NORMALNIE SIĘ NIE DA

  17:15 do Szczecina. Tym razem zrezygnowałem z jazdy samochodem i z Gdyni pojechałem pociągiem. Czas jazdy to nieco ponad cztery i pół godziny. Samochodem, wliczając postój na kawę w Koszalinie, nie do zrealizowania. A pamiętam czasy z dzieciństwa kiedy osobowy wlókł się ze Szczecina do Trójmiasta osiem godzin, zaś pośpieszny ponad sześć. Postęp więc jest. Szkoda tylko, że ograniczeniem jest jednotorowa linia na tej trasie. Pomyśleć, że gdyby była dwutorówka, to spokojnie mozna byłoby skrócić czas podróży do trzech godzin albo i mniej. No i gdyby jeszcze tabor nie był tak zdezelowany, a w pociągu można było napić się herbaty, albo coś zjeść. Wtedy z ogóle nie miałbym wątpliwości czym jechać. Przynajmniej do czasu wybudowania drogi ekspresowej S6. Swoją drogą to pamietam, że kiedy PKP Przewozy Regionalne rezygnowało z podłączania wagonów WARS-u do swoich składów, jego przedstawiciele zapewniali wszem i wobec, że pasażerowie wcale nie ucierpią, ponieważ czynne będą bufety-kioski w zaadaptowanych do tego celu pojedyńczych przedziałach. Najważniejsze to zamknąć gęby malkontentom. Zamknięto. Dziś juz prawie nikt poza naiwniakami takimi jak ja o obietnicach nie pamięta i głowy nie zawraca. Ciekawy jestem kiedy kolejowi szefowie zaczną lać krokodyle łzy nad nierówną walką z podłą, niemiecką albo czeską konkurencją, która kiedys w końcu wjedzie na nasze tory?

Bo nas to zawsze obcy gnębią i musimy walką (najczęsciej szlachetnie przegraną) zdobywać wolność naszą i waszą. Wszytko wskazuje na to, że teraz przyjdzie nam podejmować heroiczny bój z potężnym wrogiem kryjącym się pod szyldem UEFA i FIFA. Walczymy w imię świętej sprawy uczciwości w rodzimym futbolu. Nasz polski romantyzm każe postawic na szali wszystko. Zwycięstwo albo śmierć! To, że wprowadzenie wbrew zarządowi PZPN kuratora do związku kłóci się ze statutem Międzynarodowej Federacji Związków Piłki Nożnej (FIFA) nie ma znaczenia, bo nie będzie nam FIFA dyktować co mamy robić. Myśmy wszak komunizm z samym Gorbaczowem obalili, więc niech Platini z Blatterem uważają! Zresztą minister Drzewiecki powiedział dwa dni temu, ze mozemy spac spokojnie ponieważ Platini na pewno zrozumie.

Nie zrozumiał.

Ba! Nie tylko nie zrozumiał, ale na dodatek jego koleś od podejrzanych interesów, Blatter wystosował ultimatum, w którym zagroził, że federacja podejmie stosowne kroki jesli do poniedziałku do godziny 12:00 kurator nie zostanie odwołany. Właśnie zaczyna się sobota, weekend, a przełomu nie widać. Stanowisko ministra nadal bardzo twarde. Jak znam, życie to przepychanka trwac będzie do godzin porannych w poniedziałek, po czym zaczną sie błagania do owych międzynarodowych władz o podarowanie jeszcze kilku godzin bo porozumienie jest blisko. Jeśli ich nie otrzymamy to… winni będą bezduszni biurokraci z futbolowiej centrali. Bo my nie potrafimy załatwić czegoś w sposób normalny, przed czasem. Nasza dziwaczna narodowa cecha, każe nam zachować spokój do końca, bo wyjście na pewno jakies się znajdzie. Przecież nawet plany ratowania stoczni dostarczano do Brukseli na kilka godzin przed północą, kiedy upływał termin wyznaczony przez Komisję Europejską. Tak jakby nie można było załatwić tego przynajmniej dzień wcześniej. Rząd przecież znał termin od dawna. Nic by to zapewne nie zmieniło, ale może traktowano by nasz kraj poważniej? O tyle poważniej o ile powazniej podchodzi do prawdziwego rozwiązywania problemów zamiast wymachiwania szabelką.

