ODESSA (1) – KONTROLA NA OKĘCIU I PIERWSZE WRAŻENIA PO PRZYLOCIE.

Tym razem służbowy wyjazd rzucił mnie do Odessy. Mieliśmy wpaść tam na dwadzieścia cztery godziny. Przylecieć jednym samolotem, by nazajutrz, tym samym rejsem w odwrotnym kierunku powrócić.

Niewiele brakowało, a ten pierwszy lot nie doszedłby do skutku. Mieliśmy bowiem przesiadkę w Warszawie. Cieszy mnie dbałość o bezpieczeństwo, ale przyznam, że niektóre ruchy są dla mnie mało zrozumiałe. Najbardziej intryguje mnie, dlaczego kiedy już człowiek raz przejdzie kontrolę na bramkach „security check” (w naszym przypadku w Gdańsku), w Warszawie nie da się zrobić tak jak na wielu innych lotniskach na świecie, by w ramach przesiadki przejść do hali odlotów bez powtórnej kontroli. Nie jestem w stanie tego zrozumieć i już. Pasażer wysiadający z samolotu nie ma przecież żadnego kontaktu ze „światem zewnętrznym”. Jest przez cały czas w strefie zamkniętej, więc nie może zaopatrzyć się w nic poza tym, co do tej strefy za zgodą kontrolerów trafiło. Ok, mogę o czyms nie wiedzieć, bo nie jestem specjalistą od lotnictwa i tamtejszych procedur. Być może absurdalna kontrola na Okęciu jest wynikiem narzucona przez międzynarodowe przepisy. Jestem w stanie się z tym pogodzić. Kiedy jednak widzę przeraźliwie długi, kilkudziesięcioosobowy ogonek do JEDYNEGO stanowiska kontroli, odnoszę wrażenie, ze ktoś o czymś nie pomyślał. Co innego gdyby to był jakiś stary terminal, ale nie! On jeszcze pachnie świeżością, rozbudowywany na Euro 2012. Wygląda więc na to, że projektanci i decydenci już z góry założyli, że takimi pierdołami jak kolejki przejmować się nie będą. Rzecz przecież dzieje się w odseparowanym od swiata korytarzu, a najważniejsze, żeby ładnie wyglądało to co powszechnie widać, i co telewizje będą filmować. Owej bramki filmować nie będą, ponieważ jest zakaz fotografowania. Wiadomo: „safety first”. Staliśmy więc z kolegą w owej kolejce i odliczaliśmy minuty od odlotu naszego samolotu. Boarding już się zaczął, a my daleko w lesie. Nie tylko my. Ktoś prosi innych o zlitowanie i przepuszczenie, bo zaraz ucieknie mu samolot do Bukaresztu, Ba! Innym też lada moment uciekną. Nam także.

Przy czynnej bramce jedna pani kontroluje ekran skanera, a jej kolega sprawdza ludzi przechodzących przez bramkę. Jeśli ktoś nie radzi sobie z wykładaniem rzeczy do pojemnika, który przejedzie przez skaner (wyciąga za mało rzeczy, albo układa nie tak jak należy), przerywają robotę i pomagają. Dwie osoby do obsługi kilkudziesięciu. Obok znajduje się druga bramka i drugi skaner. Tyle tylko, że nieczynne. Gdyby to uruchomić byłoby dwa razy szybciej. A gdyby jeszcze postawić kogos przed bramką, aby pomagał podróżnym przy wykładaniu bagażu i rozmaitych osobistych przedmiotów (paski, zegarki, telefony, portfele i.t.p.) do kontroli, byłoby jeszcze szybciej. Jakiś zdesperowany pasażer pyta głośno czy nie możnaby tak zrobić?

– Nie ma ludzi. To nie od nas zależy – odpowiada coraz bardziej zdenerwowana pani kontrolerka – ja od godziny nie mogę się doprosić, by na chwilę odejść stąd do toalety, bo nie ma mnie kto zastąpić.

Pasażerowie kiwają głowami ze zrozumieniem smutnego losu tej pani, lecz po chwili irytacja powraca. Bo po cholerę ustawia się cały ten sprzęt, jeżeli ma on być jedynie dekoracją? To taki polski syndrom drzwi. Kiedy buduje się jakiś nowy budynek – sklep, biurowiec albo halę, wyposaża się go w ileś tam wejść. I zazwyczaj otwarte są one przez kilka pierwszych dni. Potem stopniowo się je zamyka, aż pozostają tylko jedne, którymi przez następne lata przeciska się, tratując się niemalże, dziki tłum. Bo po co otwierać? To przecież dodatkowa robota. Ileś więćej kluczy trzeba pilnować i sprawdzać potem, czy wszystko pozamykane. Z jednymi drzwiami życie staje się dużo prostsze.  Bramka security, to też jest jakieś wejście, więc nic dziwnego, że stary mechanizm zadziałał. Na co motłochowi dwie bramki? I przez jedną przelezą, ino niech cierpliwość poćwiczą.

