OPÓZNIENIE

   

Orinoko to zdradliwa rzeka. Szorowanie po dnie, a nawet wejscie na mieliznę nie należy tu do rzadkości. Dziś nie udało się kolejnemu statkowi. Wszedł na mieliznę na wyjsciowym kanale. Musiał poczekac na przypływ, żeby popłynąć dalej. Udało się, ale zabrakło już casu dla nas, żeby pokonać płycizny w ujściu. Pilot przyleciał helikopterem, zażądał prędkości ponad dwanascie węzłów, bo tylko taka gwarantowała przejście płytkowodzia przed odpływem, a ponieważ nie moglismy jej zagwarantować, trzeba było odłożyć całą operację do następnej wysokiej wody. Następny przypływ wypada nad ranem, kiedy jest ciemno, a zegluga w tym niebezpiecznym kanale dozwolona jest tylko podczas dnia. Trzeba wiec poczekac na jeszcze następny przypływ, który wypadnie w niedzielę po południu. Pilot wsiadł w helikopter i odleciał, a my tym samym mamy juz dwie doby opóźnienia. Wczoraj wysłałem e-maila do inspektora, zeby nie przyjeżdżał w niedzielę, bo nas jeszcze nie będzie, tylko w poniedziałek. Dziś wysłałem kolejny, żeby nie przyjeżdzał w poniedziałek, tylko we wtorek.

Wtorek!!! Mój pechowy dzień! Żeby tylko te opóźnienia nie były jakimś zbiegiem okoliczności prowadzącym do kłopotów, jak to we wtorki.

Hm, po dwudniowej inspekcji klasyfikatora, czeka nas jeszcze dwudniowy audyt ISM (to, t.zw. system zarządzania bezpieczeństwem, bardzo zblizony do popularnego ISO, czyli systemu zarządzania jakoscią i w podobny sposób audytowany). Wychodzi na to, że w najlepszym wypadku skończy się to 29 lutego, a 29 lutego ma odpłynąć z Trynidadu mój kolej ny statek. Cała nadzieja w tym, ze on tez się opóźni, bo inaczej bedę musiał z czegoś zrezygnować.

Póki co, na weekendowy wieczór zaaplikowałem sobie „Młodego Frankensteina”, jedna z moich ulubionych komedii. Mel Brooks w Hollywood jest dla mnie marką podobną jak Stanisław Bareja w Polsce. Tak jak „Misia” mógłbym oglądać bez końca, tak i „Młodego Frankensteina”. Po raz kolejny miałem świetna zabawę ogladając perypetie prawnuka szalonego barona oraz jego pięknej asystentki Ingi, począwszy o propozycji turlania się w sianie po, he he, intelektualne dyskusje w środku nocy. Frau Blücher oraz Ajgor towarzyszący w upiornym eksperymencie to kolejne brawurowo zagrane kreacje, bez których trudno wyobrazic sobie ten film. No i kultowa dla mnie scena pożegnania z narzeczoną, którą przypominam sobie ilekroć nie możemy się z Aniołem rano całować w windzie zbyt namiętnie, żeby nie popsuć jej w drodze do pracy świeżego makijażu oraz fryzury. Anioł nie lubi, jak do znudzenia zamiast tego proponuję delikatne trącenie się łokciami J Ech winda… Rozmarzyłem się przed pójściem spać.

A skoro już o filmach mowa, to zdaje się, ze w ten weekend okaże się, czy „Katyń” zdobędzie Oskara. Kibicuję Wajdzie i trochę żałuję, ze wciąż stoimy poza zasięgiem telefonii komórkowej, przez co nie mam dostępu do internetu. Jeśli nie dowiem się jutro, to przeczytam w poniedziałkowej gazetce. Dużo się mówi o sporych szanasach na statuetkę dla polskiego reżysera. Troche sie jednak tym niepokoję, bo czesto się zdarzało, że pewniaki nie dostawały tego, na co liczyły.

Dość komputera na dzisiaj. Poczytam jeszcze trochę, a potem spać bo jutro kolejny dzień pracy, pomimo, ze niedziela.

 

Boca Grande, 23.02.2008; 21:50 LT

Komentarze