Niedzielny poranek poświęciliśmy (oprócz celebrowania śniadania) na opisane wczesniej próby obejrzenia obrazu Leonarda da Vinci. Kiedy to się nie udało, poszliśmy po raz kolejny do Zamku Sforzów (byliśmy tam już w sobotę, ale z powodu późnej pory wejście na dziedziniec było zamknięte).
Ta renesansowa budowala rózni się wyraźnie od zamków, które miałem okazję poznać do tej pory. Rzucają sie w oczy przede wszystkim ogromne mury, grube baszty, zamkowa wieża w owe mury wpisana, a samego zamku jako oddzielnej budowli nie widać.
Wielki baner rozwieszony na murach informował, że można tu zobaczyć Pietę Rondanini Michała Anioła.
To był główny cel naszej wizyty. Zanim jednak dotarliśmy do wspomnianej rzeźby, przeszliśmy przez kolejne sale miejscowego muzeum. Mi najbardziej podobały się pieknie dekorowane sklepienia poszczególnych komnat. Najstarsze freski miały w sobie jeszcze coś z tajemniczej atmosfery średniowiecza, ktorą uwielbiam.
Zebrano też niemałą kolekcję witraży.
Gobeliny oraz rozmaite rzeźby obejrzeliśmy bez specjalnego wnikania w szczegóły. I w końcu przyszedł czas na Pietę.
Ta rzeźba powstała pół wieku po słynnej Piecie Watykańskiej. Michał Anioł tworzył ją ponoć do ostatnich chwil swojego życia. Gasnące siły artysty nie pozwoliły mu jednak jej dokończyć. Przegrał walkę z czasem. Użyłem słowa „ponoć”, ponieważ zgodnie z opisem w muzeum, owo tworzenie w ostatnich chwilach życia i walka z czasem jest w dużej mierze legendą. Prace na dziełem trwały około czternastu lat, więc trudno tu mówić o braku czasu. Może brak weny tworczej, a może nawał innych zleceń? Czy to jednak takie istotne? Ważne, iż rzeczywiście zmagał się z marmurem do ostatnich chwil życia. Dyskutowaliśmy z Pauliną jakimż dramatem dla słabnącego człowieka jest świadomość, że przegrywa, że już nie da rady dokończyć swojego dzieła by cieszyło innych w formie jaką sobie kiedyś wyobraził.
Emocje jakie towarzyszą oglądnaiu niedokończonego dzieła odbijają się echem w utworze Jacka Kaczmarskiego z 1979 roku:
Nie dźwigniesz Matko swego Syna
Ja nie oddzielę Go od skały
Już nie mam zresztą dłut
Proch się o Niego upomina
A tak jest ciężkie Jego ciało
Jak ciężki bywa trup
Nie nie uniosę Go pod stropy
Kaplic skąd w gniewie sprawiedliwym
Rozsądza marszczy brew
Niech moim uchem stukot łopat
Usłyszy, póki jestem żywy
I niech powstrzyma gniew
Przed Twoim żalem mą odrazą
Do życia, które chorą nocą
W bólu opuszcza mnie
Niech powie tylko: „Po co? Po co?
Po co lepiłem lalki skoro
W ziemię zamieniam się?”
http://mp3bear.com/stary-michal-aniol-i-pieta-rondanini
Kiedy Jacek Kaczmarski pisał te słowa, nie przypuszczał zapewne, że i jemu los zgotuje, kto wie czy nie gorszą niemoc i koszmar świadomości, ze to, co było sensem jego życia, bezpowrotnie się zamyka.
Kiedy już przestaje się myśleć o sprawach ostatecznych, można przyjrzeć się z bliska rzeźbie i prześledzić ogrom pracy w tworzeniu takiego dzieła. Laik, jak ja widzi bowiem pięknie wypolerowane posągi w muzeach. Widzi też czasem blok granitu. Wie że jedno jedno jest alfą, a drugie omegą, lecz co jest pomiędzy? Te tajemnice skrywają pracownie mistrzów. Wsiąkają w ziemię wraz z potem wylanym przy kolejnych uderzeniach młotka i dłuta. Pieta Rondanini zawiera elemanty już niemalże całkowicie ukończone, jak również ledwie zarysowane, smagnęte dłutem, jeszcze kostropate.
Prawie gotowe są nogii Chrystusa, gładkie z widocznymi poszcególnymi zarysami poszczególnych mięśni. Tors zaś z jeszcze widocznymi sladami dłuta. Twarze Jezusa i Matki Boskiej też dopiero jakby naszkicowane, a dłonie Madonny nie mają nawet palców…
I jeszcze ciekawostka. Żyję na tym świecie już ładnych parę lat i jest to chyba pierwsze dzieło, jakie dane było mi oglądać, przedstawiające Zbawiciela, „jak Go Pan Bóg stworzył”, bez bodaj kawałka jakiejs tkaniny czy chociażby adamowego listka.
Tego dnia mielismy jeszcze w planie wizytę w muzeum techniki, wiec obejrzawszy słynną rzeźbę, nie szliśmy juz do galerii obrazów, bo wypełniłoby to nasz czas do zamknięcia. Rzuciliśmy tylko okiem na znajdujące się w podziemiach eksponaty sztuki prehistoryczej oraz miejscowe zbiory egipskie.
Kiedy ogląda się rozmaite wystawy prezentujące antyczny Egipt, rozsiaen po całym świecie, widać dopiero skalę grabieży jakich przez wieki się dopuszczono na ziemi faraonów. Z drugoiej strony, mając na uwadze świadomość dawnych społeczeństw, może lepiej się stało iż część znalezisk została zabezpieczona, zinwentaryzowana, opisana, a nie uległa znszczeniu, lub zwykłemu rozszabrowaniu przez anonimowych zlodziei?
Zawsze jednak mam dziwne uczucie, że eksponowanie mumii w muzeach, wystawianie ich na widok publiczny, odziera je z człowieczeństwa. Przestajemy widzieć konkretnego człowieka, a jedynie „eksponat”. Traktujemy mumię jak rzecz, niczym kolejny gliniany dzban, czy bogato zdobiony sarkofag.
Nie mówię, żeby nie pokazywać mumii w ogole. Sa one przecież znaczącym świadectwem egipskiej historii, tradycji, kultury. Może jednak eksponować je bardziej… intymnie?
Swoją drogą, słyszałem o mumifikowaniu zwierząt, ale dopiero w Mediolanie zaobaczyłem malutką mumię krokodyla.
Potem zaś pojechalismy już do muzeum techniki.
Szczecin, 20.06.2010; 12:10 LT