NOWY JORK (2) – Z TIMES SQUARE DO WTC

Czerwone schody na Times Square… Nie wejść na nie i nie kontemplować jednego z najbardziej ruchliwych punktów miasta z ich szczytu to tak jakby po dobrym obiedzie pozbawić się deseru. Ale uwaga! Nie zawsze można tam wejść. Poprzedniego dnia kiedy wieczorem zaczęło padać, przed schodami pojawiły się żółte barierki z napisami ostrzegającymi przed mokrą, śliską powierzchnią. Można było popatrzeć na schody zamiast ze schodów. W imię osobistego bezpieczeństwa.

Na schody weszliśmy więc dopiero następnego dnia, co nie wymagało wielkiej wyprawy, ponieważ mieszkaliśmy zaledwie kilka przecznic dalej. Nie padało już i nawet świeciło słońce, ale było przeraźliwie zimno. Mróz w połączeniu z silnym wiatrem dawał się nam we znaki. Może dlatego nie było tam tłumów?

Tłumów nie było na schodach, ale obok schodów już tak. W porzeraźliwie długim ogonku, pozawijanym kilkakrotnie i ściśnietym na mrozie i wietrze czekał pokornie zmarznięty tłumek nie tylko turystów, ale i nowojorczyków. Gdyby rozwinąć ten ściśnięty wachlarz, liczyłby sobie ze sto, albo i dwieście metrów.

„Za czym kolejka ta stoi?” – chciałoby się zapytać za smutnym songiem z mrocznego okresu naszych wczesnych lat osiemdziesiątych. Nie, nie chleba, ani innych dóbr materialnych potrzebują. Stoją w kolejce po strawę duchową. Owe czerwone schody bowiem to dach biura instytucji zwanej TKTS, która prowadzi wyprzedaż biletów na rozmaite imprezy kulturalne na dany dzień. Od godziny piętnastej można tam dostać ze zniżką sięgającą nawet 50% niepsrzedane bilety na wieczór. Bilety na słynne przedstawienia na Broadwayu to wydatek przynajmniej stu kilkudziesięciu dolarów. Tyle na przykład kosztują najtańsze wejściówki na n.p. „Mamma mia” czy „Upiór w operze”. Jeśli więc elektroniczny wyświetlacz informuje, że są w sprzedaży z pięćdziesięcioprocentowym upustem, to satnie na mrozie jest warte jakieś siedemdziesiąt dolarów od biletu.

My nie mieliśmy w sobie aż tyle wytrwałości by czekać na mrozie, jak również nie byliśmy aż tak zdeterminowani, by wydawać pełną cenę blisko tysiąca złotych za możliwość obejrzenia w dwie osoby jednego z musicali.

Idąc do stacji metra, niedaleko czerwonych schodów natknęliśmy się na sklep Disneya. Mój Anioł, od czasów dzieciństwa zafascynowany Myszką Miki, zamkami, księżniczkami z kreskówek słynnego producenta, nie mógł nie zajrzeć do środka. Ach, zobaczyć ten błysk w oku na widok przecudnie zdobionych sukienek małych księżniczek, czy pantofelków kopciuszka po przekroczeniu bramy sklepowego zamku – bezcenne.

Metrem, zwanym tutaj subwayem pojechaliśmy na dolny Manhattan. Wykupilismy sobie na niedzielę wycieczkę z przewodnikiem po Wall Street i okolicach, więc odpuściliśmy sobie rejon giełdy i skierowalismy swoje kroki, gdzieżby indziej, w rejon World Trade Center. Po drodze mijaliśmy stare kamienice z charakterystycznymi, opuszczanymi metalowymi schodami na zewnętrznych ścianach.

W wolnych przestrzeniach upchnięto parkingi z samochodami na specjalnych platformach. Nie wnikałem w sposób, w jaki one parkują. Poszliśmy dalej.

