ODRY

Czas najwyższy zakończyć zalegające w kolejce opisy wakacyjnego pobytu dzieciaków  w Gdyni.

Drugi tydzień, po codziennych wieczornych rajdach poprzedniego z apogeum podczas weekendu przy milczącej aprobacie wszystkich zainteresowanych był zdecydowanie bardziej stacjonarny. Więcej było plażowania, bo zrobiło się wreszcie gorąco, a wieczorami powróciliśmy do tradycji wspólnego oglądania filmów. Przy okazji zapisałem się więc do osiedlowej wypożyczalni, która, mam nadzieję, bedzie mi służyć czas jakiś.

W czwartek opuszczał nas Tomek, który z końcem weekendu miał wyjeżdżać na kolonie i wcześniej chciał jeszcze zobaczyć sie z kolegami. Ponieważ pociąg miał grubo po jedenastej wieczorem, wrzucilismy jego spakowany plecak do bagażnika i pojechaliśmy na pożegnalną kolację.

Było wesoło i przyjemnie. Deser skończyliśmy parę minut po dwudziestej drugiej. Mielismy jeszcze sporo czasu. Wyszliśmy o wpół do jedenastej i stwierdziliśmy, ze dla zabicia czasu wybierzemy się jeszcze na krótki spacer nad morze. Wieczór był jednak chłodny.

– Tomek, masz kurtkę w plecaku na wierzchu? – spytałem.

– Kurtkę? – odpowiedział pytaniem Tomek i jego mina mówiła wszystko. Zapomniał. Została na wieszaku w szafie.

Do odjazdu pociagu pozostało czterdzieści pięć minut. Normalnie na pokonanie trasy z centrum do domu potrzebuję dwadzieścia do dwudziestu pięciu minut. Nie mielismy co zrobić z czasem, no to już mamy. Biegiem do auta i naprzód! Na szczęście wieczorna pora sprawiła, że ulice były już pustawe i większość sygnalizacji świetlnych był już wyłączona. Nie było źle. Wpadliśmy biegiem do mieszkania. Kurtka wisiała w szafie. Tomek ja chwycił, ja przekręciłem klucz w zamku i po chwili jechalismy z powrotem. Na dworzec dotarliśmy całe dziesięć minut przed odjazdem. Zaparkowałem w niedozwolonym miejscu, ale nie było czasu na szukanie parkingu. Kuszetka znajdowała sie na samym końcu peronu i kiedy zasapany z plecakiem dobiegałem do niej, myslałem tylko o tym, że nie przypuszczałem wcześniej iż peron jest aż tak długi. Szybkie pożegnanie, jeszcze kilka słów przez okno i niedługo potem pociąg ruszył. Spokojnie wróciliśmy do auta.

Na szczęście nikt nam przez te kilka minut nie wlepił mandatu.

– Pojechałabym teraz długo przed siebie, z włączoną muzyką w radiu, na przykład na Hel. Posiedzieć na plaży, a potem wrócić po nocnym rajdzie – rozmarzyła się Paulina. Moja krew. Mnie też rajcują takie wycieczki. I gotów byłbym jechać, ale krótka kalkulacja – powrót około czwartej nad ranem kazała mi być rozsądnym. Dziewczyny będą mogły potem spać do południa, a ja o pietnastej padnę z niewyspania przy służbowym biurku.

– Do Helu za daleko. Muszę być wyspany w pracy, ale chodźmy nad morze.

I poszliśmy jeszcze na spacer. Wróciliśmy grubo po północy.

Piątek dziewczyny przeznaczyły na pakowanie się i sprzątanie, dzięki czemu wieczór mielismy zupełnie wolny. Zajrzelismy na chwilę na Skwer Kościuszki, gdzie właśnie zaczął się Heineken Opener Festival, a potem pojechaliśmy do Sopotu na plażę. Było tam wcale nie mniej ludzi niż w słoneczny dzień. Podoba mi się takie wieczorno nocne biesiadowanie. My oczywiście czyniliśmy to bez piwka.

W pobliskim parku natknęliśmy się na… jeże. Nie sądziłem, ze te zwierzątka mogą się zadomowić w tak ruchliwym miejscu.

Przed snem dziewczyny kręciły się coś niezdecydowane, aż w końcu Paulina zaczęła:

– Tato, będziesz bardzo zły… – Hm, początek zdecydowanie nie nastrajał optymistycznie.

– Co się stało? – wolałem dowiedzieć sie jak najszybciej.

– Bo wiesz, my jak sprzątałysmy to… potłukłyśmy klosz żyrandola.

Spoglądam w górę. Rzeczywiście brak jednego z pięciu.

– Cholera! – wymknęło mi się – Będę się musiał tłumaczyć przed właścicielką!

Nie chciałem jednak tak kończyć ich pobytu i uspokoiłem się szybko.

