Wspomniałem w poprzednim wpisie, że odnalazłem zaginiony tekst, jedyny którego nie opublikowałem, nie będąc wtedy pewnym jak wszystko się potoczy. W minionym tygodniu celebrowaliśmy z Moim Aniołem pięciolecie naszego związku. Niemalże w tym samym czasie dane nam było spędzić pierwszą noc w naszym wymarzonym mieszkaniu (jeszcze pozbawionym mebli i większości podstawowych sprzętów, ale już tworzącym naszą historię).
Moje życie odmieniło się na lepsze właśnie tamtego, październikowego wieczoru 2006 roku.
* * *
Właściwie to miało być dziś zupełnie o czym innym, ale tyle sie dzieje ostatnio…Nie mogłem nie wspomnieć o Marku Grechucie.
A przecież na swoją kolej od zeszłego tygodnia czeka „Volver” Almodavara.
To film o kobietach, ale i powrotach, jak wskazuje jego hiszpański tytuł. I mimo, że recenzenci wciąż podkreslają ową kobiecość, to dla mnie powroty, w przeróżnych aspektach były w nim ważniejsze. Chyba jednak nie zrozumiałem dokładnie przesłania, bo moja partnerka po seansie westchnęła tajemniczo: „i pomyśleć, że ten film nakręcił mężczyzna”.
Kobiety… Pokręcone doświadczenia z nimi kazały mi smakować wolność, cieszyć się nią i strzec. Ale oczywiście oprócz świata realnego istniał swiat marzeń, w którym wszystko było piękne, szczęśliwie poukładane, a najpiękniejsze, że nierealne. Świetny materiał dla psychologów.
Do tego świata należała tez moja partnerka z kinowego seansu. Widywałem ją od prawie dwóch lat, zamieniłem parę zdań w internecie, trochę na żywo. Wyglądało, że myślimy i odczuwamy podobnie, a naszym wspólnym hobby jest film. I nawet umówilismy sie na wspólne oglądanie Woody Allena gdzieś w lipcu, lecz coś nie wyszło. Potem były wakacje, które spędziłem z dziećmi, podróże, aż przyszła jesień i znów zaczęło się spokojne życie. Nawet nie próbowałem myśleć o czymś więcej bo gdzie mi tam, szaraczkowi do takiego zjawiska. Pomarzyć, popatrzeć i owszem. Pożartować, czemu nie? O filmie pogadać. A potem zamknąć się ze swoimi sprawami w czterech ścianach.
Owo cud zjawisko wspomniało pewnego razu, ze wybiera się na ten „Volver”. Ponieważ też mialem zamiar go obejrzeć, rzuciłem mimochodem, że pewnie też któregoś dnia się pójdę na niego do kina, po czym zmieniłem temat na bezpieczniejszy.
„Oj durny ty durny”, myślałem przez resztę dnia, „co ci zależało zaproponowac wspólne obejrzenie? Miałbyś tę odrobinę przyjemności”. Ale drugie ja zaraz z głębi duszy wołało „Spytać? Dopiero byś posatwił ją w niezręcznej sytuacji! Musiałaby sie jakoś z tego wywinąć, gdyby szła z kimś”. Pierwsze ja zaczęło jednak przekonywać, że to nic pewnego, a zamiast uciekać w marzenia, lepiej zapytać. No i posłuchałem pierwszego ja. Nastepnego dnia badając grunt zapytałem czy, podobał się jej ten film, na który się wybierała. Ona na to, że wczoraj jednak nie poszła. Zaproponowałem więc, ze skoro ja też się jeszcze nie wybrałem, a obydwoje chcemy obejrzeć to w zasadzie moglibyśmy obejrzeć go wspólnie. A zjawisko na to, że „sure! Bardzo chętnie!”. Miałem przemyślane reakcje na rozmaite odpowiedzi: „że dziś jest zmęczona, że jutro musi umyć okna, że moze w przyszłym tygodniu, ale ten prosty równowaznik zdania (bo to chyba nawet nie jest zdanie) kompletnie zdemolował moją wyobraźnię. Woody Allen ze swoimi problemami to pikuś przy moich skomplikowanych przemyśleniach. Świat zawirował. W głowie się zakotłowało. To co to ja miałem powiedzieć? Aha!
– No to ja kupię bilety! I dam znać jak już kupię!
Seans miał sie odbyć dopiero następnego dnia, żeby sobie wszystko spokojnie poukładać. Wypiliśmy szybką kawę przed kinem, dokańczając na widowni, bo z pracy mogliśmy się urwać dopiero w ostatniej chwili. Zamieniliśmy parę cichych zdań w trakcie seansu, a potem trzeba było coś zrobic z resztą tak miło kończącego się dnia. Zaproponowałem kolację gdzieś na Skwerze Kościuszki, ale najpierw poszliśmy się przejść. W chłodny, październikowy wieczór na nabrzeżach tłumu spacerowiczów nie było. Szliśmy, szliśmy, a im dłużej szliśmy tym mniej docierało do mnie z prowadzonej rozmowy, bo zagłuszał ją coraz ostrzejszy spór pierwszego ja, które wzywało do konkretnego działania z ja drugim, które uważało, że to prosta droga do skandalu towarzyskiego, który miły spacer zamieni we wstyd i zablokowanie dalszej znajomości na przyszłość. Wewnetrzny spór rósł, w środku kipiało, tematu rozmowy z obejmowaną dyskretnie jedną reką partnerką już prawie w ogóle nie kontrolowałem, aż w końcu usłyszałem tętent kopyt husarii i z wewnetrznym okrzykiem pierwszego ja „naprzód!” objąłem ją (partnerkę a nie husarię) i najspokojniej lecz i najpewniej jak tylko potrafiłem, kontrolując się resztkami woli, poszukałem ustami jej ust.
Nie sprawdził się żaden z przewidywanych wariantów. To znaczy nie dostałem w pysk, nie rozległ się okrzyk „ratunku! policja!”, nie zostałem brutalnie odepchnięty ani kopnięty, za przeproszeniem, w krocze. Musiałem więc oprócz oddania się całkowicie zmysłowej przyjemności panować nad rozwojem sytuacji bo oprócz oddawanych (ku mojemu zaskoczeniu) namiętnie pocałunków, moja wybranka zaczęła mi wiotczeć w objęciach co groziło nam obydwojgu wpadnięciem do portowego basenu. Odsunęlismy się więc nieco od krawędzi nabrzeża i powrócilismy do tych najprzyjemniejszych z zajęć. Pamiętam jeszcze, że wieczór był prawie bezwietrzny, że zawieszony nad wzgórzami księżyc w pełni ze swoją zielonkawą poświatą współgrał z niebieskimi i czrewonymi neonami na dachach. Musiałem to wszystko jakoś sobie zanotować w pamięci, żeby móc jeszcze kiedyś odtworzyc chwile, w których spełniają się marzenia.
Wszystko stało sie proste? O nie! Przecież następnego dnia musiałem się przekonać czy to nie była tylko chwila słabości z jej strony. Nie była.W weekend podróż, więc niepewność mimo, że rozmaitymi pestycydami przysypywana, kiełkowała wściekle jak najgorsze zielsko. Ale te nędzne kiełki zostały dziś rozdeptane. Wszystko wskazuje na to, że mam to o czym marzyłem. I nie mogę wciąż w to uwierzyć. Ciekawe jakie teraz wątpliwości moje drugie ja wymyśli?
Gdynia, 10.10.2006. 03:15 LT