NIESAMOWITY WIECZÓR

                    

Co za niesamowity wieczór…

Ktoby żałował meczu, kiedy mozna iść do kina, zwłaszcza w przemiłym towarzystwie. Meczu aż tak bardzo odpuszczać nie chciałem. Wymysliłem więc, ze zamiast do mojego ulubionego Silver Screen na Skwerze Kościuszki, pojedziemy do Kinoplexu na Przymorzu. Z Sopotu to trochę w przeciwnym kierunku.

Film zaczynał się tam o 18:30, a w Gdyni dopiero o 19:50. Pomyslałem – spóźnimy się na połowę pierwszej połowy, ale za to obejrzymy resztę.

W pracy wariactwo. Wypad w ostatniej chwili. Spóźniamy się nie tylko na reklamy, ale i na początek seansu. W przypadku „Zakochanego Paryża” to akurat bardzo istotne, ponieważ film składa się z kilkunastu króciutkich opowieści, które łaczy właśnie temat miłości oraz miejsce akcji: stolica Francji. Pomysł ciekawy. Owo miasto zakochanych, niezwykle romantyczne, pokazane przez pryzmat miłosnych epizodów: od bardzo banalnych, po niezwykłe. Ogląda sie to bardzo dobrze, ale ma też ów projekt pewna wadę. Nie wiem jak to odbierali inni, ale ani moja partnerka ani ja nie pamiętaliśmy po seansie wielu z początkowych opowieśći. A juz o tytułach w ogóle nie mogło byc mowy. Szkoda.

Co mogę dodać? Może to, że podobała mi się scenka z niewidomym chłopakiem zakochanym w studentce szkoły aktorskiej, który nie był w stanie odróżnić jej gry aktorskiej od rzeczywistości, a kiedy dziewczyna po próbie pytała „słyszałeś ?” on odpowiadał: „widziałem Cię”. Podobała mi się pieknie sfilmowana namiętność dwojga wampirów, a także pełna zaskakujących zwrotów akcji scenka na stacji metra. Arcydziełem ów film nie jest i zapewne po sezonie słuch o nim zaginie, ale jest to solidne, dobre, europejskie kino.

Prosto z kina pojechaliśmy na sopocki deptak, obejrzeć mecz w jednej z knajpek. I wtedy przeżyłem szok Była dwudziesta piąta minuta meczu, a wyświetlany w górnym rogu ekranu telewizora  wynik był niesamowity Polska-Portugalia 2:0. Oczywiście trudno było nie odnieść wrażenia, że to cudowny skutek mojej absencji przed telewizorem. Cos w tym jest bo od tej pory Polacy juz bramki nie strzelili, a nawet jedną stracili. Ale grali pięknie. Tak pieknie, szybko, prosto, skutecznie i mądrze grającej naszej reprezentacji nie widziałem od bardzo wielu lat. Myslę, że ten styl gry skończył się z odejściem Kazimierza Górskiego. Potem tez zdarzały się wygrane mecze, ale juz nie w takim stylu. Co ciekawe, ta druzyna biegała znacznie wiecej niz zazwyczaj (a moze tylko tak sie wydawało ponieważ nie była to bezproduktywna bieganina), a mimo to kontynuowała ten styl do ostatniej minuty.  A przecież znamy doskonale owe „obrony Częstochowy” w ostatnich minutach, kiedy to naszym piłkarzom albo nie chciało się, albo nie mogli już biegać i często bronili „zwycieskiego remisu” albo skromniutkiego 1:0. Gdyby zastosowali grę na czas i kunktatorstwo, dowieźliby byc może do końca nawet ową dwubramkowa przewagę. Oprócz wyniku liczy sie jednak i styl, a reprezentacja pokazała, że pod wodzą Beenhakera może go mieć. Nie przestali grać do końca, nie symulowali faulów, lecz grali. Kosztowało to utratę bramki, lecz nawet gdyby stracili dwie, kibice by im wybaczyli ponieważ stworzyli piękne widowisko. Dziś wszyscy zachwycają sie faktem pokonania drużyny, która jest wicemistrzem Europy oraz zdobyła czwarte miejsce na ostatnim Mundialu. Dla mnie jednak ważniejsze od tego, kogo polscy piłkarze pokonali, jest fakt, w jakim stylu.

Ten wieczór splatał jeszcze trzeci element, który sprawił jak bardzo był on niezwykły. Towarzyszyła mi kobieta, która powaliła w gruzy mur jaki wokół siebie budowałem od czasu rozejścia się dróg mojej oraz Eks. Do tej pory cieszyłem się wolnością, strzegłem jej i pielęgnowałem kosztem samotnych wieczorów i poranków. Podobała mi się od dawna, ale dopiero w ubiegłą środę zaprosiłem ją do kina (bo o filmach dyskutowalismy nie raz) na „Volver”. Potem był wieczorny spacer portowym nabrzeżem i tak gwałtowny zwrot akcji, że mur runął niczym w finale „The Wall” Pink Floyd. Nawet teraz, po tygodniu wciąż niepewnego stąpania po zapomnianej krainie, muszę od czasu do czasu uszczypnąć się, by sprawdzić czy to na pewno jawa.  Chciałbym śnić ten sen jak najdłużej. Tyle jeszcze w nim do odkrycia.

Gdynia, 12.10.2006; 23:45 LT

Komentarze