– Trudno, pogadam z nią. Świat się nie zawali. – Nie chciałem nawet dociekać jak to się stało chociaż wersja z zahaczeniem przez rurę od odkurzacza wydawała mi sie mocno naciągana.

– Nie gniewasz się?

– Na pewno się nie cieszę. Ale bywają przecież gorsze nieszczęścia. Dobrze, że powiedziałyście mi o tym, bo miałbym potem pełno wątpliwości jak i kiedy się to stało.

Spaliśmy długo, a po śniadaniu, około jedenastej ruszyliśmy w drogę powrotną do Szczecina. Miała być z założenia spokojna, z postojami po drodze.

Tradycja zapominania okazała się trwała. Zapomniałem zabrać z biura zasilacza do notebooka, a bez niego nie dałbym rady sprawdzić w Szczecinie służbowych e-maili. W ten sposób juz na początku musieliśmy nadrobic drogi w odwrotnym niz zamierzalismy kierunku.

Ponieważ po drodze byłem umówiony na kolejna wizytę w warsztacie w Starogardzie Gdańskim, przez ów kabel musielismy wykreślić z programu krótką wizytę w gdańskim Muzeum Narodowym w celu obejrzenia „Sądu Ostatecznego”. Nie mamy coś szczęścia do tego obrazu. Poprzednim razem kiedy przyszliśmy do muzeum, był on akurat wypożyczony na jakąś wystawę.

W warsztacie zresetowanie komputera i wygaszenie uparcie swiecacej kontrolki układu oczyszczania spalin trwało kilka minut. I na niewiele dłużej wystarczyło. Jakieś pół godziny później znów swieciła. Zauważyłem, a okazji do obserwacji miałem sporo, bo tych wizyt juz kilka było, że lampka zapala się zawsze po pierwszym zatrzymaniu od zresetowania. Tym razem było to kilkadziesiąt kilometrów za Starogardem.

Przy okazji opisów Borkowa podczas naszej drogi do Gdyni, Drexler zamiesciła komenta o miejscowści Odry, gdzie znajdują się kręgi kamienne. Nie trzeba było wiele zbaczać by zahaczyć o to miejsce w drodze powrotnej więc nie przepuściliśmy okazji. Tajmnicze miejsce znajdowało się głeboko w lesie, a dla mnie miłym zaskoczeniem był fakt, ze utworzono tam rezerwat, pięknie utrzymany i zabezpieczony. Spodziewałem się kilku „dzikich” kamieni gdzieś w lesie, a tam atrakcja turystyczna pełną gębą. Kamiennych kręgów jest tam całe mnóstwo!Bardzo byłem zadowolony z tej wizyty.

Z tablicy informacyjnej wynikało, że cmentarzysko liczy sobie jakieś 1800-2000 lat. Oznacza to, że jest około 3000 lat młodsze od tego z Borkowa. Jedyne co mi przyszło do głowy, to świadomość, ze ciężko sobie wyobrazić tę odległą różnicę, zważywszy, że jest ona wieksza od całej znanej nam historii tych ziem, o której w szkole uczono nas, że wszystko zaczęła się od Mieszka, a przed nim niemal pustka. Co działo się tutaj przez te tysiące lat przed Mieszkiem? Świadkami jakich wydarzeń były owe stojące do dziś kamienie?

Następny przystanek miał być w Człuchowie, ale rozkopane drogi i objazdy sprawiły, że zamist do centrum, trafilismy na rogatki, więc postaniwiłem, że popas zrobimy gdzieś dalej. I zrobilismy go dosłownie kilka kilometrów za Człuchowem na bardzo fajnym kompleksie wybudowanym dookoła stacji benzynowej. Zaczęlismy od obiadu, bo zrobiło się już dość późne popołudnie, a potem poszliśmy karmić zwierzęta. W rozległej zagrodzie były bowiem sporo małych kózek, lamy, osioł, czarny barani jeszcze parę innych zwierząt. Dla mieszczuchów karmienie ich i gaskanie to prawdziwa frajda. Oczywiście zwierzaki zdążyły już się nauczyć, że wchodzący do zagrody goście mają ze sobą jedzenie, wiec natychmiast nas obstąpiły. Biedna Paulina nie mogła się wydostać spośród stada kóz, lama porwała jej od razu połowę karmy, a podniesienie torebki w górę skutkowało tym, że co bardziej smiałe zwierzęta stanęły na tylnych nogach, przednimi opierając się o nią. Osioł, jak twierdzi Paulina, kopnął ja kiedy nic nie dostał J Po karmieniu poszliśmy do małp, które miały całkiem fajny wybieg w innym miejscu, a następnie, po zatankowaniu ruszylismy w dalszą drogę. Późne popołudnie zrobiło sie już bardzo późne więc następnych postojów już nie robiliśmy i o wpół do dziewiątej wieczorem dojechaliśmy do Szczecina.

Vancouver, 23.07.2005

Komentarze