OPOWIEŚĆ O PRZEJŚCIU PRZEZ CIEŚNINĘ MAGELLANA

Trzecia i ostatnia z opowieści, po której "ofiara" napadu z wymuszeniem zostanie zwolniona 🙂

Ocean Atlantycki,  01.04.2002, poniedziałek

Wiatr od rana wzmagał się, aż w końcu dmuchała z północy regularna siódemka. Ten kierunek sprawił jednak, że prawie nie odczuwaliśmy wzburzonego morza. Na dodatek wiatr północny, podobnie jak w Polsce południowy, przyniósł ciepło. Temperatura wzrosła do 15ºC, świeciło słońce i aż nie chciało się wierzyć, że zbliżamy się do rejonów antarktycznych. Doba drogi dzieli nas od Ziemi Ognistej.

Teraz, późnym wieczorem, wiatr wykręcił się do zachodniego. Argentyńska prognoza pogody nie zapowiada nic złego, ale jest ważna tylko do jutra do południa. Chilijska zapowiada po drugiej stronie Cieśniny Magellana wiatr do 9ºB, a trochę bardziej na południe nawet 11ºB. Zbyt mała jest odległość między Pacyfikiem a Atlantykiem w tym miejscu, aby pogoda miała być zupełnie odmienna. Spodziewając się, że jutro rano również Argentyńczycy prześlą ostrzeżenia, już teraz skorygowałem lekko kurs, aby rano znaleźć się kilkanaście mil od brzegu. Nadłożymy trochę drogi i teoretycznie stracimy 2 godziny, ale przy brzegu nie będzie tak dużej fali i, paradoksalnie, możemy nawet przybyć na miejsce wcześniej, ponieważ być może utrzymamy obecne 14 węzłów, co na pewno nie udałoby się przy siódemce na otwartym oceanie.

Pogoda, pogoda, pogoda… To obecnie sprawa pierwszoplanowa. Ryczące czterdziestki powoli zostają za rufą, a jutro wpłyniemy już w rejon wyjących pięćdziesiątek. Jest się więc czego obawiać. Poprzednim razem, w grudniu, czyli w srodku tutejszego lata wiał tutaj huragan. Na szczęście nie był to mój problem. Ja w tym czasie spożywałem wigilijną wieczerzę w Szczecinie i zastanawiałem się jak dojedziemy za trzy dni do Dwernika w Bieszczadach. Tym razem, odpukać, huragan raczej nam nie grozi, ale dziewiątka to też nie przelewki.

Póki co jednak, cieszę się ze względnego spokoju. Wróciłem dopiero co z siłowni po porcji wieczornych ćwiczeń. Z magnetofonu przygrywa mi Stare Dobre Małżeństwo. Nie grają głosno, ale wystarczy, aby zupełnie odizolować się od odgłosów z zewnątrz. Nie słychać ani wiatru ani silnika i tylko wibracja oraz lekkie kołysanie przypominają, gdzie jestesmy. Kiedy skończę pisać, przeniosę się z biura do salonu, znów usiądę w ulubionym, głebokim fotelu, zrobię sobie lekkiego drinka (gin z sokiem pomarańczowym) i albo posłucham trochę muzyki, albo wrzucę coś niezbyt długiego na video. Jest już po północy więc trzeba o rozsądnej porze pójść spać. Jutro pobudka tradycyjnie o 07.15, a zważywszy, że późnym wieczorem będziemy brać pilotów, nie wiem kiedy znów połóżę się normalnie. 

Komentarze