MINĄŁ TYDZIEŃ

  

Minął tydzień od mojego powrotu do kraju, a tyle się już wydarzyło. Codziennie śledzę doniesienia z olimpiady. Trochę to utrudnione ze względu na różnicę czasu, ale przyznam, że troche oszukuję w pracy i kiedy siatkarze lub siatkarki wychodza na parkiet, na komputerze mam zamaskowany podgląd. Jakoś nie czuje wyrzutów sumienia z tego powodu. Tyle razy (a własciwie notorycznie) zostawałem w biurze do wieczora albo i do nocy, że ta drobna mistyfikacja nie jest w stanie zachwiać bilansu.

Tego samego dnia do Szczecina dojechał Tomek. Mieliśmy więc okazję do wspólnego spędzenia weekendu.

– Co powiesz na maraton? Będzie „Step up”. – zapytał jeszcze przez telefon.

– Czemu nie? Możemy sie wybrać.

Piątkowe maratony filmowe to jedna z naszych ulubionych rozrywek. Zaliczylismy ich razem kilka. Trochę obawiałem się czy wytrzymam to nocne wyjście do kina niemal wprost z samolotu po prawie dobie w podróży, ale była to ostatnia taka możliwość przed następnymi wakacjami. Żal mi sie zrobiło i dlatego się nie zastanawiałem.

Trochę byłem zaszokowany po wejściu do niemal pełnej, kinowej sali. Wydawało mi się, że jestem jeśli nie najstarszą, to jedną z najstarszych osób na widowni. A przecież do wieku emerytalnego ciągle mi jeszcze sporo brakuje.

– Obudź mnie, gdybym zaczął chrapać – powiedziałem Tomkowi na wszelki wypadek.

Te środki ostrożności okazały się jednak zupełnie niepotrzebne. „Taniec zmysłów” wciągnął mnie bez reszty.

Szczególnie w tym filmie podobała mi się równowaga pomiędzy jego treścią, posuwającą akcję do przodu, a częścią stricte widowiskową, czyli tańcem. Jedno wynikało z drugiego i przyjemność oglądania perfekcyjnych tancerzy przeplatała się z dyskretnym budowaniem napięcia (chociaż co tu ukrywać – akcja nie odbiegała zbytnio od hollywoodzkiego schematu, wiec mozna było przewidziec rozwój wypadków).

O ile mozna było cokolwiek przewidzieć w częsci pierwszej, to cześć druga była przewidywalna az do bólu. A to dlatego, że trudno było mówić u hollywoodzkim schemacie. To była po prostu kalka pierwszej części nałożona na nieznacznie zmienione realia.

Kalka do tego stopnia, ze pewne wątki skopiowano niemal dosłownie. W pierwszej częsci matka głównej bohaterki przeciwna jej zamiłowaniu do tańca, nagle uświadamia sobie czym on jest dla córki gdy ta ponosi wydawałoby się życiową porażkę i musi z niego rezygnować. Pojawia się porozumienie i wsparcie zamiast złośliwego triumfu oraz oczywiście łzy wzruszenia. W drugiej prawna opiekunka krnąbrnej bohaterki grozi pozbawieniem jej mozliwości tańczenia poprzez odesłanie do dalekiej rodziny gdzies w Texasie. Zły zbieg okoliczności i relegowanie ze szkoły omal nie doprowadzaja do zrealizowania czarnego scenariusza. Ale w decydującym momencie opiekunka uswiadamia sobie czym jest taniec dla tej dziewczyny i rozpoczyna sie niemal powtórka z monologu z pierwszej części. Czekałem jeszcze na łzy wzruszenia i padniecie sobie w ramiona, ale na szczęście az tak daleko scenarzysta się nie posunął.

