MECZ

O takich meczach jak ten opowiadają pokolenia. Kto z kibiców, którzy mieli to szczęście być już wtedy na świecie nie pamięta słynnego meczu na Wembley, w którym gol Jana Domarskiego oraz niewiarygodne wyczyny bramkarza Jana Tomaszewskiego dały naszej reprezentacji remis 1:1 eliminujący z walki o mistrzostwo świata drużynę Anglii, a Polsce otworzyl drogę do historycznego sukcesu na boiskach RFN? Kto nie pamięta siatkarskiego finału na olimpiadzie w Montrealu, kiedy po dramatycznym meczu Polacy pokonali ZSRR 3:2, albo jedno jedynego w historii zwycięstwa naszych hokeistów będących kopciuszkami w tym sporcie nad będącym u szczytu potęgi zespołem ZSRR. Ta sama druzyna, która na rozmaitych turniejach przegrywała z nimi po 0:17, a raz nawet 0:21, na mistrzostwach świata w Katowicach wygrała 6:4. Dla takich chwil warto byc kibicem.

Na obecnych mistrzostwach świata w piłce ręcznej rozgrywanych w Chorwacji Polacy zdawało się przegrali swoją szansę na medal w wyniku nieoczekiwanej porażki z Macedonią. Ta wpadka mimo, że nie pozbawiła ich awansu do drugiej rundy, to szanse na dalszy awans do półfinału ograniczyła do minimum.

Gra się jednak do końca. Nasza reprezentacja wygrała dwa kolejne mecze z bardzo trudnymi przeciwnikami, kandydatami do medali, najpierw zdecydowanie pokonując faworyzowaną Danię, a potem praktycznie zmiatając z boiska Serbię. O wszystkim zadecydowac miał ostatni mecz w tej grupie pomiędzy Polską a Norwegią. Układ był niezwykły, zwiastujący emocje do końca, ponieważ zwycięstwo każdej z tych drużyn zapewniało jej awans, lecz remis promował… Niemców, którzy dwie godziny wcześniej ulegli Duńczykom i teraz pozostało im liczyć na cień szansy w tym niezależnym już od nich pojedynku.

Polacy zaczeli nieźle. Prowadzili 2:0, a wkrótce potem 9:6. Wydawało się, że stopniowo będą powiększać albo przynajmniej utrzymywać przewagę. Niestety. Na krótko przed końcem pierwszej połowy nasi prowadzili jeszcze 14:13 lecz za chwile padło wyrównanie i remisując drużyny schodziły do szatni.

Potem było już tylko gorzej. Norwegowie obejmują prowadzenie i ciągle odskakują na jedna bramkę. Polacy jakby dali się uśpić. Nie nadążają z obroną kiedy grający niemal na stojąco Norwegowie błyskawicznie przyspieszają przed rzutem, a sami przyjmują taki sam styl ataku lecz nie są az tak skuteczni. Szczęśliwie potomkowie Wikingów nie dają rady odskoczyc na większą odległość. Ale w 42 minucie ta bariera pada. Kiedy mecz wchodzi w rozstrzygającą fazę i z sześćdziesięciu minut do końca pozostaje już tylko osiemnaście, przeciwnicy odskakują na dwie bramki. Jest 18:20. polacy próbują gonić lecz mecz jest niezwykle zacięty. Bramka za bramkę, z tym, że minimalnie bardziej skuteczni są Norwegowie. Na dziesięć minut przed końcem jest już 22:25 i trzy bramki przewagi. Półfinał oddala się coraz bardziej.

Nasz naród potrafi jednak ruszać do boju w sytuacjach beznadziejnych. Mamy to we krwi. Druzyna podrywa się do walki przyspiesza, goni. Przewaga topnieje. Z trzech bramek robią się dwie, potem jedna i wtedy Norwegowie znów tracą piłkę. Szybka kontra Polaków i… strata piłki. W chwilę potem kontra przeciwników i powiększają prowadzenie do dwóch bramek. Uznałem, że to była decydująca akcja meczu. Do końca co prawda jeszcze pięć minut, ale Skandynawowie wciąż są jakby minimalnie skuteczniejsi. A może to emocje tak wszystko wypaczają? Nasi znów walczą o każdą piłkę, lecz przegrywają nie tyle z przeciwnikiem co z czasem. Sekundy upływają coraz szybciej. Jeszcze dwie minuty. 28:29. Akcja Polaków i… znów obrona, i znów kontratak, i znów bramka. 28:30.

