MIAMI – HOUSTON

  

Co mnie zawsze najbardziej dobija w lotach do USA, to konieczność oczekiwania w ogromnej kolejce do odprawy. Bywa, że czasem nawet dwie godziny ledwie starczają na przesiadkę. Dlatego też zawsze w tempie niemlaże Korzeniowskiego maszeruję do odprawy, nie korzystając przy tym ze schodów ruchomych (bo po zwykłych jest szybciej). Tak tez było i tym razem. Zaraz po wylądowaniu, zanim otworzyli drzwi samolotu spakowałem szybciutko książkę, aparat fotograficzny, długopis i telefon, zeby mi nie blokowały rąk, po czym przyjąłem pozycję gotowości do marszu na czas.

Do hali odpraw dotarłem w czołówce. Po raz pierwszy zdarzyło mi się mieć przed sobą tylko jedną osobę w kolejce do okienka. Szybko schyliłem się do walizki, żeby wyciągnąć koszulkę z wypełnionymi formularzami, lecz za każdym razem trafiałem na coś innego.

Aż w końcu mnie olśniło.

Została w kieszeni za oparciem fotela w samolocie.

Wrócić juz nie było można. Zacząłem nerwowo zastanawiac się czy nie było tam nic więcej oprócz tych kwitków. Na szczęście nie.

– Gdzie mogę dostać formularze odpraw? – zapytałem jednego ze strazników. Wiem, że na ogół leżą w takich halach gdzies na półkach czy stolikach, ale nie mogłem coś ich zlokalizować.

– Powinieneś otrzymać w samolocie – odpowiedział oschle.

– Otrzymałem, ale zostawiłem.

– Dlaczego zostawiłeś?

– Zostawiłem bo zapomniałem zabrać. A teraz nie chcą mnie wpuścić z powrotem

– To musisz poczekać az przyjdzie agent linii lotniczych.

– Nie ma czystych formularzy w tej hali?

– Nie ma.

No to czekałem. Przeszli wszyscy pasażerowie, przeszła załoga, a ja czekałem. Zdążyło mi się kilkakrotnie  przypomnieć przysłowie, że chytry a głupi dwa razy traci. Zrugałem się w myślach za głupotę i nakazałem więcej myslenia na przyszłość. Zruganie przyjąłem z pokorą.

Jako ostatni w hali pojawił sie agent.

– Poproszę o formularze do odprawy.

– A nie dostałeś w samolocie?

– Dostałem, ale zostawiłem

– Dlaczego zostawiłeś?

Cholera jasna! Nie wytrzymam tego dłużej! Czy oni wszyscy muszą dokładnie o wszystko się wypytać? Dopowiedziałem jednak historię do końca i zapytałem, czy ktoś nie mógłby po prostu przynieść tej koszulki z samolotu.

– Nie. Za późno.

No to wypełniłem otrzymane w końcu formularze. I zostałem odprawiony bez kolejki, bo wszyscy pozostali już zdążyli się odprawić. Jedynie celnicy wzięli mnie na dokładną kontrolę bagażu. Chyba z nudów, ponieważ nie było nikogo innego.

Kiedy w końcu dotarłem w okolice bramki, z której miał odlatywać samolot do Houston, uswiadomiłem sobie, że przecież trwa Grand Prix Kanady, w którym ściga się Robert Kubica, a ja mam jeszcze trochę czsu, żeby zajrzeć do internetu.

Chwała portalom internetowym, które prowadzą relacje na żywo. Minuta po minucie śledziłem to, co się dzieje na torze, a działo się niesamowicie. Kubica jechał rewelacyjnie, a najwięksi rywale wprost przeciwnie. Szanas na zwycięstwo była ogromna, lecz na kilkanaście okrążeń prze dkońcem musiałem zamknąć laptopa. Trwał już boarding i nie mogłem dłużej czekać. Na szczęście miałem połączenie z internetem przez komórkę. W samolocie zanim zaczęliśmy kołować odczytałem wiadomość. Pierwsze zwycięstwo Kubicy! Teraz pozostało tylko oczekiwać, że piłkarze podtrzymają dobrą passę polskiego sportu. Zaczynalismy kołować kiedy przeczytałem relację na kolejnym portalu. 17 minuta. 0:0, ale nie wygląda to jak pamiętny mecz z Portugalią. Wyłączyłem telefon. Kiedy włączyłem go ponownie w Houston, pierwszy przyszedł sms od Anioła W 73 minucie jest dla Niemców 2:0. Oba gole strzelił Polak – Podolski. Tak rozwiały się marzenia. Nastépny mecz bedé oglądać już z Aniołem, więc może wszytko wróci do normy i nasi wygrają.

