PAPIEŻ, DEWOTKA I ELEKTRYK

  

Trochę zmarzłem, ponieważ pod pomnik Papieża jechałem prosto z biura i nie zdążyłem przyjechać do domu po kurtkę…

Spojtrzałem  na kwietniowe wpisy sprzed trzech lat, dwóch, jednego i ze zdziwieniem zauważyłem, że rok temu też do pracy poszedłem w samej marynarce i podobnie chłodno było wieczorem.

To już trzy lata… Czas biegnie tak szybko. Chodnik ulicy Świętojańskiej przed pomnikiem był dziś zapełniony. Nie jest więc tak źle chyba. Jeszcze pamiętamy.

I przekrój zgromadzonej grupy dawał nadzieję. Nie byli to wyłącznie staruszkowie, jak to czesto widuje się w krajach, które do szczególnie religijnych się nie zaliczają. Było sporo ludzi w dojrzałym wieku, ale także wiele młodzieży, a nawet maluszków przyprowadzonych przez mamy. W dłoniach znicze, na twarzach skupienie. Harcerze z pochodniami trzymali straż wokół pomnika.

O 21:37 biją dzwony. Jeden z księży przemawia do wiernych. Potem rozpoczyna odmawiać różaniec. Przypominam sobie jak trzy lata temu w srodku nocy stałem w tym miejscu sam jeden na pustej ulicy, wśród tysięcy płonących zniczy pozostawionych przez ludzi, którzy w żałobie przynosili je przez całą niedzielę.

I dzień wolny od pracy w piątek – dzień pogrzebu. Byłem wśród tłumu na Jasnych Błoniach.  Niemal w tym samym miejscu, co kilkanaście lat wcześnie, w inny wolny dzień. Z okazji Jego wizyty w Szczecinie. Tamta poprzedzająca papieską wizytę noc, podczas której ulice pełne były pielgrzymów, poranna msza, wizyty w rozmaitych punktach miasta. I pamiętam, że bardzo się zdziwiłem, kiedy wkrótce po Jego wylocie z lotniska, gdy już ruszyły tramwaje, zaczęto otwierac sklepy. Ta niby niedziela była przecież dniem powszednim. Czwartkiem chyba.

Tak sobie rozmyślałem wczoraj, ale nie dokończyłem wpisu, bo jeszcze w ramach wspomnień poprzeglądałem zachowane na pamiątke gazety z tamtych dni.

 

 

A dziś z głową rozsadzaną od środka, gardłem bolącym jakby ktoś tarł je tarką rdo jazyn i nosem jak kulfon cieknacy, kaszlę i sprzątam po fachowcach. Za szybko mnie wzięło by ta wczorajsza uroczystość na to wpłynęła. Drapało mnie w gardle juz wcześniej, a wczoraj tylko się pewnie doprawiłem. A, że zbiegło się z wizyta fachowca… Awaria przytrafiła się wkrótce po moim przyjeździe z weekendu. Oglądałem sobie Szkło Kontaktowe, aż tu nagle swiatło zgasło w całym mieszkaniu. Cierpliwie czekałem, aż awaria zostanie usunięta, bo naiwny myslałem, że chodzi o cąły blok, albo może kwartał nawet. Kiedy jednak wyjrzałem na klatkę schodową, a tam się świeciło jak zazwyczaj, mina mi zrzedła. Instynkt mi podpowiedział, że zaczynają się schody. Telefon do pogotowia energetycznego.

– Awariami w blokach się nie zajmujemy. Proszę zadzwonić do dyżurnnego elektryka spółdzielni.

Telefon do dyżurnego elektryka spółdzielni.

Tuuuuuuuuu! Tuuuuuuuu! Tuuuuuuuu! Nie odpowiada.

