PAPUSZA

Ciekawa jest tegoroczna jesień w kinach. Niemal każdego tygodnia jakaś intereująca premiera. Notki o filmach pojawiają się nawet częściej niż te o podróżach.

Tym razem wybraliśmy się na „Papuszę” małżeństwa Krauze. Tak jak pisałem niedawno, że na Machulskiego mogłem (do niedawna) chodzić w ciemno, tak i nazwisko Krauze mówi samo za siebie. „Dług”, „Mój Nikifor”, „Plac Zbawiciela” to filmy, które głęboko zapadły w moją pamięć. Ktoś niedawno powiedział, że ceni Krzysztofa Krauze za to, że tworzy filmy o życiu, ale nie lukrowane niczym telenowele, czy hollywoodzkie historie z happy endem, lecz o życiu najprawdziwszym, z wszystkimi jego nierozwiązywalnymi dramatami, życiu czasem wręcz odrażającym, budzacym ciarki na plecach.

Takimi filmami był „Dług” i „Plac Zbawiciela”. Obydwa rodem z sennych koszmarów, ale przeciez prawdziwe.

Ciekawym wątkiem twórczości reżysera i jego małżonki stają się opowieści o, nazwijmy to bardzo niszowych artystach. Zastanwaiłem się, co takiego można opowiedzieć o Nikiforze, żeby utrzymało widza w fotelach? A jednak film wciągnął mnie bez reszty. Podobnie było z „Papuszą”.

Czarno białe zdjęcia. Bardzo dobry wybór. Może trochę żal, ze brak koloru w niezwykle malowniczych scenach podążających bezdrożami taborów, ale idealnie nadają się do odtworzenia cygańskich osiedli. Pamiętam taką miejscowość Czarna Góra gdzieś na Podhalu, którą, wędrując po górach, odwiedziłem jeszcze w czasach studenckich. To była cygańska wieś. Te liche domki jakby nie z tego świata… Nie pamiętam kolorów, lecz oodrapane deski i błoto. I to wszystko ujrzałem raz jeszcze w „Papuszy”.

Ten film stał się dla mnie przede wszystkim przewodnikiem po cygańskiej kulturze, tradycji, sposobie myślenia. Uświadomiłem sobie jak niewiele wiem o tych ludziach, którzy przez lata żyli tu (i żyją) gdzieś obok. Papusza, tytułowa bohaterka to jedno, ale dla mnie głównym, zbiorowym bohaterem jest cała ta cygańska społeczność.

Pamiętem jakim odkryciem była dla mnie kiedyś „Austeria”. Ten film wprowadził mnie w świat Żydów zamieszkujących licznie nasze ziemie. Musiałem czekać ze trzydzieści lat, by pojawiło się dzieło, dzięki któremu mogłem poznać świat Cyganów.

Dopiero teraz dotarło do mnie jak hermetyczna to społeczność, jak bardzo broniąca się przed asymilacją i jak bardzo chroniąca swoje tajemnice. Do tego stopnia, że gotowa była wyrzec się umiejętności pisania, by ich teksty nie wpadły w niepowołane ręce. Papusza złamała to tabu narażając się na srogi gniew ludzi, z którymi dzieliła dotychczasowe życie. Naraziła się na banicję nie mając żadnej innej alternatywy w życiu. Dla kogoś takiego jak ona to trochę tak jakby rzucić się w fale oceanu bez kamizelki ratunkowej. Trudno nam to zrozumieć jak również fakt, że głównym wrogiem wszystkich staje się redaktor, który napisał o Papuszy i ludziach z taboru. W dzisiejszych czasach, kiedy wielu ludzi zrobi wszystko, by napisano o nich w gazecie, szokuje fakt, że dla tamtych ludzi książka o nich wydała się czymś strasznym, tragedią, która może sprowadzić jedynie nieszczęscia.

 Śledząc przez cały film zupełnie odmienny od naszego tok ich rozumowania, oglądając ich świętowanie przy ognisku nawet wtedy gdy przymusowo wciśnięto ich do zagrzybionych kamienic, człowiek uświadamia sobie ogrom krzywdy zrobionej tym ludziom. Jest coś przeraźliwie smutnego w tych lichych ogniskach na ciasnych miejskich podwórkach w porównianiu z przestrzenią jaką dysponowali podróżując swobodnie. To trochę tak jakby koczowników ze stepu na siłę uwięzić w bloku w środku miasta. Gwałt na psychice.

Niesamowite także jest to, że Papusza, poetka, opisująca świat tak pięknie, w rzeczywistości była samoukiem. Sama, z niewielką pomocą przypadkowych osób, wbrew wpajanym zakazom nauczyła się czytać i pisać. Już samo to jest wielkim wyzwaniem. Wiem, bo pamiętam listy od mojej babci, która była takim samym samoukiem. Dzieci w swojej prostocie bywają okrutne. Koślawe pismo i bardzo chropowaty, niezdarny styl rozśmieszały nas. I kiedy po otrzymaniu kolejnego listu zacząłem się śmiać, niespodziewanie otrzymałem ostrą reprymendę od rodziców, którzy zapytali, czy ja pisałbym lepiej, gdybym nie chodził do szkoły i sam musiał uczyć się alfabetu oraz sztuki składania liter w słowa i całe zdania. Nie zaśmiałem się nigdy więcej, a dziś dałbym wiele, by móc otrzymać chociaż jeden z tamtych listów, które wtedy niedoceniane, pochopnie uleciały precz podczas kolejnych porządków. Patrzyłem na Papuszę z podziwem, że nauczyła się pisać, że potrafiła się przeciwstawić swojej społeczności, a w końcu, że opanowała sztukę przelewania uczuć na papier, jaka nie każdemu dobrze wykształconemu człowiekowi jest dana.

Warto się wybrać i smakowac tę opowieść. Cierpliwością trzeba wykazać się jedynie przy śledzeniu pogmatwanej chronologii. Nie wiem czy było to konieczne. Mnie w każdym razie trochę przeszkadzało w odbiorze.

Gdańsk, 18.11.2013; 00:30 LT

Komentarze