Można wracać.

Ależ zimno sie zrobiło. Wieczorem chwycił mróz i zaczął wiać silny wiatr. Stałem na kei, żegnając odpływającego Musketeera, aż w końcu dałem spokój i schowałem się w samochodzie. Kiedy kadłub drgnął i powoli zaczął przesuwać się wzdłuż nabrzeża, ruszyliśmy i my w swoją stronę. Przejeżdżając przez most, widzielismy jeszcze jak manewrował na środku awanportu, a potem już liczył się przede wszystkim hotel.

Samolot powrotny mam dopiero wieczorem, więc przede wszystkim będę mógł się porządnie wyspać. A potem zobaczymy.

Udało się zakończyć inspekcję o czasie i w dodatku z bardzo dobrym wynikiem. A był juz taki moment, kiedy wydawało się, że mimo przygotowań, nie obejdzie się bez wpadek. Nie poddawać się – to podstawa. Ludzie pracowali ciężko, ale swego dopięliśmy. Poprawiono wszelkie usterki i wieczorem otrzymalismy czyste certyfikaty. Tempo dzisiejszych prac było iście wariackie. W maszynowni jeden inspektor, na mostku nawigacyjnym drugi, nurek pod kadłubem. Zaczynano przebąkiwać o dokończeniu wszystkiego w Baltimore, lecz nie chciałem się zgodzić. Za dużo kosztowało nas zgranie wszystkiego w New London, by aranżować jakis ciag dalszy w następnym porcie. Pilot wchodził więc już na statek kiedy ja jeszcze podpisywałem Evie, szefowej nurków, poświadczenie wykonanych prac. Potem tylko spakowałem notebooka (z walizkami zrobiłem to samo godzinę wcześniej) i zszedłem na keję.

W nagrodę do Berlina przylecę w piątek wczesnym popołudniem, dzięki czemu cały weekend będę mógł spędzić w Szczecinie. Prawdziwa gratka!

New London, 23.02.2005

Komentarze