NIE PRZYJEŻDŻAJ…

        

Statek odcumował z Port Canaveral o 12:30. Wcześniej zdążyłem wypożyczyć samochód i właśnie przygotowywałem bagaże do zniesienia na keję, gdy zadzwoniła zapłakana eks.

– Oddzwoń, proszę – wydusiła i odłożyła słuchawkę.

Czas jaki upłynął między ta prośbą a wybieraniem przeze mnie numeru i zrealizowaniem połączenia wydawał się być wiecznością, podczas której z całego serca błagałem Boga by to nie była zła wiadomość o dzieciach.

Bóg mnie wysłuchał. Nie była.

– Umarła mi ciotka – zaczęła eks. Opowiadała o tym ile dla niej znaczyła. Jej śmierć była jednak  z racji wieku coraz bardziej spodziewana, a czary goryczy tak na prawdę dopełnił fakt, że eks została poinformowana o wszystkim przez swoją matkę z takim opóźnieniem, żeby praktycznie uniemożliwić jej przyjazd na pogrzeb.

– Nie musisz przyjeżdżać. Kupię wieniec od ciebie i położę – miała jej powiedzieć.

Eks postanowiła jednak postawic na swoim. Wyjedzie wcześnie rano i być może zdąży do jedenastej pokonać kilkaset kilometrów. Na szczęście większa część trasy wiedzie autostradą. Zrezygnuje tylko wtedy gdy będzie wciąż zbyt zdenerwowana by prowadzić samochód. Nie chce przecież spowodować wypadku.

Dawno nie było mi jej tak żal jak dziś. Intrygi, intrygi, intrygi… Ani moi ani jej rodzice nigdy tak na prawdę nie zaakceptowali naszego rozstania. Tyle tylko, że na różne sposoby. Moi twierdzili, że dla dobra dzieci powinniśmy mieszkać razem, tyle tylko, że w oddzielnych pokojach. Tak jakby oddzielne pokoje załatwiały sprawę. Ale ich prawo. Każdy może oceniać po swojemu.

Z rodzicami eks było dziwnie o tyle, że jej mama, aktywnie udzielająca się w kościele, prawdopodobnie potraktowała nasz rozwód jako osobistą klęskę. Też jej prawo, ale bardzo szybko sytuacja nabrała cech karykaturalnych. Po pierwsze – nie mógł dowiedzieć się ojciec eks. Po drugie szlaban na wiadomości nałożony został na wszystkich znajomych w rodzinnym mieście. A po trzecie, aby ów szlaban utrzymać, należało do minimum ograniczyć możliwowść „przecieku”. Najłatwiej było tego dokonać poprzez nie dopuszczanie do kontaktów z eks. A żeby do kontaktów nie dochodziło, najlepiej, żeby dla pewności ona nie przyjeżdżała. W ten sposób w imię trudno powiedzieć czego, źle pojętej ochrony dobrego imienia albo czystości religijnej, kontakty matki z córką stały się bardzo ograniczone. Jej ojciec został poinformowany z bardzo dużym opóźnieniem wskutek niemalże naszego buntu wobec przykazań teściowej, kiedy sytuacja stawała się nie do zniesienia. Inni prawdopodobnie nie dowiedzieli sie do tej pory. Wygląda na to, że sprawa pogrzebu również została tak ukartowana, by eks nie zdążyła i można było powiedzieć dalekiej rodzinie, że po prostu nie mogła przyjechać i nie wracać więcej do tematu jej osoby. Między innymi dlatego eks postanowiła pojechać wbrew wszelkim okolicznościom, nawet gdyby miała dojechać na miejsce już po zakończeniu ceremonii. I tu akurat ją popieram. Wciąż jednak jest dla mnie niepojęte, zakładając że sytuacja ma swoją genezę w hierarchii wartości wyznawanych przez „moherowe berety”, jak w imię chrześcijańskich zasad można odsunąć na bok własną córkę tylko dlatego, że jej życiowy zakręt nie pasuje do wizerunku zalecanego przez naszą religię. Znów kłania się tolerancja. I właściwie pojęta wiara. I zwykła miłość rodzicielska, co to nie zna warunków.

Poruszyłem tak ciężki temat, że aż głupio teraz pisać o jeździe samochodem. Zresztą początkowy odcinek przebyłem w ciszy bo trudno mi było zaakceptować sposób postępowania mojej eks-teściowej. Może więc jutro…

Savannah, 06.12.2005; 22:00 LT

Komentarze