NICZEGO NIE ŻAŁUJĘ

 

Najstarsze kino świata. Szczeciński „Pionier 1909”. Mamy troche niedocenianą perełkę.

Odkąd „Delfin” został zamknięty przegrywając z otwartym w Galaxy Multikinem poczułem się osierocony. Przepadło miejsce, w którym można było oglądać filmy określane mianem niekomercyjnych. Na szczęście mniej więcej w tym samym czasie drugi oddech złapał „Pionier”, który dał sobie doskonale radę z sąsiedzwtwem innego pobliskiego multipleksu. Błogosławieństwem dla tego mokroskopijnego kina stała się jego wielkość. Wyremontowane spełniało standardy nowoczesnych kin ale salka na około sto osób wspaniale nadawała się na projekcje takich filmów, ktore w innych kinach przynosiłyby straty.

„Pionier” stał się więc wysepką z ambitniejszym repertuarem na oceanie jednakowej sieczki oferowanej w tym samym czasie przez wszystkie duże kina w Polsce. Zyskał moją sympatię. To tutaj często udało mi się obejrzeć efemerydy, które błyskawicznie przemknęły prez wielkie ekrany nie dając mi szansy zapoznania się z nimi z powodu odbywanej w danym momencie podróży. Tu w ubiegłym roku załapałem sie na „Jasminum” i tutaj w obecny weekend załapalem się na „Niczego nie żałuję”.

Niewiele, prawie nic nie wiedziałem o biografii Edith Piaf. Treść filmu wywarła więc na mnie duże wrażenie. Nie przypuszczałem, że aż tak pogmatwane było życie tej wielkiej piosenkarki. Ogląda się po trosze ze współczuciem, kiedy patrzy się na jej ponure dzieciństwo, w którym niewiele wiadomo o matce, uczucia ojcowskie sprowadzają się do materialnej walki o byt (chociaż jest piękna scena przywoływana już bodajże na łożu śmierci, kiedy bezduszny zdawałoby się i ubogi zarazem ojciec przynosi córeczce lalkę, którą z nosem przyklejonym do szyby oglądała w jakimś sklepie), babka w niczym nie przypomina pełnej ciepła babci bez której, jak bez pluszowego misia dzieciństwo nie może byc pełne. Właściwie jedynym ciepłem jakiego zaznała było to ofiarowane przez prostytutki z prowadzonego przez babkę burdelu. Ciepło szczere, najprawdziwsze, spontaniczne, tak jakby każda z tych kobiet na ową dziewczynke przelała swoje niespełnione uczucia, zniweczone lecz nie zadeptane przez los ladacznicy. Kto wie, może dzięki temu, jedna z najbardziej znanych Edith Piaf piosenek pozostała ta o zapraszanym do domu publicznego milordzie?

Jest to jednak film przynoszący wieką nadzieję wszystkim tym, ktorych akurat ogarnia zwątpienie. Maleńka Edith Giovanni Gassion według wszelkich reguł nie miała bowiem szans na zaistnienie w wielkim świecie. Chorowita, chłodno traktowana przez najbliższych, dorastająca i zmuszona zarabiać na życie w podłych dzielnicach, jedyny atut jaki posiadała, to był jej głos. Nie każdy jednak ma szczęście trafić na ulicy na swojego Louisa Leplee, który śpiewającą na ulicy dziewczynę zaprosił na przesłuchanie do swojego kabaretu, a potem poznał ją z osobami, które pomogły jej wspinać się wyżej. Nie każdy ma takie szczęście, to prawda, ale każdy może mieć. Nigdy nie wiemy co przyniesie nadchodzący dzień, jak odmieni nasze życie. Często w zupełnie nieoczekiwany sposób. I nie chodzi tu wyłącznie o wielkie kariery, lecz o rozmaite przyziemne, życiowe problemy. Ważne tylko by nie byc biernym, i wykorzystać zsyłane przez los przysłowiowe „nasze pięć minut”.  

Film nie jest rzetelnie opowiedzianą od a do z biografią. To raczej mozaika epizodów z życia artystki, przeplatających się prawie, że dowolnie. Przyznam, że czasami gubiłem się w chronologii wydarzeń więc taka konwencja opowieści stawała się uciążliwa. Liczyłem też trochę na więcej jej piosenek, które co prawda przewijają się przez ekran lecz dalekie są od zdominowania filmu. Może reżyser obawiał się, aby nie powstał fim muzyczny? Piosenka „Niczego nie żałuję” jako finał tworzy niesamowite wrażenie. Nie znałem okoliczności jej powstania. Nie wiedziałem, że ten chyba najbardziej znany utwór z jej repertuaru powstał, gdy już niemal nie było nadziei, że „Wróbelek” kiedykolwiek zaśpiewa. Kiedy usłyszała fragment zaprezentowany przez kompozytora stwierdziła, ze to piosenka o jej życiu. Tylko dla niej podniosła się, by wykonać ją dla największych sław zebranych na widowni paryskiej „Olimpii”. Nią kończyła karierę i… życie.

Niesamowita jest magia tytułów. Nierzadko zdarza się, że zbiegiem okoliczności stanowią one puentę życia bądź kariery gwiazd. Takim był na przykład „Nic nie może wiecznie trwać” Anny Jantar wyśpiewany na krótko przed katrastrofą, w której zginłęa. Takim jest też „Niczego nie żaluję”, będący wyznaniem schorowanej doświadczanej przez los kobiety, która jednak niczego z trudów swej ziemskiej wędrówki nie żałuje. To życie, choć niełatwe, było jej. Mroczna czasami, ale jednak piękną, bo własną bajką. Warto o tym pomysleć kiedy rano wstaje się z łóżka by tworzyć historię swojego życia.

Szczecin, 02.09.200; 10:00 LT

Komentarze