MOJE EURO

  

Grecja – mistrz Europy, Francja – wicemistrz świata, Czechy – przed turniejem jeden z głównych kandydatów na mistrza. Do tego elitarnego grona dołączyła reprezentacja Polski. Wszystkie te zespoły zakończyły bowiem swój udział w Mistrzostwach Europy na ostatnich miejscach w swoich grupach.

Nasi zaczęli tak, jak zaczyanja ostatnio każdy z tych wielkich turniejów, czyli od porażki 0:2. Potem juz nie było żadnego pola manewru i trzeba było strzelać bramki. Duzo bramek.

Nie widziałem pierwszego meczu. Liczyłem, ze kiedy drugi obejrzę razem z Aniołem, dobry los zacznie nam sprzyjać. Pierwsze minuty pojedynku z Austrią to był jednak horror. Cud prawdziwy, że gospodarze nie zaaplikowali nam z trzech goli w pierwszych dwudziestu minutach. Może nasze dobre fluidy sprzyjały tym razem Borucowi, a nie napastnikom? Drugi cud to bramka naszej reprezentacji w okresie tak przygniatającej przewagi przeciwników. Tyle tylko, że bramek potrzeba było dużo, a na więcej się nie zanosiło. Na dodatek w końcówce zobaczylismy to, do czego piłkarze przyzwyczaili nas przez ostatnie ćwierć wieku: tradycyjną obronę Częstochowy. Heroiczna obrona skromnego prowadzenia. I jak juz wielokrotnie się zdarzało, tym razem także Częstochowa padła. Skończyło się remisem 1:1 i ostatecznym (bo przecież nikt nie brał na powaznie teoretycznych juz tylko szans) pożegnaniem, z turniejem. Anioł pocieszał mnie po ostatnim gwizdku.

– Nie martw się, remis to całkiem dobry wynik. Poza tym grali lepiej niz z Niemcami.

Niby miała rację, ale ja jednak liczyłem na coś więcej. Na urlopie w Tunezji meczu Polski z Chorwacją nie obejrzałem. Wszędzie nadawano transmisję z drugiego pojedynku w naszej grupie. Niemcy pokonali Austrię 1:0 i to wystarczyło, by ostatecznie wyeliminować nasza druzynę. Nie bolała już więc nawet porażka z Chorwatami w identycznym stosunku,

Od tej pory mogłem juz kibicować innym zespołom. Szczególnie zaimponowali mi Turcy. Zwłaszcza po niesamowitym zwycięstwie nad Czechami 3:2 gdy na kwadrans przed końcem przegrywali 0:2, na trzy minuty przed końcem wyrównali, a w doliczonym czasie gry zdobyli zwycięską bramkę. Do białości rozpalił emocje ich mecz z Chorwatami. Kiedy na minute przed końcem dogrywki Chorwaci strzelili bramke dającą im prowadzenie 1:0, zrobiło mi się smutno, ze Turcy przegrali. Ci zaś w chwilę potem, znów w doliczonym czasie gry wyrównali, a w rzutach karnych nie dali przeciwnikowi zadnychg szans. Wczoraj oglądaliśmy z Aniołem ich półfinałowy pojedynek z Niemcami. Turcy grali pięknie, mieli mnóstwo okazji do strzelenia bramek i nawet prowadzili 1:0, ale Niemcy jak zwykle grali solidnie i to oni strzelali kolejne bramki. I wtedy nadeszła 87 minuta. Akcja Turków znów przynosi im bramkę! Jest 2:2 a w knajpkach na Monciaku szał radości. Wiekszość jak widac kibicowała właśnie tureckiej reprezentacji.

– Zobaczysz! Wygrają! – krzyknął ktoś w naszej kawiarni i wszyscy czekali na zadanie ostatecznego ciosu Niemcom. Bestia jednak mimo, że krwawiła z ran, była wciąż bardzo silna. Machnięciem ogona i kłapnięciem paszczy powaliła śmiałka który zatracił na chwilę czujność i zbyt pewnie się zbliżył. W 90 minucie to Niemcy strzelili bramkę na wagę awansu do finału.

Wcześniej urzeczony byłem tez pełną finezji grą Holendrów. Z przekory jednak w cwiećfinale kibicowałem słabszemu czyli Rosji. A słabszy grał prześlicznie i z wielką Holandią robił co chciał. Współczułem trochę Marco van Bastenowi, który szalał przy lini bocznej boiska, lecz po utracie pod koniec dogrywki trzeciej bramki, wrócił na ławkę rezerwowych, usiadł i do końca meczu apatycznie sączył z butelki wodę mineralną. Oczyma wyobraźni widziałem więc wielką Rosję w wielkim finale przeciwko Niemcom. Mecz z Hiszpanią miał być tyko okazją do rewanżu za falstart 1:4 w na rozpoczecie meczów w ich grupie. Tak dziwnego meczu jak ten dzisiejszy dawno nie widziałem. Rzadko zdarza się, by w meczu o taką stawkę druzyna nie podjęła walki. A tak stało się dzisiaj z Rosją. Sprawiali wrażenie jakby poprzedni mecz zakończyli przed chwilą, a nie pięć dni temu. Kompletnie nie mieli siły biegać, ustepowali szybkością, więc nie byli w stanie przeprowadzic niemal zadnej groźniejszej akcji. Ich podania najczęściej bywały niecelne. Ich gra wyglądała tak żałośnie i bezradnie, ze zacząłem podejrzewać iż poprzednie dwa mecze grali na dopalaczach, a teraz jakby się przestraszyli i wspomagaczy nie użyli. Porazka 0:3 to i tak skromny wynik, bo mogło być duzo gorzej.

W ten sposób odpadli już wszyscy moi faworyci i podczas finału Niemcy –Hiszpania nie bedę mieć „swojej” drużyny. Po prostu bedę kibicować słabszym. W niedzielę o tej porze będzie wiadomo juz wszystko i zycie wróci do normy. Schowam biało-czerwone flagi i narodową koszulkę, które dostałem od Anioła. Do następnej okazji. Może przydadzą się już niedługo, podczas Olimpiady?

Gdynia, 27.06.2008; 00:25 LT

Komentarze