Muszę przyznać, ze ostatecznie wizyta w Starogardzie Gdańskim zakończyła się drobnym sukcesem. Mogę jechać w podróż autem zastępczym i to lepszym niż moje własne. A co z sobotą? „To się zobaczy”. W tych słowach zawiera sie cała niezgłębiona tajemnica przyszłości. Albo będzie dobrze, albo przyjdzie mi jednak za ów weekend zapłacić. Będę sie martwić w poniedziałek.
Z tego wszystkiego jednak, zapomniałem zupełnie o Pelplinie. Przypomniałem sobie, kiedy byłem już na wysokości Tczewa. Trudno. Może pojadę tam w poniedziałek, kiedy odbiorę naprawiony, mam nadzieję, samochód.
Siedzę przed komputerem i słucham jednym uchem „Trójki”. Nadają właśnie audycję poświęconą magazynowi „60 minut na godzinę”. Ale miła niespodzianka! Był to mój ulubiony program w czasach licealnych. Słuchałem go w każdy niedzielny poranek (a wcześniej zamiast niedzieli bodajże w piątkowy wieczór) oraz w poniedziałki (powtórki). W niedzielę dokonywałem selekcji, a w poniedziałek polowałem z kaseciakiem na wybrane skecze i piosenki. Bardzo mi żal, że nie zachowaly sie do dzisiaj. Można co prawda kupić co nieco na CD, lecz nie wszystko. A miałem kasetę z piosenkami, kasetę z Kolegą Kierownikiem, perypetie rycerzy…
Na audycji tej udało mi się przebrnąć przez początowe klasówki z języka polskiego w pierwszej klasie liceum. Wybierałem bowiem sprytnie wolne tematy, aż wkońcu pani profesor mi zabroniła:
– Wolałabym jednak od czasu do czasu sprawdzić twoje konkretne wiadomości z przerobionego materiału.
Napisałem, obniżyłem sobie średnią, ale jeszcze długo czerpałem profity, dostając od czasu do czasu jakiegoś plusika do oceny „za słuchanie 60 minut na godzinę”. Wtedy nie przywiązywałem do tego wielkiej wagi, ale z perspektywy czasu widzę mądrość naszej profesorki, która potrafiła skierować zainteresowania nas, żółtodziobów, na właściwe tory. Dzięki niej zresztą w ogóle odkryłem radość z pisania. Z podstawówki bowiem do języka polskiego wyniosłem głównie wstręt i zafascynowany „konkretami” matematyki i fizyki, trafiłem do klasy o profilu mat-fiz.
Dzisiejszego wieczoru jak zwykle zrobiłem krótki rajd po ulubionych blogach. Coraz więcej ich, lecz staram się ostrożnie dodawać kolejne zakładki, żeby nie nadymać za bardzo zbioru.
Jednym z takich, które czytam z przyjemnością jest blog „Septe pomyślało…” http://bleeeee.blox.pl/html , który doskonale wpasowuje się w moje widzenie świata, opisując je świetnym językiem. Septe napisało ostatnio o pewnym, ważnym dla niego zdarzeniu ( http://bleeeee.blox.pl/html/1310721,262146,13.html?350578 ). Zwróciłem szczególną uwagę się na jeden fakt:
och, jeśli masz trochę czasu mogę ci opowiedzieć więcej….
septe odpowiedziało: zaraz u ciebie będę.
septe [cudem boskim] przytomnie zabrało ze sobą dyktafon i całą paczkę kasetek.
Podziwiam przytomność umysłu septe, które nie zapomniało o tak prozaicznej sprawie jak dyktafon i kasetki. Zawsze imponowali mi ludzie, którzy potrafili podjąć ważną i właściwą decyzję w kilka sekund.
Tak zaimponowała mi kiedyś moja eks gdy wypadkowi uległ nasz siedmioletni wtedy syn. Córka powiadomiła ją przez domofon, że „Tomek jest cały zakrwawiony” (spadło na niego okno z szybą) i ona zeszła na podwórko z pełnym zestawem opatrunków. Zanim dojechało pogotowie ratunkowe zdążyła zatamować krwawienie zakładając nawet opaskę uciskową. Ani śladu paniki. Byłem wtedy na drugiej półkuli, ale jestem przekonany, że znalazłszy się na jej miejscu, prawdopodobnie w stressie nie zadziałałbym tak perfekcyjnie.
Inny, dynamiczny, choć nie aż tak dramatyczny wypadek to wywrotka kajakiem na rwącej Drawie. Kiedy walczyliśmy z prądem i zblokowanym w gałęziach zwalonego drzewa kajakiem, jeden z naszych kolegów rzucił się w nurt ratując to, co sie wysypało i albo tonęło albo szybko spływało w dół rzeki. Gdyby zawahał się, być może znaczna część sprzżetu zostałaby bezpowrotnie stracona.
Kiedy tak myślę, przypominam sobie i własne szybkie decyzje, szczególnie podczas manewrowania statkiem, z zabronieniem wykonywania poleceń pilota włącznie gdy widziałem, że jego szaleńcze manewry prowadzą nas prosto do kolizji z keją (po równie szaleńczych manewrach udało sie jej zapobiec). To wszystko jednak było sprawą treningu, do którego na morzu przywiązuje się ogromną wagę, przyjmując zasadę, że w krytycznych sytuacjach nie ma czasu na myślenie. Natomiast przypadki opisanych wyżej osób z treningiem nic wspólnego nie miały. Mojej osobowości bliższa jest strategia partii szachów. Jak powietrza potrzebuję chwili czasu do uporządkowania myśli, rozważenia (nawet szybkiego, ale jednak) rozmaitych możliwości. Pozbawiony czasu zazwyczaj o czymś zapominam. Pół biedy gdy jest to brak aparatu fotograficznego na spontanicznym spacerze. Gorzej gdy pominięcie istotnych lecz zablokowanych na chwilę informacji przy podejmowaniu szybkiej i ważnej decyzji. Dlatego zazdroszczę tym, co zawsze, w każdych okolicznościach zachowują pełny obraz całości.
Gdynia, 16.06.2005