NA ZAKUPY (3)

           

Próbuję sam. „Nie pasują”, to mało powiedziane. W ogóle nie bardzo jest je do czego włożyć. Czytamy więc instrukcję:

„Pojemniki z poszczególnymi kolorami tuszu należy włożyć do głowicy drukującej. W tym celu należy wyjąć ją z papierowego opakowania dołączonego do zakupionego sprzętu…”

– Widzieliście jakies papierowe opakowanie z głowicą?

– Nie.

– Kurwa mać!!!! Zaraz się wścieknę!!!

Telefon do sklepu. Poirytowany tłumaczę, co sie stało.

– Nie, nie została żadna głowica, ale przełączę cie do działu z częściami. Może oni mają.

Referuję więc sprawę panu z działu z częściami.

– Nie, nie mamy takich głowic.

– I co teraz? Nawet jeśli zwrócę sprzęt to naraziliśccie mnie na trzykrotną jazdę taksówką tam i z powrotem.

– To twoje ryzyko. Kupiłeś sprzęt z „open box” więc mogą trafić się niespodzianki. Dostałeś za to rabat.

– Ty to nazywasz ryzykiem??? Sprzedajecie drukarkę bez głowicy drukującej i ty mówisz, że to ryzyko związane z „open box”? Pogadam z sales managerem!

Rzut oka na zegar. Dochodzi dziewiętnasta. Dzwonimy do agenta, żeby zaaranzował taksówkę. „Dodzwoniłeś się pod numer sześć zero cztery (…) Po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość”.

Przypomniał mi się „Miś” i pamietna kwestia: „Zaraz odwiozą mnie do Tworek”. Miałem ochotę walić głową o blat stołu. W najczarniejszych scenariuszach nie przewidywałem, że kupno skanera zajmie mi cały dzień. Jeszcze nic konkretnego nie zrobiłem od rana. Cały plan pracy się zawalił. Na dodatek „normalne” taksówki nie maja wstepu na teren portu. Ograniczenia wprowadzone po pamiętnych atakach 11 września. Zresztą i tak nie mamy numeru telefonu taxi.

– Może znajde jakąś wizytówkę… Savannah, Brake, Gdynia… Nie, z Vancouver nie mam.

Chwila milczenia.

– Dobra, nie ma co się zastanawiać – powiedziałem do asystentów – wy to pakujcie zaraz donieście do bramy wjazdowej do portu. A ja biegnę tam już teraz, żeby ochrona zamówiła taksówkę.

Wyszedłem. Ciemno, deszcz leje, ja bez parasola (i bez kurtki, której nie zapakowałem do walizki). Tym razem przed oczami stanął mi film „Nic śmiesznego”: „To ja tu k… na deszczu stoję! Wilki!!!…”

Asysytenci dotarli do bramy równie przemoczeni jak ja. Tekturowy karton też zdrowo nasiąkł wodą. Taksówka na szczęście przyjechała szybko. Bez problemów dojechaliśmy do sklepu.

– Chcę rozmawiać z sales managerem – zacząłem groźnie.

– Zaraz, spokojnie. A co się stało?

Po raz kolejny opowiadm co się stało i to, że już sto dolarów wydałem na dodatkowe taksówki.

– Poczekaj, daj nam kilka minut – najwyraźniej nie chcieli wołać sales managera.

Poszliśmy do działu napraw.

– Zaraz znajdziemy głowicę.

– Mówliście że nie ma.

– Ten kto rozmawiał z toba przez telefon, nie spytał mnie – rozesmiał sie technik – Zaraz wyjmę z innego modelu. Powinna pasować.

Pasowała.

– Nie wyjde stąd dopóki nie zobaczę, że skanuje, kopiuje i drukuje – zastrzegłem.

Technik spełnił moją prośbę i wróciliśmy do działu sprzedaży.

– Zapłaciłeś dodatkowo sto dolarów za taksówki? Dobrze, zwrócimy ci połowę. Pięćdziesiąt. Daj rachunek.

W ten sposób cena drukarki została obniżona po raz kolejny. Tym razem ze 191 do 141 dolarów.

– Jeszcze tylko powiedz kto cie obsługiwał.

– Imienia nie znam. Jakiś Chińczyk albo Koreańczyk.

– A, to już wiemy.

Ciekawe co mu zrobili następnego dnia?

Na statek wróciliśmy o dwudziestej pierwszej. Sprzęt po ponownym podłączeniu zadziałał. Miałem już jednak serdecznie dość kupowania. A wystarczyło po prostu nie robić tego we wtorek

W niebie nad Grenlandią 27.10.2005

Komentarze