Sceny taneczne w pierwszym liście podobały mi się bardziej, a w drugiej szczególnie zaprzepaszczono ciekawy moim zdaniem  pomysł z finałowym występem podczas ulewnego deszczu. Mógł być świetnie sfilmowany i zapierać dech w piersiach, a prowokował jedynie do umiarkowanych oklasków. No cóż, rzadko kiedy remake wyrasta ponad oryginał.

Nazajutrz, również tradycyjnie wybraliśmy się pograć w kręgle. Pierwszy mecz przegrałem 39 punktami. W rewanżu prowadziłem, lecz tylko niznacznie. Dopiero w ostatniej kolejce zbicie wszystkich kręgli jednym rzutem i niezły rzut dodatkowy, pozwoliły mi przypieczętować zwycięstwo zdecydowanie, ale i tak tylko 31 punktami.

Weekend minął szybko i nadszedł czas wyjazdu do Gdyni. Tomek zostawał w Szczecinie. Musiał pozałatwiać jeszcze rozmaite sprawy, a potem miał jechać do drugich dziadków na Śląsk. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Kiedy patrzę z jaką łatwością i przyjemnością przemieszcza się co kilka dni po Polsce, to tak jkbym siebie oglądał.

Mnie zaś oprócz pracy czekało przede wszystkim spotkanie z Aniołem. Kończyły się tygodnie rozłąki i wreszcie mogliśmy nacieszyć się swoja obecnością. Wieczornym pociągiem pokonywałem tą znaną już niemal na pamięć trasę. Przez Stargard Szczeciński z charakterystyczną elewacją dworcowego budynku z białych kafelków, które jak sądzę przetrwały II Wojnę Światową.

I przez Koszalin wyznaczającym niemal idealnie połowę dystansu między wielkimi portami na polskim wybrzezu. Ilekroć jadę przez Koszalin, przypomina mi się film „Wniebowzięci” z  Himilsbachem i Maklakiewiczem w rolach głównych. Bohaterowie tej zrealizowanej w latach sześćdziesiątych komedii lecieli m.in. samolotem z Warszawy do Koszalina właśnie. Kiedy patrzę na siatkę obecnych połączeń lotniczych wewnątrz naszego kraju trudno mi oprzeć się wrażeniu, że po czterdziestu latach jesli nie zrobilismy kroku wstecz, to na pewno nie posunęlismy sie naprzód.

Dwie godziny po wyjeździe z Koszalina dojeżdzałem do Gdyni. Na peronie zobaczyłem policjantów z pałkami i tarczami. Nie, nie czekali na mnie. Pociąg, którym podróżowałem, jechał do Białegostoku, właśnie tego dnia Arka Gdynia grała z Jagiellonią Białystok. Tłumek kibiców eskortowany przez policję ruszył szturmem na wagony, ale jakoś się przecisnąłem z walizkami. Ciągle jednak powraca wrażenie, że coś jest chorego w tej naszej piłce, że na mecz ligowy jedzie się niemal jak na wojnę.

Na pół długiego weekendu wróciłem do Szczecina. Deszczowego. Na Wałach Chrobrego trudno było bez przeciwdeszczowego płaszcza wyjść z samochodu

  

To jednak nic w porónaniu z potężnym garadem, ulewami i trąbami powietrznymi jakie nawiedziły południe Polski. Zniszczenia jakie zobaczyłem dziś na zdjęciach w porannych wiadomościach przerastają wszystko to, co widziałem do tej pory w naszym kraju. To już nawet nie zerwane dachy, lecz w połowie zawalone całe domy. Takie relacje znaliśmy do tej pory jedynie z odległych krajów. Nic tylko wspólczuć nieszczęśnikom, którzy mieli pecha mieszkać na trasie szalejącego żywiołu.

Pora kończyc to poranne pisanie. Jadę spotkać się z tatą, a potem ruszam do Trójmiasta, by przez resztę weekendu nacieszyć się spotkaniem z Aniołem.

 

Szczecin, 16.08.2008, 09:00 LT

Komentarze