ORSZAK TRZECH KRÓLI W SZCZECINIE

Drugi raz z rzędu trafiłem na Orszak Trzech Króli do mojego rodzinnego Szczecina.  Miło patrzeć jak z roku na rok tradycja wspólnego kolędowania i podążanie za mędrcami ze wschodu do stajenki z Dzieciątkiem rozwija się coraz bardziej. Fajny to zwyczaj, bo stanowi pomysł na spędzenie tego szczególnego święta w niepowtarzalny sposób. Kiedy szósty stycznia wracał pisany czerwoną czcionką w polskich kalendarzach, wydawało mi się, że będzie to po prostu jeszcze jeden dzień wolny od pracy i tyle. Deska ratunku dla tych, którzy nie zdążyli dojść do siebie po rodzinnych biesiadach w Boże Narodzenie oraz szaleństwach sylwestrowej nocy.

Na szczęście tak się nie stało. Pobożni ludzie co prawda i tak najpierw idą do kościoła, ale do orszaku wielu z nich dołącza. Ci mniej wytrwali w wierze znajdą powód by w styczniowy, chłodny dzień wyjść na spacer, nie zważając na mżawkę czy deszcz jak w tym roku. Ba! Idę o zakład, że w kilkutysięcznym pochodzie znaleźli się i tacy, któryz kościoły omijają szerokim łukiem, a znaleźli się tu albo z ciekawości, albo dla spotkania z przyjaciółmi. I to tez jest sympatyczne. Cieszy też duża ilość dzieci, bo to znak, że pielęgnujemy narodowe tradycje, a kolędowanie znamy przecież z opowiadań rodziców i dziadków, z kart ksiązek pisnaych przez największych naszych pisarzy. Trudno przecież wyobrazić sobie Polskę bez jasełek, a także turonia i gwiazdy.

Z przyjemnością poszedłem więc na plac przed budynkiem Rady Miejskiej, skąd miał wyruszać orszak. Trzej Królowie czekali, jakby trochę onieśmieleni obecnoscią policji, której kto wie, czy przypadkiem Herod nie napuścił.

Orszak 01

Obok rozdawano korony i śpiewniki.

Orszak 02

Tylu koronowanych głów w Szczecinie zapewne nigdy nie bawiło, chyba, że na poprzednim orszaku. No i to o czym wspominałem przed chwilą – dzieciaki, mnówstwo dzieciaków, w tym wiele prawdziwych aniołków.

Orszak 03

Są miejsca charkaterystyczne tylko dla konkretnych miast. W pejzaż Szczecina przez ostatnie lata na dobre wpisął się już odzyskany z Warszawy posąg Colleoniego. Widok trzech mędrców przemierzających w poszukiwaniu Dzieciątka właśnie tędy napawa serca nadzieją na lepszą przyszłość.

Orszak 04

Uświadomiłem sobie zresztą, maszerując za powozem, że trasa orszaku wiedzie Złotym Szlakiem. Wytyczonym jakieś kilkanaście lat temu, by podkreślić oś miasta biegnącą od Jasnych Błoni aleją Jana Pawła II przez Plac Lotników i Plac Żółnierza Polskiego ku Odrze. Miała to być turystyczna atrakcja, ulubiona trasa spacerów szczecinian. Tyle tylko, że przez lata poza odnowieniem paru elewacji niewiele się zmieniło. Kawiarenek i knajpek, które miały kusić spacerowiczów wzdłuż ulicy wciąż nie widać. Pozostały tabliczki z nazwą „Złoty Szlak”, ale rzadko słychać o imprezach organizowanych właśnie tu. Orszak jest jedną z tych nielicznych, które mniej lub bardziej zamierzenie ożywiają ów trakt, który najlepsze lata ciągle ma przed sobą.

Pod pomnikiem na Placu Lotników starły się siły dobra i zła. Wśród buchających płomieni pojawił się sam szatan.

Orszak 05

Była okazja do kilku pokazów, ale jak dla mnie, bardziej konserwatywnego w  swych poglądach walki Wikingów  z  rycerzami Zakonu Maltańskiego to show trochę zbyt daleko odbiegające od tematu przewodniego. Nie chciałbym, aby po drodze upychano co się da, byle tylko wyglądało fajnie. Podoba się czy nie, trudno jednak nie docenić zaangażowania wielu osób, przede wszystkim młodzieży, w owo widowisko

W końcu ulicą Staromłyńską orszak dotrał na Plac Orła Białego gdzie ustawiona była stajenka. Królowie wyszli z powozu by pokłonić się i wręczyć dary Dzieciątku. Obok nich spostrzegłem niesubordynowanego aniołka, który odłączył się od grupy i podszedł obejrzeć ceremonię z bliska. Aureola mu się przekrzywiła, skrzydełka opadły…

Orszak 06

Od razu przypomniała mi się Ballada o Poecie Starego Dobrego Małżeństwa:

Odfrunęły anioły do ciepłych rajów,

Tylko jeden w karczmie rozstaju

Głuchy na boskie wołania

Hulał z karczmareczką do rana

 

Pióra piwem zlane, sosem musztardowym,

Skaranie boskie z takim aniołem,

Jedno skrzydło złamał, drugie zastawił

Wszystkich wycałował, pod ławę się zwalił.

Ów mały aniołek aż tak nie szalał, ale pokazał, że też swój charkter ma.

A potem zaczęło się kolędowanie.

Orszak 07

Nie mogłem zostać do końca, ponieważ uciekłby mi ostatni pociąg do Gdyni. Opuściłem plac podczas śpiewania kolęd.

Właśnie. Śpiewanie. Tego mi brakowało najbardziej. Brakowało w orszaku kogoś, kto potrafiłby pociągnąć za sobą tłumy. Kogoś w rodzaju wodzireja, kto zacząłby kolędę i spowodował, że reszta by podchwyciła. Przecież wszyscy znają „Wśród nocnej ciszy” czy „Bóg się rodzi”, a jeśli nie pamietają słów, to przecież w zanadrzu były śpiewniki. Tymczasem tłum szedł raczej w milczeniu, niepewny i zawstydzony  za śpiewającymi do mikrofonów liderami. Niektórzy próbowali coś nucić za owymi grupami, lecz nie widząc wsparcia następnych osób, szybko przestawali. Nie wiem jak to się rozwinęło przy stajence, bo musiałem wracać.W każdym razie moim zdaniem to największy minus tego marszu i zarazem wyzwanie na rok następny. Bo dopiero wtedy, gdy poczuje się w gardle moc kolędy, gdy zabrzmi chóralne „ogień krzepnie, blask ciemnieje” można będzie z satysfakcją powiedzieć sobie, że „było się tam”.

Gdańsk, 10 stycznia; 00:30 LT

Komentarze