Nie mam pamięci do twarzy

Pojawiające się coraz częsciej przecudnych kształtów statki pasażerskie zwiastują pobliski brzeg Florydy. Do Miami powinniśmy dotrzeć około szóstej rano.

Oprócz białych wycieczkowców przypomina nam też o tym wzrastająca temperatura w kabinach. Chief mechanik, odpowiedzialny jako szef działu za prawidłowe działanie systemu klimatyzacji, zaskoczył wczoraj wszystkich taszcząc z supermarketu… pokojowy klimatyzator. Instalował go dzisiaj w swojej kabinie przez całe popołudnie. Nic dobrego to w kwestii chłodu nie wróży. Idąc dalej tym tokiem myslenia, trzeci oficer powinien kupić sobie własną gaśnicę, a kapitan jednoosobową, prywatną tratwę ratunkową.

Póki co, zrzuciłem z siebie co tylko można i spocony siedzę z laptopem na kolanach, wierząc mimo wszystko w dobre intencje chiefa. Na ochłodę puściłem sobie szantę o grenlandzkich wielorybnikach.

 

W piątek znów wziąłem udział w odgrywanej wielokrotnie scence.

– Hi, I recognize you…

Tyle razy to słyszałem i zawsze to samo gorączkowe przewijanie zasobów pamięci. Ktoś mnie poznaje, a ja niestety nie. Cholera, no co ja poradzę, że nie mam zupełnie pamięci do twarzy?  Facet podaje mi wyzytówkę. A, jasne, nazwisko znajome, tylko… skąd znajome?

  O, miło cię znów widzieć! – zagajam. – Tak pamiętam Cię. To znaczy nazwisko pamietam. To znaczy nie tylko nazwisko – poprawiam szybko – wszystko pamietam, tylko nie wiem dokładnie skąd… – czuję, że się zapętlam i z każdą sekundą grzęznę coraz bardziej. Ktoś trzeci włącza się do rozmowy. Uff! Wybawca! Mam czas, żeby zebrać mysli.

 

Pół biedy jeżeli ktoś nie robi z przypadkowego spotkania ceregieli i nierozpoznanie traktuje w kategoriach raczej zabawnych. Gorzej gdy na twarzach niektórych maluje się zaskoczenie i przebijający przez nie nieudolnie skrywany zawód. Są jednak i tacy, co zawodu nawet ukrywać nie próbują i uważają rzecz za ogromny nietakt. To ci ostatni doprowadzają moje zwoje mózgowe do przegrzania i zawieszenia. Najważniejsze to nie dać sytuacji wymknąć się spod kontroli.

 

– Cześć! Co słychać? – przywitał się kiedyś ze mną wylewnie na ulicy jakiś gość.

– Cześć! – odpowiedziałem równie wylewnie i zacząłem przeszukiwać zasoby pamięci. Liceum na pewno nie. Studia? Nie, chyba nie. Praca! Ale który statek?

– U mnie wszystko po staremu – odpowiadam aby zyskać na czasie – Jak widzisz spaceruję z małżonką – tu wskazałem na moją eks, która wtedy jeszcze eks nie była. Nie zdziwił się, że z małżonką więc na pewno widziałem się z nim po ślubie… Ale, kurczę gdzie… Może w górach?

– A co u Ciebie? – może da mi jakąś wskazówkę, myślę sobie…

– U mnie też po staremu! – śmieje się.

Niech to szlag! Pudło!

– My na zakupach – opowiadam – wyszliśmy połazić po sklepach – kontynuuję, żeby coś powiedzieć

– A ja byłem w urzędzie i właśnie wracam do domu.

– Aha… – Cholera, nic się nie dowiedziałem. Ale może warto podrążyć temat? – A w jakim urzędzie?

– Z tą budową załatwiam. Wiesz ile to problemów.

O Jezu! Jeszcze jakaś budowa! Nikogo budującego się sobie nie przypominam. Trzeba szybko uciekać od tego tematu.

– Ja tam bym się nie porywał na budowę. Nie mam do tego cierpliwości. A i czasu szkoda. Kiedy wracam z morza, lubię posiedzieć w domu spokojnie, albo pojechać gdzieś w góry albo na spływ. A co u Ciebie w pracy?

– Nic się nie zmieniło.

No masz ci los! Pływasz gościu na statkach czy nie? Jeśli nie pływasz, to móglbym mocno zawężyć przeczesywanie zasobów.

