NA COHENA DO BUKARESZTU (6) – NIEDZIELA W STOLICY

Po trzech dniach drogi należy nam się wreszcie odpoczynek od samochodu. Przed wyruszeniem w drogę powrotną niedzielę spędzamy na zwiedzaniu stolicy Rumunii. Przyznam się, że niewiele o niej wiedzialem poza tym, że jest to przykład socrealistycznego molocha zabudowanego blokowiskami. Gdzieś jednak musiały się zachować stare dzielnice, więc z przewodnikiem w ręce ruszyliśmy ich szlakiem. Ponoć Bukareszt nazywany był kiedyś Paryżem Wschodu. Denerwują mnie takie porównania. Jeżeli jednak przejść się ulicami XIX wiecznej zabudowy tego miasta, rzeczywiście trudno nie dostrzec wyraźnych podobieństw. Niektóre secesyjne kamienice są jakbyzywcem przeniesione z oryginalnego Paryża.

Rumunia zresztą tak jak pieleęgnuje swoją romańską genealogię, tak równie głebokim uczuciem pała w polityce do Francji. Stąd owe rozmaite francuskie odniesienia w XIX wiecznej archoitekturze oraz bliska współpraca zarówno w XX wieku pomimo dominacji ZSRR jak i teraz. Najbardziej znanym rezultatem owej współpracy jest choćby samochód Dacia, ktorego rozwój opierał się na licencji Citroena.

Oglądając secesyjne budynki doszliśmy do Placu Rewolucji, przy którym oprócz kilku naprawdę ciekawych (chociaż to wciąż „tylko” XIX i XX wiek) budynków natrafiliśmy i na taki koszmarek, który miał zapewne być połączeniem starego z nowoczesnym. Wyszło jak wyszło, chociaż może się czepiam. Wszak nie to ładne co ładne, tylko co się komu podoba.

Minąwszy koszmarek, przeszliśmy około uniwersyteckiej biblioteki z posągiem króla Karola I, który był jej fundatorem. Naszym celem był budynek Ateneum na pobliskim skwerze.

Ta zbudowana ze społecznych składek świątynia sztuki pełni dziś rolę przede wszystkim prestiżowej Sali koncertowej. Żaden akurat wtedy się nie odbywał, ale za równowartość dziesięciu złotych ochroniarz nie tylko wpuścił nas do środka, lecz także sprawił, że mogliśmy posłuchać co nieco o tym miejscu od jego kolegi.

Owa sala koncertowa o doskonałej akustyce udekorowana jest malowidłami przedstawiającymi najważniejsze epizody z historii Rumunii. Oczywiście jako turystyczna stonka zamiast zapytać o szczegóły architektoniczne, albo o muzyków, którzy tu koncertowali, my spytalismy, czy jest tu gdzieś namalowany Vlad Tepes, czyli po naszemu Vlad Palownik, Drakulą zwany. Był, a jakże:

Sam Plac Rewolucji naszemu pokoleniu kojarzy się przede wszystkim z dramtycznymi wydarzeniami z grudnia 1989 roku. To tutaj Nicolaue Ceasescu wygłaszał ostatnie chyba swoje przemówienie. Stąd uciekał helikopterem z dachu siedziby Komitetu Centralnego Partii kiedy rozsierdzony tłum próbował wedrzeć się do budynku. O tamtych dniach przypomina skromny pomnik o bardzo nowoczesnej formie i trochę zbyt skomplikowanej jak na moje możliwości percepcji symbolice.

 

Trochę zdziwiłem się, że te krwawe i bardzo istotne dla historii Rumunii wypadki zostały upamietnione taką niewielką rzeźbą, ale może własnie nie trzeba popadac przy byle okazji w zbytni monumentalizm.

Naprzeciwko tego pomnika, po drugiej stronie ulicy stoi jedna z wielu cerkwi. Znów mogłem podziwiać niesamowite freski, jak tamte na Cyprze.