Ja też uważam, że w PZPN dzieje się źle. Tyle tylko, że źle dzieje się jak daleko uda mi się sięgnąć pamięcią. Soboty i niedziele cudów tolerowano jeszcze od lat siedemdziesiątych (to pamietam, bo od lat siedemdziesiątych interesuję się futbolem). I przez z górą trzydzieści lat tolerowano taki stan rzeczy, a nagłego przypływu woli zmian rządzący doznali po przyznaniu Polsce i Ukrainie prawa do Organizacji Euro 2012. Nie brak głosów, że warto poświęcić nawet i tę imprezę byle tylko zaprowadzić w PZPN porządek.

A ja ciągle się zastanawiam, dlaczego właśnie teraz? Dlaczego przez lata nie zrobiono nic, a teraz stawia się sprawę na ostrzu noża, nie dbając o korzyści i straty jakie organizacja (lub nie) tej piłkarskiej imprezy może przynieść. O korzyściach napisano już całe tomy. A co będzie jeśli prawo do organizacji nam się odbierze? Po pierwsze nikt o zdrowych zmysłach nie przyzna nam przez najbliższe lata takiego prawa ponownie, choćby we władzach związku zasiadali odtąd sami święci. Nie powierzy się przecież organizacji wielkiej imprezy krajowi, z którym kiedy dostał taką szansę były jedynie wieczne problemy (opóźnienia, korekty planów „w dół”, kłótnie i chaos). Miasta – gospodarze wpadną w kłopoty ponieważ zdążyły już wydać sporo pieniędzy na projekty albo nawet rozpocząć inwestycje, które w tej sytuacji nie przyniosą dochodów. Przykład futbolowiej niemożności pójdzie w świat i będzie ciążył jak kula u nogi przy staraniu się o organizację innych, już nie piłkarskich imprez. Polska będzie bowiem postrzegana jako ten kraj, który długim i terminowym przygotowaniom nie podoła. No i przetoczy się przez Europę gromki śmiech kiedy okaże się, że po długich i żmudnych staraniach, po pokonaniu wielu renomowanych związków, kiedy wreszcie otrzymaliśmy historyczną okazję, której wielu nam zazdrościło, na własne życzenie się jej pozbyliśmy.

Niech sobie rząd ze związkiem idą na kolejne wojny, niech zawieszają jedni drugich, sądzą, potępiają, ośmieszają, gryzą, kopią, pokazują palcem, ale niech robia to tak, by nie kłaść na szali dobra wyższego jakim jest organizacja trzeciej co do wielkości imprezy na świecie. To już nie jest przecież sprawa wyłącznie piłkarska. To promocja kraju, skok cywilizacyjny i duma zwyczajnych obywateli.

Niech nas wyrzucają z rozgrywek, o to nie dbam, bo rzeczywiście może lepiej poświęcić jeden mundial czy Puchar UEFA, by w następnych nie wstydzić się blamażu. Nie zagramy w tych rozgrywkach, to może uda się w nastepnych? Ale na organizację Euro nastepnej szansy nie dostaniemy. I tego najzwyczajniej mi żal. Uważam, że utrata praw do organizacji tej imprezy to cena zbyt wysoka.

Tyle sie mówiło przy okazji olimpiady o dumie przeciętnych Chińczyków z sukcesu ich kraju w przygotowaniach do organizacji tej olbrzymiej imprezy. Prześladowani przez komunistów, wykorzystywani przez krwiożerczych rodzimych kapitalistów,  biedni i w większości pozbawieni normalnych kontaktów ze światem, mimo to czuli się dumni, że ich ojczyzna dokonała takich rzeczy. Ilu Polaków było prawdziwie dumnych po pamietnej decyzji w Cardiff? Ilu uwierzyło, że staliśmy się w pełni wartościowym, europejskim krajem, a nie zaściankiem spoglądającym łakomie ku bogatym wujkom? Ilu Polaków machnie ręką w przeświadczeniu, że w tym kraju nic poważnego udać się nie może jeśli wskutek wojenek na górze utracimy prawa do Euro 2012? Odnoszę wrażenie, że nikogo z wojujących takie dyrdymały nie obchodzą.

Szczecin, 04.10.2008, 01:00 LT

 

Komentarze