MOSKWA (2) – METRO (CZĘŚĆ 1)

Popołudniowy szczyt w moskiewskim metrze wypada pomiędzy osiemnastą a dwudziestą. Akurat wtedy przyszło nam przejeżdżać przez całe miasto w drodze z lotniska do hotelu. Szeremietiewo położone jest na północ od miasta, a hotel Katarina Park, w którym się zatrzymaliśmy, w południowych dzielnicach.

Z lotniska dość wygodnie przejechaliśmy pociągiem (Airport Express) do dworca Moskwa Biełorusskaja. Ów pociąg nigdzie nie zatrzymuje się po drodze i po dwudziestu pięciu minutach dojeżdża na miejsce. Już na lotnisku rzucała się w oczy ogromna ilość ludzi. Metropolia liczy sobie około piętnastu milionów mieszkańców, a ci przecież nie siedzą zamknięci w domach. Na dworcu Biełorusskaja porwała nas jednak istna rzeka ludzi. Podążając za nimi z trudnoiścią (walizki!), niesieni tłumem, zwracaliśmy przede wszystkim uwagę by się nie rozłączyć, zachować przez cały czas kontakt wzrokowy.  Tak dotarliśmy do wejścia do metra i do kas.

Moskiewskie metro nie oferuje biletów czasowych (kilkudniowych) lecz wieloprzejazdowe. Magnetyczne karty są programowane w kasie na wykupioną ilość przejazdów (za przejazd, jak wszędzie na świecie, liczy się dowolną podróż zawartą pomiędzy wejściem a wyjściem z podziemia – niezależnie od liczby przesiadek). Przy wejściu, przykłada się kartę do specjalnego czytnika, a ten na ekranie wskazuje liczbę przejazdów jakie jeszcze właścicielowi karty przysługują.

Metro ticket

Najpierw przejechaliśmy jeden przystanek linią okrężną (nr 5) do stacji Diemianskaja. Linia okrężna to doskonały wynalazek. Przez cały czas dookoła centrum w obydwu kierunkach kursują pociągi, których stacje znajdują się wyłącznie na skrzyżowaniach z pozostałymi liniami. Dzięki temu przesiadka między dowolnymi liniami przestaje być problemem, a ruch generowany na trasach peryferia – centrum jest częściowo rozładowany jeszcze na obrzeżach i skierowany na boki.  Ekspansja terytorialna miasta spowodowała, że zapadła decyzja o budowie kolejnej linii okrężnej, położonej znacznie dalej od centrum, dzięki czemu podróż pomiędzy peryferyjnymi dzielnicami nie będzie w ogóle wymagać tranzytu przez centralnie położone stacje. Sama sieć zaś przypominać będzie pajęczynę.

Z Demianskiej przeszliśmy pod ziemią na stację Serpuchowskaja. Przeszliśmy? Prosto powiedziane! Zostaliśmy porwani tłumem. Z walizkami trudno nawet było się zatrzymać by chwile odpocząć, bo natychmiast działalismy jak tama na rwącej rzece. Tłum momentalnie gęstniał i napierał jeszcze bardziej. Ruchome schody i oto jest nasza stacja. Pociąg właśnie wjeżdża. Wypuszczamy wychodzących. Wchodzi przed nami kilka osób, po nich Mój Anioł, gdy nagle bez uprzedzenia drzwi się zamykają zakleszczając ją. Drzwi nie wracają do pierwotnego położenia lecz ściskają niczym drapieżnik swoją ofiarę. Anioł się wyjakoś zpomocą pasażerów wyszarpuje, lecz wewnątrz utknęła walizka. Na kółkach. Anioł desperacko trzyma jej wysuwaną rączkę, ściśniętą przez drzwi, lecz sama walizka znajduje się wewnątrz. Bezskutecznie próbuję otworzyć drzwi. Z pomocą psażerów wewnątrz w końcu się udaje. Wyszarpujemy nasze mienie z paszczy wagony gdy ten odjeżdża. Musi, bo z tyłu nadciąga następny. Przepustowość moskiewskiego metra jest bowiem niezwykła. W szczycie pociągi odjeżdżają co półtorej minuty. Wliczając postój na stacji, oznacza to iż po odjeździe jednego składu kilkadziesiąt sekund później pojawia się następny. W Moskwie chyba po raz pierwszy w ogóle nie przejmowałem się uciekającym pociągiem. Nawet widząc z prowadzących na peron schodów stojący skład, nie próbowaliśmy go gonić, bo wiedzieliśmy, że w tunelu już zbliża się następny. Taka częstotliwość ma jednak swoje konsekwencje. Zero sentymentów. Zdarzało się podczas naszego pobytu w tym mieście, że przy większej liczbie wysiadających tylko nieliczni zdążyli wsiąść, ponieważ pociąg musiał już odjeżdżać, by zrobić miejsce następnemu. Żartowaliśmy, że przy takim ruchu ofiary muszą być, czego doświadczyliśmy właśnie szamocąc się w zamykających się drzwiach. Śmiech śmiechem, ale trauma pozostała. Ostrzeżenie przed odjazdem słychac tylko wewnątrz. Na zewnątrz żadnego dzwonka, czy innego sygnału akustycznego, więc to w pewnym sensie jest loteria. Nawet jeśli nic złego się nie przydarzy, to zamykające się nagle drzwi mogły nas rozdzielić. Jedno na peronie, drugie w wagonie. W związku z tym, gdy tylko podróżowaliśmy w tłoku, zawsze ustalaliśmy wariant awaryjny na wypadek takiego rozdzielenia.

