MGŁA

  

Dawno nie byłem w kinie, więc jeden z wieczorów postanowiliśmy z Aniołem wykorzystać na nadrobienie zaległości. Tak to już jednak bywa, ze kiedy wreszcie ma się dość wolnego czasu, to na ogół nie ma w repertuarze tego, co chcialoby sie obejrzeć. Szczególnie kiedy ma sie do wyboru sense o dwudziestej pierwszej albo późniejsze.Żaden z tytułów bieżącego repertuaru nie mówił mi zbyt wiele. No może poza „10,000 B.C.” , na którym w recenzji, którą czytałem nie pozostawiono suchej nitki. W tej sytuacji wybrałem „Mgłę”.

Że jest to film dla koneserów gatunku zorientowałem się, kiedy weszliśmy do niemal pustej sali. No i niestety tak było. Tylko zatwardziali fani filmów o stworach z kosmosu, do których sam się zaliczam, mogli przyjść, aby to obejrzeć.

Niektórym sie wydaje, że mając do dyspozycji komputery generujące niesamowite efekty specjalne, sukces mają zapewniony bez zawracania sobie głowy fabułą. Chciałem napisać, że to nieprawda, że toi prosta droga do klęski, ale coś mnie tknęło, żeby sprawdzić budżet oraz przychody z rozpowszechniania filmu. No i okazuje się, ze to jest jednak słuszne myślenie, bo film zarobił całkiem sporo. A, że nie jest arcydziełem? Nie każdy czuje sie artystą. Niektórym wystarcza rola rzemieślnika, a pieniadze przecież nie smierdzą.

Ludzie zamknięci w hipermarkecie, w śmiertelnym niebezpieczeństwie, którego nie potrafią zidentyfikować. Temat samograj. Ale co z tego, kiedy wszystko jest aż do bólu przewidywalne, według tradycyjnego schematu kina katastroficznego. A na dodatek potwory z mgły szybko zaczynają w swiatłach kamer „na żywo” konsumować poszczególnych bohaterów. Zamiast dawkowanego napięcia, widz otrzymuje od razu kawę na ławę. Przez wiekszą część seansu trwa jatka i niewiele poza nią. Jedyną niewiadomą jest tylko pytanie kiedy mgła opadnie.

Ustąpiła o kilka minut za późno. Scena przedfinałowa była chyba jedynym zaskoczeniem. Nie było to cukierkowe zakończenie „Wojny światów”, po której wszyscy główni bohaterowie „żyli długo i szczęsliwie”.

A w pamięci tak na dobre zapadła mi tylko jedna scena. Kiedy monstrualnych rozmiarów kopytny potwór przecina drogę piątki uciekinierów. Kojarzył mi się z surrealistycznymi wizjami Salavdora Dali, albo znacznie wcześniejszymi obrazami Hieronima Boscha. Ta jedna wizja to jednak niewiele, by specjalnie wybierać się do kina. Już prędzej znajdzie się coś ciekawszego w telewizji.

Szczecin, 29.03.2008; 22:00 LT

Komentarze