NIEDŁUGO ZAPEWNE WYWIESZĄ MNIE W GABLOTCE

Znów uzbierało się trochę fotek, więc wrzucę, nie wysilając się zbytnio nad komentarzem, bo północ minęła…

W ubiegłą sobotę siedziałem w biurze nadrabiając zaległości. Na szczęście połozone jest ono tak, że wystraczy wyjść na kwadrans na spacer aby odsapnąć, by znaleźć się w miejscu, gdzie ludzie przyjeżdżają na wakacje.  Na sopockim molo mogłem sprawdzić jak bardzo postępują prace przy budowie mariny. Chyba nie zdążą jej skończyć do kwietnia, jak planowano, ale dużo nie brakuje.

Sopot 03

Sopot 04

Póki co jednak, znacznie ciekwasze widoki są w stronę lądu. Zwłaszcza o zachodzie słońca, kiedy to Grand Hotel jak i samo molo wygladają jeszcze dostojniej niż zazwyczaj.

Sopot 02

Sopot 05

Kiedy po spacerze wróciłem do pracy, usłyszałem, że tego wieczora wzejdzie superksiężyc! Cóż to takiego? Raz na kilkanaście czy kilkadziesiąt lat orbita naszego satelity zbliża się na odległość od Ziemi ponoć aż trzysdzieści tysięcy kilometrów bliższą niż średnia. Ta różnica to jest około dziesięć procent odległości miedzy Srebrnym Globem a nami. Ma to wpływ na wielkość jego tarczy na nieboskłonie. Dziewiętnastego marca wypadał właśnie ten dzień, więc ponownie przerwałem pracę już po zmroku, by wyjść na parę minut na plażę i zobaczyć to zjawisko. Oczywiście Księżyc nie zbliżył się o te tysiące kilometrów nagle, z dnia na dzień, więc moje niewprawne oko, żadnej różnicy w stosunku do poprzednich dni ani tygodni nie zauważyło. Fajnie jednak było wyjść, bo pogoda dopisała i zatoka skąpana w srebrzystej poświacie prezentowała się pięknie.

Gdansk 03

Samemku Księżycowi tez zresztą nic nie brakowało…

Ksiezyc 02

Po weekendzie nadal było ciepło. Przyjemnie było wyjść rano w samej marynarce i obserwować jak mewy spacerują po falochronie nieopodal gdyńskiego akwarium.

Gdynia 2011-03-25 (2)

A potem nagle sypnęło śniegiem i ostatni sobotni poranek przywitał nas w białej scenerii. Tylko krzyż na Kamiennej Górze złocił się w promieniach wschodzącego słońca.

Gdynia 2011-03-25 (3)

Poprzedniego wieczora sprzedałem potłuczony w bożonarodzeniowym wypadku samochód. Kończyła się polisa, więc nie chciałem płacić kolejnego ubezpeiczenia, a stare wciąż było przedmiotem sporu między mną, a „Hestią”.  Cóż, ubezpieczenia tylko przy opłacaniu składek wyglądają różowo. Ich barwa zmienia się gwałtownie po wystąpieniu szkody. Ubezpieczyciel, gdyby miał odrobinę więcej tupetu, najchętniej nie wypłaciłby nic. Starcza go jednak na tyle, by wypłacić około 30% kwoty wartości ubezpeiczenia, pomimo rzekomej nieopłacalności naprawy. Koniec, kropka. Piszą, że powyższa decyzja jest ostateczna i nieodwołalna, a w przypadku braku akceptacji można dochodzić swoich praw na drodze sądowej. Jacy łaskawi, że przynajmniej do sądu pójść nie zabronili. Wiedzą, że mało kto pójdzie, więc pewnie stąd taka buta. Ja także nie pójdę, bo po prostu nie mam czasu. Wolałem sprzedać uszkodzone auto by chociaż trochę przybliżyć się do jego wartości przed wypadkiem, niż walczyć dalej. I niech to wyjdzie „Hestii” na zdrowie, bo przeciez musi spłacić prawo do nazwy gdańsko-sopockiej hali, które wylicytowała nazywając obiekt „Ergo Arena”.

Odjechała więc thalia na ciężarówce. Trochę żal mi się zrobiło, bo tyle fajnych wspomnień miałem z nią związanych. Życie jednak toczy się dalej i teraz citroen wplata w moje życie swoją historię, albo na odwrót.

laweta 01

Do Szczecina miałem początkowo jechać samochoem, ale z powodu wspomnianego obfitego śniegu postawiłem na pociąg. Wiosnę można było poznać chociażby za sprawą dwóch bocianow, które zauważyłem z okana wagonu gdzies nieopodal Stargardu Szczecińskieo. Przede wszystkim jednak na pola wyległy sarny. Być może po zimie spragnione były swieżej trawy, bo szczególnie widoczne były na polach, gdzie jak podejrzewam skubały młode pędy zbóż. Jeszcze nigdy nie widziałem ich aż tyle.  Bez żadnego problemu mogłem fotografowac je z okna pociągu.

sarny 01

sarny 02

sarny 03

sarny 04

Sarny 06

Sarny 07

Pstrykałem jak dziki i dopiero gdy zaczął zapadać zmierzch, usiadłem w przedziale na fotelu, nie odmawiając sobie na koniec przyjemności sfotogafowania kolejnego zachodu słońca.

