Portfel, etui z kartami kredytowymi, dwa telefony komorkowe, klucze od domu i od biura, wszystkie dokumenty oraz jeszcze parę mniej lub bardziej potrzebnych drobiazgów, które zwykłem nosić w saszetce – wszystko to zostało na stacji benzynowej w Sławnie. Zatrzymałem się tam przed siódmą rano na kawę. Przerwa, żeby odgonić senność. Usiadłem przy stoliku, a saszetkę położyłem na krześle obok, żeby nie przeszkadzała. Popijając kontemplowałem fototapetę przedstawiającą starą Hawanę, a kiedy w filiżance pokazało się denko, wstałem, wsiadłem do samochodu i odjechałem. Dwie i pół godziny później, kiedy tuż przed Szczecinem zatrzymałem się na kolejną kawę, zorientowałem się, że saszetki nie ma. Musiała zostać tam, w Sławnie, ponieważ nigdzie indziej się nie zatrzymywałem.
Zaglądałem w rozmaite zakamarki licząc, że może spadła gdzieś pod fotel, chociaż sam w to nie wierzyłem. Kiedy już miałem całkowitą pewność, że przepadła, zadzwoniłem do Anioła z prośbą by znalazła mi w internecie numer telefonu feralnej stacji benzynowej.
Po paru minutach tam zadzwoniłem.
– Tak. Mamy czarną saszetkę. Pewna pani zauważyła, że leży na krześle i przekazała ją nam.
– Bardzo proszę o zaopiekowanie się nią. Będę wracać tą trasą i ją odbiorę. I bardzo dziękuję…
Kamień spadł mi z serca.
Wjeżdżalem właśnie do Szczecina. Tato czekał na mnie gotowy do wyjścia. Jego wiek uprawnia go do wjazdu na cementarz samochodem, lecz w weekendy jest to możliwe tylko w soboty do 11:00. Później ze względu na znaczny ruch pieszych samochody mają zakaz wjazdu aż do poniedziałku. Dlatego zawsze ustawiam swoją podróż tak, by dojechać około dziesiątej i potem jedziemy razem na grób mamy. Opowiedziałem mu o zdarzeniu.
– Nie zrozum mnie źle – powiedział – ale chyba nie ma sensu żebyś w tej sytuacji był u mnie do jutra. Będziesz przez cały czas się denerwować i myśleć o tej saszetce, czy na pewno wszystko z nią w porządku. Zjemy obiad, pogadamy, a potem jedź z powrotem i ją odbierz.
Trafił dokładnie. Bo rzeczyiście cały czas myslami byłem w Sławnie.
– Pożyczysz mi na benzynę?
– O cholera. Pieniądze z banku będę mógł wziąć dopiero w poniedziałek, a w domu nie mam zbyt wiele. Na weekend jednak wszystko mam kupione. Policzmy…
Starczyło.
Po powrocie z cmentarza pogadaliśmy trochę, zaliczyliśmy o obiedzie tradycyjną już kawę i ciasto, a po szesnastej wsiadłem do samochodu i ruszyłem w drogę powrotną. Liczyłem, że nie zatrzyma mnie policja, bo nie miałbym się czym wylegitymować.
Około dziewiętnastej dotarłem do Sławna. Przedstawiłem się sprzedawcy.
– Oto ta saszetka. Niech pan sprawdzi czy wszystko jest,
Było. Wszystko nienaruszone, tak jak zostawiłem. Karty, dokumenty, klucze… W portfelu nie brakowało ani złotówki. Byłem poruszony uczciwością ludzi. Owa nieznajoma pani, mogła spokojnie saszetkę wziąć (leżała przy stoliku w najdalszym kącie sali, praktycznie poza zasięgiem wzroku sprzedawców) i wyjść, a jednak oddała, nie zaglądając do srodka. Należało jej się znaleźne, ale wręczyłem je owym panom z obsługi stacji benzynowej. Bo również uczciwie oddali mi ją w stanie nienaruszonym. Pogadalismy jeszcze trochę o całym zdarzeniu, po czym wsiadłem do samochodu, by ruszyć w dalszą drogę. Uspokojony, czułem jak schodzi ze mnei cała adrenalina dzisiejszego dnia. Nie chciało mi się już jechać kolejne dwie godziny do Gdyni. A może zboczyć nieco nad morze? Do Jarosławca zaledwie dwadzieścia parę kilometrów, a tam jeszcze mnie nie było. Jeszcze przed dwudziestą byłem na miejscu. Co za zmiana. Dopiero co jechałem za pożyczone pieniądze, niepewny, a kończę dzień w dobrym hotelu, wyluzowany.
Nawet nie wchodziłem do pokoju, tylko wziąłem z bagażnika aparat fotograficzny i szybko pobiegłem na plażę, żeby zdążyć na zachód słońca. Akurat kryło się już za widnokręgiem.
Pogoda była wietrzna. Nie był to jakiś szczególnie silny wiatr, ale wystarczający by stworzyć widowisko rozbryzgujących się o drewniane ostrogi fal. Uwielbiam na to patrzeć.
Na plaży stały wyciągnięte na brzeg kutry. Relingi, reflektory radarowe, chorągiewki boi zawsze wyglądają bardzo fotogenicznie
Jeszcze popatrzyłem hen na wschód gdzie daleko za kolejnym cyplem powinna być Ustka, na latrnię, którą nie raz obserowałem z mostka nawigacyjnego na statku i poszedłem do hotelu rozpakować się.
Po zmroku wróciłem na plażę raz jeszcze by kontemplowac czyste gwiaździste niebo.
Nieoczekiwana przerwa, namiastka majówki. Po śniadaniu wracam do Sopotu, do biura, zrobić na poniedziałek raport, o który prosi dyrekcja. Może po południu korzystając z mojego wcześniejszego powrotu do Trójmiasta, spotkam się z Aniołem?
Jarosławiec, 01.05.2011; 08:00 LT