To chyba nie rozmowy o budżecie lecz po prostu listopad jest przyczyną mojej permanentnej senności. Coraz bardziej jestem przekonany, że to jakieś atawizmy. Njachętniej niczym niedźwiedź położyłbym się spać i obudził w marcu. Trochę szkoda skoków narciarskich, Bożego Narodzenia i Sylwestra, ale perspektywa spędzenia pod ciepłą pierzyną czasu szarug, grypy, mrozów, śniadań gdy jeszcze ciemno za oknem jest niezwykle kusząca. Jak tu nie spać gdy za oknem deszcz, przenikliwy wiatr, zbutwiałe liście i światła tyle co na lekarstwo. To już lepiej niech od razu spadnie śnieg i złapie mróz.
Tak sobie rozmyślałem w drodze na lotnisko odlatując co i rusz w objęcia Morfeusza, w chwilach przytomnosci umysłu licząc wiatraki duze, wiatraki małe, zabytkowe i nowoczesne, a także kanały, kanaliki, rowy melioracyjne… Wszystko to w odcieniach szarości od ciemnej do bardzo ciemnej, w strugach deszczu. Jedynie trawa trzymała się jako tako i dziwnie nie pasowała do obrazu całości.
Moja eks doniosła mi, że kot chomikuje jedzenie. Kocie chrupki poupychane są po butach, w kątach, pod łóżkiem… Ani chybi zima bedzie długa i mroźna.
Okna nie domknąłem dokładnie przed wyjazdem. Wróciłem, a tu zimno jak w psiarni. Mimo włączonych kaloryferów. Szpara niewielka, ale wiatr zrobił swoje.
Przepakowałem walizkę (bo jutro po pracy jadę do Szczecina), wrzucam ten tekst na bloga i wskakuje do łóżka. Będę mieć namiastkę zimowego snu. Dopóki budzik nie zadzwoni. Oj nie bedzie to wiosenne przebudzenie, z promykiem słońca i śpiewem skowronków.
Gdynia, 25.11.2005; 00:25 LT