Okudżawa

Kiedy obudziłem się nad ranem, nie poczułem charakterystycznej wibracji silnika. Podniosłem się na chwilę i wyjrzałem przez bulaj. Nic nie widać. Dobrze, to tylko mgła. To dlatego stoimy.

Widzialność polepszyła się dopiero około dziesiątej i z pięciogodzinnym opóźnieniem opusciliśmy Wilmington.

Przyszło potwierdzenie jeszcze jednego portu załadunkowego: Burnside na rzece Mississippi. W tej sytuacji nie zmustruję w Savannah, lecz akcję nurków koło Miami będę śledzić ze statku i opuszczę go dopiero w Louisianie. Oczywiście spełniło się to, co wydawało się niemożliwe, czyli, że nie wrócę do Polski nawet na następny weekend. Jeżeli będę mieć szczęście, to może załapię się na jego końcówkę – niedzielę 22 maja. Kurczę, zaczynam powaznie obawiać się o długi weekend związany z Bożym Ciałem. Wydawało mi się to tak odległe i oczywiste, że zdążę, a teraz wystarczy jeszcze jakaś drobna awaria w powiązaniu ze sztormem albo oczekiwaniem na zwolnienie miejsca przy kei, żeby plany spotkania z dzieciakami wzięły w łeb.

W Nowym Orleanie, gdyby nie koniec podróży, kupiłbym być może coś z klimatów jazzowych do posłuchania wieczorem. Bo jesli nie tam, to gdzie? Dzisiejszego wieczoru odpuściłem sobie szanty, które katowałem przez ostatnich kilka dni i wróciłem znów do Okudżawy.

„Bułat Okudżawa umarł w Paryżu w 1997 roku z przeziębienia i… smutku”  napisano w ostatnim zdaniu eseju o twórczości poety, którego fragmenty załączono do płyty. Myślę sobie, że poeci, jeżeli smierć nie dopada ich niespodziewanie, przeważnie umierają po trosze ze smutku.

Ilekroć słucham nastrojowych ballad, zawsze staje mi przed oczami szalony czas liceum i spotkań w „wolnej chacie” kolegi. I leżąca na dywanie między głośnikami, z których płynął łagodny głos barda,  zapłakana straszliwie jedna z dziewczyn. Zastanawiam się nieraz czego słuchają obecni licealiści, kiedy potrzebują odetchnąć od głośnych imprez, nieskomplikowanych rytmów i pragną skupić się na tekście.

Moje pierwsze spotkanie z twórczością gruzińskiego pieśniarza miało miejsce pod koniec podstawówki, gdy usłyszałem niemiłosiernie eksploatowaną wtedy balladę „A.S. Puszkin”. Chyba pozostaje ona i dziś najbardziej rozpoznawalnym jego utworem. Tyle razy już ją słyszałem, że wpuszczam jednym uchem, a wypuszczam drugim, lecz ze zdziwieniem stwierdzam, że w coraz szybciej galopującym świecie, jej refren

„A przecież mi żal, że po Moskwie nie suną już sanie,

I nie ma już sań, i nie będzie już nigdy,… a żal”

z każdym dniem nabiera większej aktualności.

Znacznie więcej poznałem dopiero w liceum i z tamtych czasów do dzisiaj szczególnie upodobałem sobie utwór „Trzy siostry (Wiara, Nadzieja, Miłość)”. Wtedy słuchaliśmy jej w oryginale ze sprowadzonej z ZSRR płyty wytwórni „Melodia”. Ciągle czuję to samo mrowienie w karku gdy niemal widzę jak

„Wierzycielki me: Wiara, Nadzieja i Miłość,

u wezgłowia pobladłe czekają bez słów”

A zresztą co tam, nie odmówię sobie jeszcze zacytowania paru następnych zwrotek.

Oddać wszystko z nawiązką tak bardzo się staram,

Ale z ręki wypada dziurawy mi trzos.

Lecz sie nie smuć i nie płacz, o moja Wiaro,

Przecież innych dłużników na swiecie masz dość.

I bezsilnie, łagodnie odpowiem po chwili,

Kiedy przylgnę Nadziei do rąk, pełen czci:

Może inni synowie ci mniej zawinili,

Wybacz Matko-Nadziejo, tak bardzo mi wstyd

Ku Miłości wyciągam puste me ręce,

Oczekując ze smutkiem wyroku z jej ust,

Ale słyszę: nie trzeba, nie dręcz się więcej,

Całą siebie rozdałam, byś sobą być mógł

Jakiekolwiek by dłonie Cię nie pieściły,

Jaki płomień Twej duszy nie spalał na żar,

Wiem, ludzkiego błądzenia Cię mroki zwodziły,

Byłeś ze mną. Przede mną Tyś czysty jak łza.

Omijałem zazwyczaj piosenkę o Wańce Morozowie i jego miłości do artystki z cyrku, bo wydawała mi się jakaś dziwnie płytka, o niczym. Aż tu czytam w wydawnictwie dołączonym do niedawno kupionego CD o kłopotach z tłumaczeniem i właściwym odbiorem niektórych utworów:

„Oto niewinna zdawałoby się, piosenka o Wańce Morozowie, który chodził do cyrku na Starym Placu i tam zakochał się w cyrkówce, nabrałaby zupełnie innego sensu, gdyby tłumacz wiedział o tym, że na znanym wszystkim Moskwiczanom i wielu Rosjanom „Starym Placu” w centrum Moskwy nigdy nie było cyrku. Był natomiast inny „cyrk” czyli Dom Partii (komunistycznej oczywiście).

Tyle lat żyłem w nieświadomości. Niewiele ów fakt zmienił moje upodobania, ale przynajmniej trochę uważniej zacząłem słuchać tekstu.  

Siedzieć wieczorem w głebokim fotelu, przyciemnić światła „opustitie, pożałujstia sinije sztory” , przymknąć oczy i sluchać. Tylko wieczorem i broń Boże nie między praniem a zmywaniem naczyń. Przed snem wyłącznie, by myśli nie zakłócał już najmniejszy nawet obowiązek.

Wspomniany CD p.t. „Na miłość serce otworzę”, który leży przede mną, zawiera wybór ballad w tłumaczeniu i wykonaniu Pawła Orkisza. Stałem się jego właścicielem trochę przez przypadek, ponieważ zamawiałem w sklepie internetowym zupełnie inną płytę. Przyzwyczajony do Okudżawy w oryginale skrzywiłem się z niezadowolenia. Długie wyjazdy mają jednak to do siebie, że człowiek z czasem polubi to, o czym wcześniej nie wiedział, że lubi. I tylko wstępu wciąż nie mogę strawić, kiedy konferansjerka (bo płyta jest zapisem koncertu) zapowiada:

„W imieniu organizatorów III Forum Farmacji witam na aptekarskim święcie przyjaźni…”

Jak po czymś takim słuchać poezji? Na szczęscie da się owo powitanie ominąć. Zawsze odtwarzam tę płytę od pozycji nr 2.

 

Atlantyk, 12.05.2005

Komentarze