I znów zobaczyłem anioła jakby malowanego wprost z biblijnych opisów, a nie z innych obrazków. Postać na długich nogach i z obłokiem zamiast ciała. Z takich obrazów bije tajemnica budząca dreszcz niepewności, że przez wieki zapomnieliśmy albo uprosciliśmy przesłanie, które w oryginale wyglądało trochę inaczej.

Tuż przy naszym hotelu, wnętrze innej cerkwi zachwyca bogatym ikonastasem. Jak zwykle, każdy fragment świątyni pokryty jest malowidłami mnóstwem innych ozdób.

Zastanawiałem się jak to jest z tymi cerkwiami, ponieważ kościół prawosławny kojarzy sie przede wszystkim z cyrylicą, natomoiast alfabet łaciński z chrześcijaństwem zachodnim. Jakoś nie pasowało mi jedno do drugiego w Rumunii. I wtedy dowiedziałem się, że aż do 1862 roku w Rumunii, podobnie jak do dzisiaj w Bułgarii używano cyrylicy. Zmianę przeprowadzono decyzją administracyjną z 1860 roku. Przez dwa lata od 1860 do 1862 roku używano alfabetu przejściowego, bedącego mieszanką obydwu, a potem już tylko łaciny. Zmiana była decyzją polityczną, mającą na celu podkreślenie rzymskiej genezy tego kraju.

Szliśmy dalej. Co może mieścić się za niczym nie wyróżniającą się bramą jednej z wielu szaroburych kamienic?

Nic, kompletnie nic nie zachęca do wejścia do środka, a tymczasem…

Tymczasem wewnątrz znajdują się niezwykłe, secesyjne pasaże, pokryte przeszklonym dachem, pełne sklepików i kafejek. Zupełnie inny świat.

Wkrótce wychodzimy na ulice zamienione w deptaki bukareszteńskiej starówki. Znów piękna secesja, a miejscami mylony z nią, równie popularny na początku XX wieku eklektyzm.

Deptaki jak chyba wszędzie na świecie w podobnych miejscach pełne są ulicznych artystów zarabiających w ten sposób na życie. Tu także zbieraja się wszyscy „zbuntowani” i „odmieńcy”, cała bukareszteńska bohema.

Bukareszt 17

Bukareszt 18

Za szybą jednej z eleganckich cukierni, odnajdujemy (jakżeby nie odnaleźć w Paryżu Wschodu)… makaroniki, czyli słynne, paryskie kolorowe ciasteczka.

Bukareszt 21

Ostudziła nas nieco cena, równowartość półtora euro za jedną malutką sztukę, więc woleliśmy zadowolić się zdjęciem oraz przypomnieniem smaku oryginałów kosztowanych w cukierni Ladurée w Paryżu (http://mojaszuflada.blox.pl/html/1310721,262146,169.html?4)

Dochodziliśmy do najstarszej części starówki, gdzie m.in. prezentowane są eksponaty z wykopalisk. Stoim tak również popiersie (nie wiem czy z wykopalisk, czy współczesne) Vlada Palownika.

Bukareszt 22

Po drugiej stronie zaś prawdziwa perełka. Hanul Manuc – ostatni karawanseraj południowowschodniej Europy.

Tu zatrzymywały się karawany kupców podążających ze wschodu na wielbłądach albo na koniach. W miejscowych pokojach negocjowano biznesowe kontrakty, ale także snuto polityczne intrygi. Dziś mieści się tam hotel i restauracja, więc można powiedzieć, ze obiekt kontynuuje swoje pierwotne przeznaczenie. Tylko wilebłądów i koni brak, a samochody na szczęście parkują gdzie indziej.