Rejon dawnych, bliźniaczych wież WTC pomimo metamrfozy jaką przez ostatnich kilkanaście lat przeszedł wciąż jest wielkim placem budowy. Wzdłuż ogrodzenia doszliśmy w okolice kościoła Św. Trójcy, który niemalże ginie wśród otaczających go drapaczy chmur. Nieopodal w jednym z budynków urządzono muzeum poświęcone ofiarom zamachu z 11 wrzesnia 2001 roku. Właściwe muzeum znajdzie się w podziemiach nowych wież i ma być otwarte w najbliższych miesiącach. Póki co, część eksponatów znajduje się w niepozornym pomieszczeniu obok.

Żeby tam wejść trzeba poddać się szczegółowej kontroli podobnej do tych na lotnisku. Owe kontrole to było coś, co w Nowym Jorku doskwierało mi najbardziej. Muzeum – kontrola. Wejście na teren budowy WTC – kontrola. Statek na Liberty Island – kontrola.  Wejście do Empire State Building – kontrola. Ileż razy mozna śziągać plecak, kurtkę, bluzę, zdejmowac zegarek, odpinać pasek, wyciągać aparat fotograficzny i.t.d. To miasto ma jednak szczególny tytuł do zachowania przesadnych być może środków bezpieczeństwa, a nowojorczycy je chyba zaakceptowali. Inna sprawa, że szybkość tej kontroli i pozorna (?) nonszalancja kazały nam zastanawiać się na ile jest to prawdziwa, dokładna kontrola, a na ile działanie nastawione na efekt psychologiczny.

W muzeum po przekroczeniu bramki security zapada cisza. Trudno bowiem oglądać tamtejsze eksponaty inaczej niż w głębokim skupieniu. Nawet jeśli chce się podzielić jakimś spostrzeżeniem to delikatnym szeptem. Generalnie jednak jakiekolwiek słowa wydają się zbędne. No bo o czym rozmawiać kiedy widzi się wypalony fragment samolotu znaleziony na rumowisku?

Kiedy czyta się o tysiacach ofiar, to w pewnym sensie są to abstrakcyjne liczby. Tysiąc, dwa tysiące, trzy… Czy jest jakaś różnica w odczuwaniu? Nasz umysł myśli po prostu: „dużo” albo „bardzo dużo”. Nie odróżnia poszczególnych, pojedyńczych istnień. Co innego kiedy zaczyna oglądać się zdjęcia tamtych ludzi. Przestają być anonimowi. Każdy z nich to jakieś życiowy wątek, jakaś okaleczona rodzina, która opłakuje stratę… Na ogół na tych fotografiach są uśmiechnięci, czerpiący garściami z radości oferowanych przez życie.

Aż do feralnego 11 września, na który mieli karty pokładowe, jakich tysiące wydaje się każdego dnia.

Taka karta to również czyjś konkretny los. Oglądana z bliska porusza. Wystarczy jednak zrobić kilka kroków wstecz, by każda z fotografii znów zaczęła rozmywac się w tłumie. Ściany wydają się być niekończącą się mozaiką takich zdjęć, które jednak nie wydają się już tak anonimowe. Gdzieś nad nimi na ekranie pojawiają się nazwiska poszczególnych ofiar. Początkowo wyraźne, odpływają w dal jakby ulatywały gdzieś do nieba. Ów potok nazwisk wydaje się nie mieć końca.

Z fotografii wykonanych tuż po zawaleniu wież, wrażenie robiło rumowisko stalowych belek tworzących szkielety konstrukcji. Fragment jednej z nich również znajduje się w muzeum.

Trudno nawet wyobrazić sobie co musialo dziać się z ciałami ludzi masakrowanymi przez ponad sto pięter walących się takich szkieletów. To dlatego jedynie nieliczne fragmenty ciał udało się zidentyfikować i dlatego powtarza się wszystkim by zachowali powagę, ponieważ spacerując po kwartale WTC de facto stąpają po cmentarzysku.

