ORQUESTA BUENA VISTA SOCIAL CLUB NA KONCERCIE W GDYNI

Kilka lat temu, długo po premierze obejrzałem film Wima Wendersa „Buena Vista Social Club”. O zespole wiedziałem wówczas bardzo niewiele, a to co zobaczyłem na ekranie nie poruszyło mnie specjalnie. Może dlatego, że nie byłem jakimś szczególnie zagorzałym fanem latynoskich rytmów, a i Kuba nawet jeśli „jak wulkan gorąca”, ani mnie mocniej grzała, ani ziębiła niż inne kraje Karaibów.

Zupełnie innaczej było z Moim Aniołem. Jej wystarczy kilka taktów „del ritmo callente” by całą duszą przenieść się na karaibskie laguny i zatracić w tańcu. A słowa „Buena Vista Social Club” wypowiadała z taką nabożnością i zachwytem w oczach, że chociaż nic z tego nie rozumiałem, nie czułem smaku tak jak dziecko liżące cukierki przez szybę, to jednak zdawałem sobie sprawę, że tam za tą szybą mojej ignorancji znajduje się coś wyjątkowego.

Był chyba wrzesień. Jeden z ostatnich, słonecznych dni lata. Jechałem akurat samochodem przez Gdynię, kiedy przez moment kątem oka dostrzegłem na słupie ogłoszeniowym kolorowy plakat z nazwą zespołu.

Buena Vista w Gdyni? Czy to możliwe? Niemal natychmiast sprawdziłem w internecie. Tak! W nowej, gdyńskiej hali, czternastego listopada. Zastanawiałem się jak ja to wytrzymam, ale pokusa ujrzenia promyków szczęścia w oczach Mojego Anioła była silniejsza. Pomyślałem sobie, że to dobra okazja bym mógł obejrzeć nową halę, bo w Ergo Arenie na granicy Gdańska i Sopotu byłem, na bursztynowym, gdańskim stadionie również, a w Gdyni do tej pory jakoś nie. Niebiosa mi sprzyjały, bo dostałem miejsce w drugim rzędzie, więc zaskoczenie i radość w oczach Anioła oglądałem dwukrotnie – najpierw, gdy pokazałem bilety na koncert, którego w ogóle się nie spodziewała, a potem gdy przeczytała, że będziemy siedzieć przed samą sceną. Ten widok mi wystarczył i właściwie nie musiałem już iść na sam koncert, ale oczywiście poszedłem.

Zaczęło się… Wychodzą, przedstawiają się, mówią coś po hiszpańsku, ale rozumiem tylko bardzo po łebkach. I zaczynają grać. Kurczę, fajnie to brzmi. Może dlatego, że na żywo? A może to tylko jeden taki utwór? Pierwszy, na rozgrzanie publiczności?

 

Nie, drugi też fajny. A przy trzecim straciłem poczucie czasu. Byłem zachwycony zespołem, którego podstawowi muzycy byli już w wieku mocno emerytalnym, a grali i poruszali się tak, jakby upływ czasu ich nie dotyczył. Zresztą jeden z bardziej zaawansowanych wiekowo muzyków występował w garniturze, jakby dopiero co wyciągniętym z szafy zamkniętej od czasów gdy Fidel Castro przejął władzę na wyspie. Ten garnitur był niczym owe muzealne samochody na ulicach starej Hawany. Przywoływał tamtejszą atmosferę. Całe szczęście, że ów muzyk nie założył normalnego, wieczorowego stroju. Mnie najbardziej poruszyło, kiedy diva kubańskiej muzyki, Omara Portuondo przedstawiła swojego męża, Papi Oviedo. Tych dwoje staruszków dało potem taki pokaz tańca, że publiczność oszalała. Zresztą wraz z pojawieniem się na scenie wielkiej Omary temperatura gwałtownie podskoczyła. Sam nie wiem kiedy wstałem z krzesła, ale już do końca na nim nie usiadłem. Zresztą wkrótce cała przestrzeń przed sceną została zapełniona publicznością, która porwana muzyką tańczyła gorące salsy, rumby i cha-che.


Niezwykła była dla mnie swoboda członków zespołu. Pewnie istotna była w tym rutyna, której im nie brak, ale nie wyczuwałem wyreżyserowanych, sztucznych momentów. Widać było, że bawi ich wspólna gra, a dzielenie się kubańską muzyką (słowo „kubańska” podkreślali wielokrotnie) sprawiało tym większą przyjemność, z im większym entuzjazmem była przyjmowana. A, że entuzjazmu gdyńskiej publiczności nie brakowało, wytworzyło się swoiste sprzężenie zwrotne. Bisy improwizowane na gorąco odbywały się przy żywiołowych reakacjach widzów, a raczej tancerzy i wielkiej owacji na koniec.

Muszę przyznać, że był to jeden z najpiękniejszych koncertów, w jakich dane mi było uczestniczyć. Nie wiem jak mogłem nudzić się na filmie Wima Wendersa. Może do wszystkiego trzeba dojrzeć? 

Póki co, na pamiątkę pozostaje mi zapis zrobiony telefonem komórkowym.

http://youtu.be/X6GAvUEkN18

Z tego całego uniesienia zapomniałem przyjrzeć się dokładniej gdyńskiej hali.

Szczecin, 18.11.2012; 00:10 LT.

Komentarze