Nazajutrz rano próba ponowna. Elektryk przyszedł, pogtrzebał w skrzynce na klatce schodowej i światło się pojawiło. I nawet telewizor się włączył dzięki czemu miałem okazję obejrzeć rozmowę dwojga stosunkowo młodych ludzi. Pan z poratlu gejowskiego i pani z portalu katolickiego. Dyskusja ostra az iskry leciały. Na koniec prowadzący proponuje by na pożegnanie mimo wszystko podali sobie ręce. I… pani odmówiła, zapewniając jednak o modlitwie w jego intencji. Chociaż światopogladowo i nie tylko zdecydowanie bliżej mi do portalu katolickiego niz gejowskiego, przecierałem oczy zdumiony i zawstydzony. Może dlatego, że własnie od katolickiego oczekiwałbym większej kultury i…. miłosierdzia. Jakaż to hipokryzja i ogromna pycha zapewniać o swojej głebokiej wierze (pani owa w swoim mniemaniu jest już zapewne prawie świętą) a jednocześnie odmawiac podania dłoni, bo… „nie wiadomo gdzie ta dłoń przedtem była”. No cóż, nie każdy ma siłę Matki Teresy z Kaltuty, która nie brzydziła się trędowatych, była za to kochana przez tłumy wyznawców różnych religii, a dobry Bóg dał jej cieszyc się długim życiem, za które możemy tylko dziękować. Mimo studiowania Ewangelii i znajomości ogromnego miłosierdzia Jezusa wobec grzeszników (polecam przypowieść o pasterzu, który pozostawił całe stado by szukać jednej zbłąkanej owcy), nie każdy ma siłę by stanąć i powiedzieć „kto z was jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem”. Szkoda tylko, ze tak niewiele siły potrzeba by psysznić się przed kamerami swoją głeboką religijnością.

Przypomina mi sie fraszka:

Jeżeli nie grzeszysz jako mi powiadasz,

Czemu się miła tak często spowiadasz?

Albo piosenka Georgesa Brassensa „Morderstwo” opowiadająca historię młodej prostytutki, której za usługę nie zapłacił pewien starszy juz pan. Jej opiekunowie przyszli wygzekwowac dług, a ponieważ nie miał pieniędzy, zabili go. Potem przeszukali dom i okazało się, ze stary nie miał nic. „Tylko od komornika list…”. Dziewczyna wtedy zrozumiała swój błąd i pełan skruchy zaczęła go opłakiwać. Sąd wkrótce skazał ją na szubienicę za to morderstwo. Całość kończy się mniej więcej tak (cytuję z pamięci):

(…)

I ten prawdziwej skruchy gest

 dał jej do nieba wstęp

A kiedy powiesili ją,

 poszła do raju wprost

Przez co dewotki z naszej wsi

wściekłe do dzisiaj są.

Pani z telewizji przypominała mi taką własnie dewotkę.

Ale oderwałem się od tematu.

Zafascynowany programem, nie sprawdziłem wszystkich gniazdek i kontaktów, a tu okazało się, że połowa nadal nie działa. Dyżurny elektryk już jednak odjechał, a wcześniej zwrócił mi uwagę, że w godzinach pracy takie sprawy załatwiają technicy ze spółdzielni. Zadzowoniłem więc durny do spółdzielni, a tam od razu sprowadzono mnie na ziemię

– My odpowiadamy tylko za doptrowadzenie prądu do licznika. Dalej to już jest sprawa lokatora.

Pozostało mi szukać elektryków na własną rękę. Odpowiedzi. Dzwoniłem i dzwoniłem, a odpowiedzi były zawsze podobne:

– My zajmujemy się kładzeniem instalacji w nowych domach.

– Awaria to zbyt drobna rzecz.

– Na razie jestem na budowie, ale bedę mieć wolny termin w przyszłym tygodniu.

Mogę więc śmiało odtrąbić koniec bezrobocia w Polsce. No i jest nisza do zagospodatrowania dla elektryków, którzy zechcą dorobić niewielkimi naprawami.

W końcu znalazł się jakiś chętny, z którym zdołałem umówić się na czwartek. Okazało się, że słynna ekipa, która robiła mi remont dwa lata temu prawdopodobnie połączyła kabel miedziany z aluminiowym, po czym ów styk… zamurowała. Trzeba było skuwać tynk. Nie mam coś szczęścia do facowców. Elektryk położył nowy kabel, ale o położeniu tynku nie było już mowy. Elektryk przecież nie będzie zjmować się murarką. Nie będę wołać murarza i malarza do uzupełnienia tynku w rowku o długości trzech metrów. Czyli będę musiał zabrać się za to sam jak wrócę wieczorem z biura. Narazie zebrałem gruz, i umyłem zapylone podłogi oraz część mebli.

Ja to jakiś dziwny jestem. Marzy mi się, że nadejdą takie czasy, kiedy przyjdzie fachowiec, wykona swoją robotę solidnie i zostawi po sobie miejsce takie, jakie zastał przed przyjściem. Bez  poremontowego pobojowiska. Może moje dzieci kiedyś tego doczekają.

Gdynia, 03.04.2008; 23:55 LT

Komentarze