– Myślę jednak nad jakimś małym, ale własnym interesem.

– Masz już coś konkretnego na myśli?

– Mam kilka pomysłów, ale to na razie tylko dość luźne projekty. Nie do rozmowy na ulicy. Jak się kiedyś spotkamy, to pogadamy.

– Jasne. My też już musimy lecieć. To do spotkania przy okazji.

– Do spotkania. Odezwij się kiedyś.

– Dobrze. Cześć.

Uff! Ale kto to był?

– Kto to był? – pyta moja eks.

Och ta babska ciekawość.

– Kolega.

– Wiem, że nie obcy. Ale jaki kolega?

– Jak to jaki? Normalny kolega. Jaki ma być? – czuję jak wpadam z deszczu pod rynnę.

– Nie wiesz! – obwieszcza triumfalnie eks.

– Co? – cholera, chyba się już nie wybronię – Hm, no tak na prawdę to nie bardzo go pamiętam…

– Nie wiesz! – powtórzyła z naciskiem – Ty to wariat jesteś! Po co z nim tyle gadałeś?

– No a co miałem zrobić?

– No jak to co? Zapytać!

– O co zapytać? Skąd sie znamy?

– No a co?

– Tobie to się wydaje, że takie pytanie można rzucić ot tak sobie? A jak to ktoś znajomy?

– Pokopało cię!  

 

Mam świetną pamięć nawigacyjną. Nie zgubię się w lesie ani w wielkim mieście. Do twarzy jednak pamięci nie mam i nic na to nie poradzę. Kilka tygodni temu umówiłem się na służbową kolację. Przez telefon. W restauracji. Dopiero po jakimś czasie dotarła do mnie przerażająca wizja logistycznego niedopracowania. Człowieka widziałem wcześniej tylko raz i to na dodatek przed dwoma miesiącami. Czy na pewno go poznam? Raczej tak, ale czy na pewno? Pamiętam, że był hinduskiej urody, ale to w Vancouver akurat nic szczególnego. Ha! Mam! Przyjdę pierwszy! Niech to on mnie rozpozna! Pomysł był przedni, ale los nie sprzyjał. Wpadłem do restauracji dwie minuty przed umówioną godziną. Konsjerżka pyta:

– Jedna osoba czy więcej?

– Nie, nie jedna. Chyba dwie, ale mogą być też trzy – przypomniało mi się bowiem, że Hindus może być z żoną – A nie zajął juz ktoś przypadkiem stolika w oczekiwaniu? Bo umówiłem się na tą godzinę… – liczyłem, że może konsjerżka doprowadzi mnie do niego.

– Jeżeli się umówiłeś, to wejdź i rozejrzyj się.

No to się porobiło… Idę. Tu nie. Tam nie. Tam… Jest Hindus! Siedzi. On albo nie on. Trochę podobny ale pewności nie mam. Przyglądałem się troszeczkę za długo bo kieruje spojrzenie w moja stronę. Gdyby to był on, toby chyba zareagował, a on tylko spojrzał. Idę dalej. Może nie zareagował bo był zajęty rozmową? Z kobietą. Może to była jego żona? Żonę Hindusa akurat pamiętam bardziej, ale ta w restauracji siedziała tyłem. Samochód! Trzeba było zwrócić uwagę na samochód! On miał taki duży, biały! Coś podobnego stało chyba na pakingu? Tak, to na pewno on! Odwracam się. Facet dalej zajęty rozmową, nie zwraca na mnie uwagi. Wracam do konjerżki.

– Chyba mojego znajomego tu nie ma – mówię, kładąc nacisk na słowo „chyba”. Zajmuję miejsce przy wolnym stoliku. Kelnerka przynosi piwo. Patrzę na zegarek. Kilka minut po czasie. Spóźnia się? Oglądam się dyskretnie. Podobny ten Hindus. Głupio będzie jeść kolację oddzielnie w odległości trzech stolików. Wertuję menu, spoglądam na zegarek, na konsjerżkę, na drzwi. Jest! Wchodzi mój Hindus! Jak mógłbym go nie poznać?Daję znak ręką.  Uśmiechamy się na powitanie i po chwili przysiada się do mojego stolika. Przeprasza za kilkuminutowe spóźnienie, ale coś go w pracy zatrzymało. Zaraz dojedzie jego żona… Rozmawiamy swobodnie. Już zapomniałem, że nie mam pamięci do twarzy. Do następnego razu.

 

Atlantyk, 16.05.2005

Komentarze