Tymczasem dojechałem do hotelu. Ponoc jedno z praw Murphy’ego albo kogoś jemu podobnego mówi, że w trudnych sytuacjach dokonując wyboru, człowiek zawsze wybiera rozwiazanie najgorsze. Zbytnim naciaganiem byłoby nazywanie wyboru hotelu sytuachją trudną, aczkolwiek zdecydowanie się na coś z szerokiej internetowej oferty łatwe też nie było. A przecież miałem spędzić tam „aż” dwie noce, co w moich podróżach zdarza się rzadko. Postanowiłem więc sobie maksymalnie dogodzic za możliwie rozsądną cenę.Hotel miał być blisko lotniska, zeby zapewnić mis w miarę wygodną komuunikację.Poza tym miał miec nie mniej niż trzy gwiazdki, żeby zapewnic wygodę i przyzwoite sniadanie. No i nie mógł mieć też tych gwiazdek zbyt wiele, bo za jakiegoś Hiltona albo Hyatta dyrekcja z pew nością by mnie nie pochwaliła. Ale i tak dobranych kryteriów nie wystarczyło by szybko dokonac wyboru. Przegladałem i zdjęcia, i mapki, i opinie gości jakbym miał tam spędzić nie dwie noce, lecz co najmniej rok. W końcu po długich namysłach zdecydowałem się. Mimo, ze niedaleko lotniska taksówkarz wiózł mnie dość długo. Najpierw zrobił trzy kółka wokół terminalu, bo jego GPS zbyt mało dokładnie wskazywał drogę wyjazdu w plątaninie rozmaitych ślimaków i estakad. To niesamowite jak bardzo i jak szybko ludzie uzależniają się od gadżetów. U nas, prawdopodobnie każdy szanujący się taksówkarz potrafiłby wyjechac z lotniska, albo znaleźć ważniejsze punkty miasta. Ale to może ostatnie chwile takiego komfortu. Wszak nawigacja satelitarna zawładnęła rynkiem samochodowym i u nas, więc byc może za rok-dwa będzie tak jak w Houston. Tam nikt nie rozpocznie kursu dopóki nie wklepie do odbiornika GPS pełnego adresu. Ja oczywiście wydruk swojej rezerwacji zostawiłem w samolocie, więc pamiętałem tylko nazwę hotelu i ulicę. Nie wystarczyło. Musiałem więc uruchmic laptopa i znaleźć pełny adres. No a potem się zaczęło. Taksówkarz jechał zgodnie z werbalnymi poleceniami wydawanymi przez GPS (chyba nawet na mapkę nie patrzył), a że zjazdów było pełno obok siebie, za każdym razem wybierał jakiś niewłaściwy. Kiedy trzeci raz przejeżdżaliśmy obok hali przylotów i postoju, z którego mnie zabrał, a licznik wskazywał już dwadzieścia osiem dolarów, zaprotestowałem.

– Nie przejmuj się licznikiem – odpowiedział zdenerwowany.

W końcu udało nam się opuścić port lotniczy.Hotel miał być gdzieś niedaleko, ale GPS znów za mało dokładnie pokazał drogę. Taksówkarz zamiast jechac drogą równoległą do autostrady, pojechał autostradą. Minęliśmy więc wlasciwy budynek i jechalismy dalej czekając na następny zjazd z highwaya, żeby zawrócić. Potem zjechalismy już na właściwą drogę, ale taksówkarz na ostatnim odcinku, już mając hotel w zasięgu wzroku, nie skręcił lecz za radą urządzenia pojechał prosto, Odbiornik zresztą zaraz skorygował swój błąd i kazał zawrócić, co też uczynilismy.

Pan kierowca zacisnął zęby zażądał opłaty według sztywnego cennika (według mapki stref jakie często widuje się w komunikaji miejskiej). Była to połowa kwoty wskazanej przez licznik, więc nie targowałem się.

Paryż, 11.06.2008; 15:00 LT

Komentarze