Mimo wszystko uważam, że najprościej i najtaniej byłoby zrezygnować z tych bramek, jeżeli prosto z samolotu, nie kontaktując się z nikim, pasażer przechodzi do strefy traznytowej,

Kiedy przeszliśmy kontrolę do dolotu pozostało niecałe piętnaście minut. Teoretycznie nie mieliśmy prawa zdążyć. Już powinno zamykać się drzwi. Ruszyliśmy biegiem. Z daleka wypatrywaliśmy numeru bramki, którą odbywął się boarding do Odessy. Pusto. Nikogo nie ma. Dobiegamy i widzimy dwie stewardessy, które gotowe do zakończenia odprawy jeszcze ostatnie sekundy czekają.

– Możemy jeszcze wejść? – pytamy niepewnie.

– Autobus już odjechał – pada odpowiedź – ale proszę tu zaczekać. Wezwiemy samochód.

Po chwili podjeżdża minibus, który odwozi nas na płytę, pod samolot. Zdążyliśmy. Cud.

Poprzednia noc była krótka, bo siedziałem w biurze do dwudziestej trzeciej. Dotarłem do domu przed samą północą. Nie miałem już siły się pakować, więc zostawiłem to na rano, ale trzeba było wstać odpowiednio wcześniej. Dlatego niemalże zaraz po starcie zapadłem w sen. Obudziłem się, gdy przelatywaliśmy już nisko nad Odessą podczas podejścia do lądowania.

Nasi kooperanci czekali na nas przed wejściem i prosto z lotniska ruszylismy do pracy. Zdążyliśmy jedynie wziąć szybki prysznic w hotelu, bo chociaż w Gdańsku tego dnia było chłodno, pochmurno i wietrznie, Odessa przywitała nas trzydziestopięciostopniowym upałem i niebem bez ani jednej chmurki.

Robotę zakończyliśmy o dwudziestej, po czym poszliśmy na krótki spacer przed kolacją, na którą zaprosili nas nasi gospodarze. Nasz hotel położony był w samym centrum, więc mogliśmy spokojnie iść  na piechotę.

Tereny, na których położone jest miasto miały bardzo burzliwą historię i przechodziły wielokrotnie w rozmaite ręce.  Od starożytnych Greków, Gotów, Hunów, po Bułgarów, Madziarów, Tatarów, Turków, ktorzy to Turcy w granicach imperium otomańskiego władali to ziemią przez ponad dwieście pięćdziesiąt lat utrzymując na nadmorskich wzgórzach niezbyt ważną twierdzę.

Kiedy Francję ogarnął płomień rewolucji, a nasza Pierwsza Rzeczpospolita dogorywała w przedrozbiorowych konwulsjach, imperatorowa Katarzyna II przypuściła atak na tureckie pozycje nad Morzem Czarnym. Twierdza została zdobyta w 1789 roku, a od 1792 wybrzeże oficjalnie weszło w skład Rosji. W 1794 Caryca nakazała w tym miejscu budowę miasta oraz portu. Tak narodziła się Odessa.

Ten fakt upamietnia pomnik imperatorowej, do ktorego dotarliśmy już po kolacji.

Odessa 11

Jego dzieje są zresztą równie burzliwe jak i całej tej ziemi. Kamień węgielny położono w stulecie załóżenia miasta, w 1894 roku, a monument odsłonięto 6 maja 1900 roku. Wkrótce jednak rozpoczęła się komunistyczna rewolucja i dla uczczenia święta pracy, 1 maja 1920 roku pomnik został zburzony w ramach t.zw. subbotnika, czyli społecznej pracy w sobotę. Po upadku komunizmu i uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości, Rada Miasta zadecydowała w 2007 roku o odbudowie posągu. 19 lipca 2007 roku położono kamień węgielny, a 20 października tego samego roku go odsłonieto. Przyznam się, że jestem pełen uznania dla Ukraińców, ze potrafili wznieść się ponad podziały i uczcić pomnikiem założycielkę miasta, pomimo, że była to caryca Rosji, a więc poniekąd symbol zniewolenia narodów w obrębie imperium. W podobnej sytuacji Rada Miejska Szczecina schowała niedawno głowę w piasek i zdecydowała by nie odbudowywać pomnika Sediny, co prawda symbolu miasta, lecz nie do zaakceptowania przez niektórych, bo z czasów germańskich.

Zanim jednak dotarliśmy pod pomnik, pierwszym obiektem, na który zwrócilismy większą uwagę, był gmach teatru z 1887 roku, który tego dnia akurat przygotowywał się do gali otwarcia cyklicznego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego.

Odessa 01

Budynek ten oprócz urody zwraca też uwagę ciekawymi rozwiązaniami technicznymi, wśród których chyba najciekawsze jest wykorzystanie pobliskich fontann jako części systemu klimatyzacji. Przepływająca woda chłodzi tłoczone tunelami powietrze.

Drogowskaz na pobliskim skwerze wskazał nam kierunek i dystans, jaki tego dnia pokonaliśmy.

Odessa 02

Obok niego kolumnada budynku Rady Miasta.

Odessa 03

Gdynia, 20.07.2011; 23:20 LT

Komentarze