśmy przed laty na Niemcowej dla rozrywki i trochę dla uświadomienia sobie, czym był totalitaryzm. Pamietam takie opowiadanie o zdunie, ktory otrzymał polecenie, by stawić się nazstępnego dnia przed Leninem. Zdun był przerażony, pożegnał się z rodziną, zjawił się przed wodzem rewolucji, a ten łagodnie poprosił go, by zdun zbudował mu piec. Taki ludzki gość był z tego Lenina, bo przecież mógł zabić. Wracajmy jednak do lokomotyw…
Te stojące na zewnątrz niestety nie są już na tyle sprawne, by poruszać się o własnych siłach. Ot typowe eksponaty muzealne.
Lokomotywy, jak inne środki transportu wymagają przeglądów i certyfikatów dopuszczających je do ruchu. Być może udałoby się niektóre z niesprawnych parowozów doprowadzić do użytku, ale kosztowne byłoby utrzymanie ich w tym stanie.
Dla nas najważniejsze, że moglismy zajrzeć do środka i obejrzeć każdy detal.
Kiedy ogląda się takiego parowego smoka, nafaszerowanego zaworami, manometrami, rozmaitymi dźwigniami, z łopata do węgla jako nieodłącznym atrybutem maszynisty (albo jego pomocnika), widać jak ogromną drogę przeszliśmy przez zaledwie kilkadziesiąt lat.
Złoty medal na międzynarodowej wystawie w Paryżu dla podobnej kontrukcji w 1937 roku i superszybkie, ciche, czyste, sterowane komputerowo pociągi TGV łaczące ten sam Paryż z rozmaitymi miastami w Europie pod koniec dwudziestego wieku.
W Polsce podróze TGV jeszcze nam nie grożą, chociaż mówi się coraz częściej o powsatniu w najbliższej dekadzie trasy „Y”, nazywanej tak od kształtu sieci łaczącej Warszawę i Łódź z Poznaniem albo Wrocławiem. Po niej miałyby poruszać się szybkie pociągi polskich kolei. Póki co, łatwiej wybrać się muzealnym pociągiem z Wolsztyna do Poznania. Dwa razy dziennie parowóz ciągnie skład tam i z powrotem. Widzieliśmy jak po przyjeździe z Poznania i odczepieniu składu, lokomotywa wracała do parowozowni.
Szkoda tylko, że w odróżnieniu od parowozów wagony są już wspólczesne. A stoją na bocznicy charakterystyczne wagony, które kursowały jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku (pamiętam jak przez mgłę, że jako dziecko jechałem takim wagonem z mamą ze Szczecina do Gdyni). Ponoć na niektórych, peryferyjnych, lokalnych trasach zdarzało się je widzieć jeszcze w latach osiemdziesiątych. Możliwe, bo przecież pamiętam parowozy ciągnące składy do Krynicy, które podziwiałem na stacji w Piwnicznej właśnie jeszcze w latach osiemdziesiątych. Jeśli jeździły gdzieś parowozy, to dlaczego nie mogłyby wagony?
Moje zamiłowanie do dworców i pociągów zostało na jakiś czas zaspokojone wizytą w wolsztyńskim muzeum. Mój Anioł początkowo jedynie życzliwie przychylny wycieczce i żartujący z mojego podniecenia na widok parowozów, chyba też troszkę złapał bakcyla, tym bardziej, że za dwadzieścia złotych zafundowaliśmy sobie przewodnika, który oprowadzając nas po skansenie, ciekawie opowiadał o rozmaitych szczegółach. A może była to tylko aprobata dla dużego chłopca, który właśnie zobaczył i mógł dotknąć takich ogromnych zabawek?
Gdynia, 08.05.2010; 13:55 LT