– Jeśli jedno z nas pojedzie, a drugie zostanie, ten kto został czeka, a tamta osoba wysiada na następnej stacji i wraca na ten peron – umawialismy się.

Inna wersja, przy mniej skomplikowanych podróżach:

– Jeśli jedno z nas pojedzie a drugie zostanie, ta osoba która pojechałą wcześniej wysiada na stacji (tu umawailiśmy się co do nazwy) i czeka na drugą.

Na szczęście nigdy nie przyszło nam z owych wariantów korzystać, ale musze przyznać, że byłem pod wrażeniem ogladając odjeżdżające jeden po drugim pociągi, które odbierały tę masę ludzi z peronów, a ona wcale się nie zmniejszała. Rzeka ludzi z tuneli napływała stale, jakby tocząc walkę z nadjeżdzającymi z innych tuneli pociągami o to, kto kogo swoją ilością pokona. Na wielu stacjach są przy każdym wejściu cztery, a nie dwie linie ruchomych schodów. Dwie w dół i dwie do góry. Normalnie pracują tylko pojedyńcze, lecz w godzinach szczytu wszystkie pracują na maksymalnych obrotach. Ilekroć jechaliśmy ruchomymi schodami przypominała mi się piosenka Bułata Okudżawy:

W moim metrze nikt tłoku się nie lęka,

Bo w nim wciąż ta sama dźwięczy piosenka

Na ruchomych schodach napis ją śpiewa,

Stoimy z prawa, przechodzimy z lewa…

Byłem pod wrażeniem dyscypliny Moskwiczan w tym względzie. Lewa strona schodów zawsze była wolna dla tych, którym się spieszy. Ci, co woleli stać i dać się wieźć trzymali się prawej strony. Ileż to razy szlag mnie trafia w naszych centrach handlowych, kiedy pomimo pośpiechu nie mogę przejść ponieważ ludzie przede mną zajęci rozmową blokuja skutecznie całe schody.

Na dole, w specjalnej budce zawsze siedzi monitorujący ruch, umundurowany funkcjonariusz.

Każdego dnia moskiewskie metro przewozi około dwa i pół miliona pasażerów. Aż trudno sobie wyobrazić co stałoby się z tym miastem, gdyby pewnego dnia ów system transportu przestał działać.

Kiedy poza godzinami szczytu ruch był mniejszy, mogliśmy przyjrzeć się bliżej poszczególnym stacjom. A z ich wygladu moskiewskie metro słynie również. Marmury, stylowe żyrandole, rzeźby, mozaiki – każda ze stacji to swoiste dzieło sztuki. Inna psrawa, że w większości jest to sztuka socrealistyczna, ale takie były czasy, kiedy metro powstawało. Może i dobrze, że Rosjanie nie obrazili się na swoją komunistyczną przeszłość i nie zniszczyli socrealistycznych pamiątek. Zamiast po zunifikowanych, plastikowych stacjach, jeździ się jak od muzeum do muzeum.

Czasy komunistycznego imperium są w owym muzeum na wyciągnięcie ręki. Obecne niemalże w każdym zakątku. Lenin? Proszę bardzo:

Zresztą całe metro w tamtych czasach nosiło imię Włodzimierza Iljicza. I pomimo tego, że teraz już nie, to dawne napisy pozostały:

Czasem owe historyczne pamiątki mogą budzić zażenowanie, bo jak inaczej zareagowac na przykład na wielkie drzewo, z którego wspólnego pnia wyrastają konary poszczególnych socjalistycznych republik radzieckich? Wszystkie dziś są niepodległymi krajami, z niektórymi, jak z Gruzją, Rosja prowadziła niedawno wojnę, a taka n.p. Litwa, Łotwa czy Estonia, zostały podczas II Wojny Światowej siła wcielone do ZSRR, a swiat podboje Stalina zaakceptował. Pamiętam, że w czasach komuny na amerykańskich mapach nawigacyjnych z wypiekami czytałem uwagi, że USA nie uznawały wcielenia tych krajów do ZSRR, lecz była to jedyna znana mi forma protestu imperium położonego na drugim biegunie ówczesnego świata.

 

c.d.n.

Komentarze