Zachod

I na tym przyjemności się skończyły, bo niedługo potem w przedziale zaczął nam dokuczać ziąb. Żadna to niespodzianka w wagonie pierwszej klasy. Testowałem to przecież już niejeden raz. Zastanawiam się, czy rzeczywiście nie ma już na to żadnego lekarstwa i żadnej możliwości remontów tych wagonów, by ludzie płacący więcej za bilet w „jedynce” mogli podróżować już nawet nie w luksusowych (o tym nawet nikt nie marzy), lecz przynajmniej w znośnych warunkach.

– Bilety do kontroli proszę – polecił konduktor otwierając drzwi przedziału.

Podajemy.

– A nie można zrobić czegoś z ogrzewaniem? – sugerujemy – Zimno tu.

– Temperatura wynosi dziewiętnaśćie stopni i jest wystarczająca. Większej w tym przedziale nie będzie i jeżeli Państwu za zimno, możecie przesiąść się do innego przedziału albo wagonu.

– Proszę pana, tu na pewno nie ma dziewiętnastu stopni. Zapraszamy, niech pan posiedzi z nami kilka minut, to się pan przekona – zagajam

– Jeżeli panu za zimno to proszę się przesiąść.

– Gdzie? Wszystko pozajmowane.

– Jest inny wagon pierwszej klasy.

– Nie ma. Jest tylko jeden.

– Nie. Jest wiecej. Idzie pan czy nie? – konduktor spojrzał na mnie tak, że nie miałem wyboru. W przeciwnym wypadku musiałbym przyznać, ze jest ciepło. Wskazany wagon był zatłoczony niemiłosiernie.

– To jest wagon pierwszej klasy, który tymczasowo jeździ jako klasa druga, ale standard ma pierwszej – tłumaczył mi konduktor. Dalej nie słyszałem bo utknąłem z walizką i torbą w zatłoczonym korytarzu, podczas gdy konduktor bez bagażu poruszał się sprawniej. I najbardziej mi żal, że nie zobaczyłem jak on w tym ścisku wynalazł dla mnie miejsce.

– Proszę! Tu może pan usiąść. Jest ciepło. A koleżanka zaraz podejdzie i naniesie panu uwagę na bilet, że podróżuje pan drugą klasą z biletem pierszej. Zadowolony pan?

– Tak, dziękuję.

Pani koleżanka przyszła sprawdzić bilety za jakies pół godziny.

– Poproszę o naniesienie uwagi, ze jadę drugą klasą mając bilet pierwszej.

– A dlaczego nie jedzie pan pierwszą? – zapytała groźnie pani.

– Bo nie dziala ogrzewanie.

– który przedział? Pójdę sprawdzić.

– Miejsce 96. Przy oknie.

I pani poszła. Nie było jej następne pół godziny. Zdążyłem się trochę zdrzemnąć w cieple i już myślałem, że przespałem jej wizytę, gdy nagle się pojawiła.

– Byłam w tamtym przedziale i jest ciepło.

– Kiedy ja stamtąd wychodziłem, kaloryfery nie grzały w ogóle i było zimno.

– Ja napiszę, że to Pan twierdzi iż jest zimno.

– Dobrze, ja twierdzę, że kaloryfery nie grzały.

– Grzeją. Słabo, ale wystraczająco.

Pani zaczęła pisać. Potem spojrzała na mnie jeszcze raz.

– Ja pana pamiętam. Ja już miałam z panem do czynienia. Jak tylko zobaczyłam pana z tym biletem to od razu skojarzyłam.

– Nie ukrywam, że często jeżdżę pociągami na tej trasie i rózwnie często przytrafiają się problemy z ogrzewaniem wagonu pierwszej klasy. Mam to nieszczęście, że PKP nic z tym nie robi więc możliwe, że trafiliśmy któregoś razu na siebie.

– Tak, pamiętam pana – prawie syknęła pani konduktorka.

Poczułem się jak w „Misiu”. Jeszcze chwila i gotowi mi zrobić zdjęcie by wywiesić w gablotce z krnąbrnymi pasażerami, których PKP nie obsługuje. A może ja rzeczywiście jestem krnąbrny? Podrózuję wszak bez krawata, a od dawna wiadomo, że klient bez krawata jest bardziej awanturujący się.

Gdynia, 28.03.2011; 01:20 LT

Komentarze