W jednym z narożników na tle ściany przedstawiającej rumowisko wyświetla się rozmaite filmy nakręcone podczas akcji ratunkowej. Również te oglądane są w milczeniu przez zwiedzających.

Na dolnym poziomie, w piwnicy przedstawione są informacje na temat nowego WTC, które wyglądać ma jak to na poniższej fotografii.

Najwyższa wieża, WTC no.1 już stoi. Jest to najwyższy budynek w Ameryce oraz czwarty na świecie. Oglądaliśmy ją już na żywo.

Wiele z oferowanych powierzchni biurowych wciąż nie jest wynajęta. Jak opowiadał nam nasz przewodnik kilka dni później, ma to związek rozwojem technologii IT. Taka giełda, która jeszcze niedawno zatrudniała ponad sześć tysięcy osób, obecnie zadowala się pięćsetką pracowników. Resztę, głównie to co kiedyś było domeną gońców, załątwiają komputery. Mniej ludzi w biurze przekłada się na mniejszą powierzchnię potrzebną firmom. Dlatego też wieża WTC no.2 nie wyszła i w najjbliższym czasie nie wyjdzie poza stadium fundamentów. Jej budowę zawieszono do czasu gdy będzie zapewnione wynajęcie przynajmniej osiemdziesięciu procent powierzchni. Jej przyszłość uzależnia się więc od  kondycji ekonomicznej Nowego Jorku. Przewiduje się, że może powstać gdzieś około roku 2020.

Powstały bądź powstają inne wieże.

Obecnie prace koncentrują się w galerii handlowej, która ma być jednocześnie stacją metra, a raczej wielkim centrum przesiadkowym.

Ściany sąsiednich kamienic są swoistą galerią tablic poświęconych pamięci ofiar.

Tego popołudnia „Memorial 9/11” obejmujący obszar gdzie pierwotnie stały wieże był już nieczynny. Trafiliśmy tam kilka dni później kończąc przed wejściem do niego wycieczkę po najstarszej części Nowego Jorku. Ustawiliśmy się w kolejkę poniewaz nie wydawała się długa. To było jednak złudzenie. Prawdziwa kolejka zaczynała się bowiem w miejscu niewidocznym od wejścia, za rogiem jakiegoś budynku. Wąskim gardłem nyły oczywiście bramki security.

Wejście do owego miejsca pamięci jest bezpłatne, ale sugeruje się dobrowolne wpłaty na potrzeby zagospodarowania miejsca. Większość zwiedzających stosuje się do tego. My także wrzuciliśmy swoje datki i po chwili stalismy już w kolece z biletami w rękach.

Na Ground Zero posadzono drzewa i powstaje park.

Nowe wieże stoją na skrajach kwartału. W jego centrum, w miejsce gdzie stały bliźniacze wieże pozostały po nich dziury w ziemi, do których spływa woda. Na obrzeżach owych wodnych, kwadratowych kraterów wypisane zostały nazwiska wszystkich ofiar, włączając również te z pierwszego zamachu, 26 lutego 1993 roku który już wtedy miał wskutek eksplozji furgonetki z materiałami wybuchowymi  podziemnym parkingu doprowadzić do zawalenia wież, lecz terrorysći nie docenili wytrzymałości konstrukcji budynku. Tamten zamach pochłonął sześć ofiar śmiertelnych (rannych było ponad tysiąc).

I znów napisy z nazwiskami zaczynają robić wrażenie dopiero wtedy, kiedy zaczyna się je czytać. Wśród wielu nazwisk nagle czyta się, że wśród nich były też i dzieci, które nawet nie zdążyły się urodzić.

W milczeniu opuściliśmy to miejsce kierując się w stronę promenady nad pobliską Hudson River. Potrzeba było nowych bodźców by otrząsnąć się z atmosfery jedenastego września, ale o tym będzie już oddzielny wpis.

Gdańsk, 22.03.2014; 02:00 LT

Komentarze