Nie zadzwonił…

Przekręcałem się właśnie na drugi bok gdy w przebłysku świadomości zerknąłem na zegarek. Włosy (he, he, włosy!) stanęły mi dęba, w czaszce coś eksplodowało i jak z katapulty wyskoczyłem z łóżka. Myjąc zęby i goląc się (jak to cholernie długo trwa) próbowałem jeszcze na wpół nieprzytomny zrozumieć co się stało. Przecież ustawiałem budzik w komórce na 07:15! Co prawda, kładłem się spać o 06:00 (nocna podróż ze Szczecina do Gdyni) więc ryzyko było duże, ale spać prawie do dziewiatej??? Po wyjściu z łazienki, nerwowo przekopując zawartość, usiłowałem dobrać z mniej pomniętych rzeczy z walizki jakiś rozsądny zestaw, w którym dałoby się pójść do biura. Te w szafie na półce też były pogniecione. Przed wyjazdem nawet przygotowałem deskę do prasowania i żelazko (jeszcze stoją), ale już nie zdążyłem (myślałem, że zdążę po powrocie). Flanelowa! Na koszuli flanelowej najmniej było widać załamania, więc zapiąłem czym prędzej i narzuciłem na nią marynarkę. Pod marynarką jej jak psu z gardła wyjęta powierzchnia nie rzucała się tak w oczy, a w dzisiejszych czasach i tak można nosić wszystko do wszystkiego. Do tego sztruksy, zeby wyglądało, że to niby taki styl, "na luzaka". Jeszcze trzeba schowac do torby laptopa. Po co ja go o szóstej rano wyciągałem? Kabel z zasilaczem tradycyjnie się nie mieści. No trudno, aby tylko donieść do garażu. Komórka w kieszeń. Rzut oka na wyświetlacz… Godzina 02:58. O żesz ty! Chińczycy mówią, ze wstyd jest dwa razy poślizgnąć się na tym samym miejscu. "Ty głupku jeden!, Ty idioto!" strofowałem sam siebie. Drugi raz zrzędu zrobić ten sam błąd!Tradycyjnie (dwa razy to juz prawie tradycja) zapomniałem zmienić czas po powrocie z USA. Zmieniłem, a jakże, na zegarku, ale kto by tam myślał o komórce! A już szczególnie o szóstej rano, kiedy nastawiałem budzik. Nawet nie zwróciłem uwagi, że mój telefon pokazywał dopiero północ… Miałem jeszcze nastawiony alarm na zegarku. Na 07:20 i czas był prawidłowy, ale ten drugi alarm był cichutki, tyle tylko, żeby wcześniej obudzonemu delikatnie przypomnieć, że pora wstawać. Nie było szans by zadziałał skutecznie sam z siebie. Strofowałem sie biegnąc już po schodach, bo musiałem oszczedzać sekundy. O dziewiątej miałem być już w pracy, a ta właśnie wybijała, kiedy dopiero otwierałem auto. Oczywiście wszystkie światła na skrzyżowaniach świeciły na czerwono i na dodatek złośliwie długo. W pośpiechu zapomniałem radia więc nawet porannych wiadomości wysłuchać nie mogłem. O śniadaniu też nie mogło być już mowy. Postanowiłem więc, że post do obiadu, będzie karą za porażającą bezmyślność. Spózniony dwadzieścia minut dojechałem pod biuro. Trochę sie zdziwiłem, że tylko tyle. Chyba nie było tak zle tego ranka 🙂 A jeszcze bardziej humor mi się poprawił, gdy w drzwiach spotkałem kolegę z sąsiedniego biurka. Zawsze to razniej tak we dwójkę wchodzić.

Ponieważ rano nie miałem czasu na dalsza analizę stanu komórkowego budzika, ten odezwał się o 07:15 czasu amerykańskiego, czyli o 13:15 czasu naszego. Komórka spoczywała wtedy w przepastnej kieszeni kurtki wiszącej w drugim końcu pomieszczenia i rozdarła się akurat wtedy gdy ja załatwiałem jakąś sprawę przez telefon stacjonarny. Złośliwa.

Hm, powyższy tekst miał być jedynie wstępem do rozważań na temat usług PKP, ale za godzinę i dziesięć minut mam właśnie pociąg do Jeleniej Góry. Pora sie zbierać. Może jutro skumuluję wrażenia z obydwu tras kolejowych.

Gdynia, 28.01.2005

Komentarze