MUZEA (1)

Palacio De Arte wyróżniał się swoim przeszklonym dachem, dzięki czemu w centralnej Sali mozna było ogladac eksponany w naturalnym oświetleniu.

Mając ograniczoną ilość czasu, nie mogłem zbytnio skupiać się nad wszystkim. Od razu odpuściłem sobie wystawę poświęconą wspólczesnej karykaturze chilijskiej. Uznałem, że zbyt mało wiem o tym kraju, by ogladać ją ze zrozumieniem, a dodatkową barierę stanowił język, ponieważ większość rysunków zawierała pisane treści. Natomiast z wielką przyjemnością obejrzałem sobie ekspozycję rzeźb z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku.

Te trzy postanowiłem uwiecznic sobie na pamiątkę. Nie będę się silić na tłumaczenia, by nie zrobić błędu. Powyżej „Le rocher et la mousse”. Wyrzeźbił Horace Daillion w roku 1900.

Nastepna to „La Miseria”, bardzo dynamiczna i przejmująca zarazem. Aż czuje się przeszywający chłód dotykający tę daleką krewną Dziewczynki z Zapałkami. Ernesto Concha, rok 1910.

Dla odmiany z następnej bije tyle ciepła, że zrezygnowałem z całości by skupić się wyłacznie czułych gestach dziewczyny i twarzach obojga. Virginio Arias, „Dafnis e Cloe” z roku 1887.

Z kolekcji obrazów najdłużej zatrzymało mnie „Kuszenie Świętego Antoniego”, malowidło jak najbardziej współczesne chociaż stylizowane na odległe w czasie płótna. Tyle w nim symboliki i grozy, że spędziłem dobrych kilka minut, odkrywając co chwilę coraz to nowe detale. Najbardziej żałuję, że tak marna wyszła fotografia, która na dodatek zepsuta jest częściowo przez odbicie reflektora. Była to jednak, jedyna pozycja, z której mogłem wykonać zdjęcie, nie mając przy sobie statywu. A i tak wymagało to trochę zachodu, by odczekac aż nikt nie będzie patrzeć, ponieważ fotografowanie obrazów nawet bez lampy błyskowej było zakazane.

Stacja metra była rzeczywiście nieopodal muzeum, a odnalazłem ją tym łatwiej, że zaopatrzyłem się w rozdawaną gartis mapkę centrum. Jeden przystanek i już byłem na Plaza de Armas. To  było coś pięknego! Wielki plac otoczony zabytkowymi budowlami i prawie cały zamieniony w wielki deptak. A przywitał mnie dobry znajomy Don Pedro de Valdivia, oglądany dopiero co na innym cokole, na wzgórzu Santa Lucia.

Nic jednak nie mogło równać się z katedrą.

Historia miesza się z teraźniejszością, zabytki z nowoczesnymi budowlami. Wieża katedry odbija się w taflach szklanej ściany wieżowca po drugiej stronie ulicy.

Wewnatrz jednak jest juz tylko historia. Pełen przepychu barokowy wystrój zaprasza do odkrywania go detal po detalu. Jak tu jednak odkrywać gdy czas liczy się w minutach, a ja nawet nie zaopatrzyłem się w żaden przewodnik, nie przypuszczając, ze trafi się taka gratka?

  

Ogladam więc ołatarz, boczne kaplice, wspaniałe witraże, kopułę dachu i pokryty freskami sufit.

  

W bocznej kaplicy, przed srebrnym ołtarzem z tabernakulum chwila wytchnienia, skupienia i modlitwy…

Wychodzę. W narożniku przy katedrze zatrzymuję się przed kolejną rzeźbą. Czy ktoś policzył ile ich jest w tym mieście?

Dla mnie jest ona preludium do wizyty w Museo de Arte Precolombino. Wprowadza we właściwy nastrój. Odwracam się i już widzę banery na budynku w głebi ulicy. To tam.

Pacyfik, 21.01.2009; 20:40LT

Komentarze