Miałem jeszcze świeżo w pamięci noc muzeów i ogladane pamiątki po słynnych, polskich transatlantykach, gdy następnego weekendu ponownie zetknąłem się z dumną nazwą „Sobieski”. Tym razem jednak była to tylko barka zarejestrowana w Stepnicy.
Prawdziwwym powodem mojej wizyty nad Odrą podczas spędzanego w Szczecinie weekendu był jednak żaglowiec „Mir”, cumujący u podnóża Wałów Chrobrego.
W pamiętnych Tall Ship Races 2007 z metą w Szczecinie z Rosji przypłynęły „Kruzenstern” oraz „Sedov”. Być może „Mir” weźmie udział w regatach 2013 roku, ktorych organizację powierzono temu miastu ponownie w uznaniu za bardzo wysoko ustawioną poprzeczkę cztery lata temu. Z zaskoczeniem (pamietając marazm inwestycyjny przed 2007 rokiem) ogladałem obecnie zaawansowane prace przy remontach bulwarów wzdłuż Odry. Jest duża szansa, że za dwa lata żaglowce i jachty będą cumować przy odnowionych kejach. A wielki banner na Wyspie Grodzkiej już zaprasza na sierpień 2013 roku. Każdy kto odwiedza Wały Chrobrego musi go zauważyć.
Pod Trasą Zamkową filary wciąż przypominają o poprzednich regatach. To był doskonały pomysł, by wielkie, szare, betonowe powierzchnie pokryć graffitti. Oczywiście graffitti z prawdziwego zdarzenia, a nie gryzmołami będącymi aktami wandalizmu.
„Mir” uchodzi za najszybszy szkolny żaglowiec świata. Powód do dumy dla polskich projektantów i stoczniowców. Został on bowiem zbudowany w Stoczni Gadańskiej, w oym czasie im. Lenina. Jest siostrzanym statkiem „Daru Młodzieży”, który z kolei był pierwszym z serii sześciu żaglowców (pięć pozostałych kupił wtedy Związek Radziecki)
„Mir” na swój tytuł zapracował biorąc udział i zwyciężając w wielu prestiżowych regatach, w tym „Columbus 1992” zorganizowanych z wielką pompą z okazji 500-lecia odkrycia Ameryki. Wspominają je namalowane na nadbudówce żaglowca emblematy.
Na wielkich żaglowcach mój respekt zawsze budzi ogromna ilość lin i fakt, że nie poplączą się juz przy pierwszej próbie stawiania bądź zwijania żagli.
Ja wystarczy, że przed podróżą wrzucę do jedengo woreczka kilka kabli do ładowarek telefonów oraz aparatów fortograficznych i do tego jeszcze parę do gniazd USB, by w hotelu mieć zerowe szanse na wyciągnięcie ich bez żmudnego rozplątywania. Ktoś, kto kiedyś sformułuje i udowodni teorię rządzącą samoistnym splątywaniem się kabelków i sznureczków, z pewnością zasłuży na Nobla. Póki co, z głębokim szacunkiem chylę czoła przed żeglarzami.
A żeglarze, tutaj w osobach kadetów, podobnie jak większość marynarzy wszystkich rodzajów statków w portach oddają się internetowemu szaleństwu. Świat bardzo zmalał odkąd niemal wszystko satało się dostępne „on-line”, a sam proces bezprzewodowego łączenia się z siecią przyspieszył i uprościł. Pamiętam jak jeszcze w 1994 roku hitem na statkch były niewielkie odbiorniki radiowe z szerokim zakresem odbieranych fal. Każdy, kto miał wolne sto dolarów inwestował w takie cacko by próbowac potem słuchać na nim na falach krótkich wiadomości. Tak dowiedziałem się na Dalekim Wschodzie o wyborze Jerzego Buzka na premiera. Z trudem wysłuchałem wtedy serwisu radiowego wśród pisków i trzasków. Najlepiej w owym czasie dawało się odbierać Radio Maryja. Kiedy o czwartej nad ranem rozpoczynałem wachtę, ta rozgłośnia brzmiała jak dzwon. A było to gdzieś w okolicach Tajwanu.
Dziś wystarczy laptom, modem, kilka kliknięć i ma się kontakt, z kim się zechce.
A komu zbywa kilkaset euro, może zamiast na banalną wycieczkę z biura podróży wybrać się w rejs „Mirem”. Rozkład rejsów oraz cennik wywieszony był przy trapie. Na przykład tygodniowa wycieczka ze Szczecina do Larvik (23-30 maja) kosztowała 480 euro.
„Mir” żegluje więc obecnie już u wybrzezy Norwegii, a mieszkańcom Grodu Gryfa i zgromadzonym w ów słoneczny weekend turystom pozostały wyostrzone apetyty na zbliżające się „Tall Ship Races 2013” oraz liczne pojedyńcze odwiedziny „statków z duszą” do tego czasu.
Sopot, 29.05.2011; 11:20 LT