Bukareszt 24

Stamtad już tylko krok do szerokiej arterii biegnącej wzdłuż rzeki, po przekroczeniu której znajdujemy się już w Bukareszcie typowo XX-wiecznym. Chcemy spacerkiem dojść do drugiego pod wzgledem wielkości budynku na świecie (a największego w Europie) – „Domu Ludu”. Docieramy do alei Unirii wiodącej od tego budynku. Wkierunku odległego placu Abba Iulia mieniące się w zachodzącym słońcu fontanny pięknie komponuja się z monumentalną, socrealistyczną zabudową.

Bukareszt 25

W przeciwnym kierunku zaś perspektywę zamyka Plac Konstytucji, gdzie w poprzedni wieczór odbywał się koncert Leonarda Cohena, oraz wspomniany „Dom Ludu”, pełniący obecnie rolę siedziby parlamentu.

Bukareszt 26

Jego budowę rozpoczęto z nakazu dyktatora Nicolaue Ceausescu w 1983 roku. Nie zdołano jej dokończyć do momentu obalenia „Słońca Karpat” w 1989 roku. Komunistyczny satrapa został obalony i zabity, lecz niedokończony budynek pozostał. Postanowiono zmodyfikować projekt, by bez ogromnych nakładów zamknąć budowę i przeniesiono tam parlament.

Bukareszt 28

Jak na komunistyczny „Dom Ludu” przystało, lud musiał ponieść stosowne wyrzeczenia by otrzymać swój dom wymyslony przez ich władcę. Wysiedlono więc czterdzieści tysięcy mieszkańców Bukaresztu, którzy mieli nieszczęście zamieszkiwać teren, na którego miejscu miał powstać ów gmach. Po wysiedleniu ludzi zrównano z ziemią siedem kilometrów kwadratowych starego miasta.

Ja, durny, pomyślałem, że do gmachu da się podejść, by zobaczyć go z bliska przynajmniej do zewnątrz. „Dom Ludu” przed wzrokiem i obecnoscią ciekawskich chroniony jest jednak murowanym ogrodzeniem. Lud najwyraźniej nie ma dostępu do „swojego” domu.

A potem podjąłem najgłupszą z możliwych decyzję. Zamiast wrócić tą samą drogą do opuszczonego przez nas fragmentu miasta, wydawało mi się, że ciekawiej będzie okrążyć budynek. Na usprawiedliwienie dodam, że nie wiedziałem wtedy jeszcze o owych siedmiu kilometrach kwadratowych powierzchni. Szliśmy i szliśmy więc, a końca nie było widać. Widoków także żadnych bo po jednej stronie ulicy blokowiska, a po naszej niekończący się mur. Co za absurdalny pomysł, by wyrwać aż taki kawał terenu z organizmu miasta! Nogi bolały już nas po całodziennym zwiedzaniu, zapadł zmrok, a my maszerowaliśmy. Wyszło mi z obliczeń, że zrobiliśmy blisko pięć kilometrów idąc wzdłuż owego muru. A jedyną atrakcją, jaką zaobserowowaliśmy było ciekawe, ekologiczne połączenie ścieżki rowerowej z ochroną drzewostanu.

Bukareszt 27

Nie wiem, co ma oznaczać owa strzałka na drzewie. Taka sama jak na asfalcie. Że co? Że drzewo należy pokonywać rowerem jak pagórek? Wjazd i zjazd?

Nie ma co się jednak śmiac z rozwiązań rumuńskich. Sam widziałem gdzieś w internecie zdjęcie naszej szosy z rosnącym na środku pośród asfaltu solidnym drzewem i ustawionym (bezpieczeństwo wszak przede wszytkim) znakiem ostrzegawczym „inne niebezpieczeństwa” z opisem „drzewo w jezdni”.

Po marszu odpoczęliśmy trochę w hotelu, a potem poszliśmy raz jeszcze na stare miasto zjeść późną kolację. Wróciliśmy po północy. Ostatni dzwonek przed położeniem się spać, by nazajutrz rano wyruszyć w drogę powrotną do Polski.

Gdańsk; 02.02.2013; 13:30 LT

Komentarze