– Teraz Norwegowie są w komfortowej sytuacji… – mówi smutny komentator. Ma rację. Przy tak wyrównanych zespołach i tak zacietym pojedynku, odwrócic jego losy w sto dwadzieścia sekund wydaje się niemożliwe. Polacy jednak się nie podadają. Riposta jest błyskawiczna i niemal natychmiast po wznowieniu celny rzut zmniejsza dystans do 29:30. Zegar goni jak szalony. Komentator cos krzyczy, akcja Norwegów powstrzymana, nasi znów przy piłce. Rozgrywają ją straszliwie długo, ja już nie niemoge znaleźć sobie miejsca na kanapie. Jakieś czterdzieści sekund do końca i jest! Jeeeeest! 30:30!!!  Ale to przecież nic nam na razie nie daje. To tylko Norwegom wymknął się na chwile awans, a cieszą się Niemcy i wznoszą modły, by żadna druzyna juz bramek nie trzeliła. Szesnaście sekund do końca i… Norwegowie biorą czas. Grają dwie drużyny, a szesnaście ostatnich sekund zadecyduje o losie trzech. Jeśli nikt już nie strzeli bramki, do półfinału awansują Niemcy. Gol dla Norwegów da awans Norwegom, a gol dla Polski Polakom. Szybkim ruchem nogi odsuwam przeszkadzającą teraz ławę z kawą od kanapy i resztę oglądam na stojąco. Kciuki aż trzeszczą od sciskania, a jeszcze się w nie wgryzam z nerwów. Trenerzy udzielają decydujących wskazówek. Realizator transmisji podsuwa mikrofon w kierunku polskiego zespołu, a tam zachrypnięty trener Wenta krzyczy do zawodników:

– Mamy pietnascie sekund! Oni zdejmą bramkarza, wprowadzą siódmego gracza! Trzeba przerwać im i bedzie pusta brama! Trzeba przerwać i będzie pusta brama! Tylko spokojnie! Mamy dużo czasu!

I rzeczywiście. Ubrany w zielony dres bramkarz rywali rusza w pole. Gdyby Norwegom wystarczył remis, sytuacja byłaby beznadziejna. Nie oddaliby piłki przez te kilkanaście sekund. Ale oni muszą strzelić bramkę. Na czterdzieści sekund przed końcem wymknął im się awans i teraz muszą atakować. Jednak odebrac piłkę w szczypiorniaku przy zespole atakującym z przewagą jednego zawodnika jest niezwykle cięzko. Gwizdek sędziego i ruszają

 

Zegar oszalał w swym biegu, ubrani na biało rywale wchodza w naszą strefe obronną.jakaś straszliwa kotłowanina, przepychanie i w tym gąszczu ciał nasi wyłuskują piłkę! Ruszają do przodu, a zegar pokazuje dziewięć sekund do końca

 

Artur Siódmak będący przy piłce nie próbuje je rozgrywać. Rzuca przez trzy czwarte boiska w kierunku pustej bramki. Wszyscy z zapartym tchem obserwuja jej lot nad zupełnie pustą, norweską połową pola gry. Trafi czy nie trafi? Na zegarze siedem sekund do końca.

 

Trafił! Trafił! Trafił!!!! Niech mi sąsiedzi wybaczą, mój wrzask radości (o ile sami nie oglądali tego widowiska). 31:30! Przez całą drugą połowę polska drużyna ani razu nie wyszła na prowadzenie. Goniła oddalającego sie rywala, goniła, by zrównać się z nim na czterdzieści sekund przed końcem, a wyprzedzić w ostatnich siedmiu sekundach. Juz nawet nie zdążą wznowić gry. Koniec meczu!

Eksplozja radości w polskim zespole.

]

 

Norwescy kibice, zszokowani nie mogą uwierzyć w to, co się stało w ciągu ostatnich paru chwil. Przegrali wygrany już mecz.

 

Zawodnicy w białych koszulkach leżą na boisku zszokowani nie mniej.

Co za mecz! Co za horror! Jakiż happy end! I jaka szkoda, że w piątek będę już w Katarze, prawdopodobnie bez możliwości obejrzenia pólfinałowego pojedynku z gospodarzami turnieju, Chorwacją.

Gdynia, 28.01.2009; 00:55 LT

 

Komentarze