Mistrzostwa przywitaliśmy w spockim Multikinie. Ceremonia otwarcia nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Show jak show. Miło popatrzeć, lecz na kolana nie rzucał. Kiedy jednak w tunelu tego pieknego stadionu pojawili się oczekujacy na wyjście na boisko piłkarze, a wszystkich powitał głos Dariusz Szpakowskiego wołającego „Witajcie Polacy! (…) To nie sen! To naprawdę rozpoczyna się Euro 2012 W Polsce i na Ukrainie(…) Miało tu nie być kamienia na kamieniu, a dziś Warszawa, dumne miasto, wita Europę, wita świat” oczy zrobiły mi się wilgotne.
Nie oszczędzała naszego kraju historia.
Ograbiony i zrujnowany w czasie wojny, odbudowany lecz z narzuconymi pętami komunizmu bez szans na szybszy rozwój kiedy świat uciekał do przodu, wreszcie po 1989 roku mógł znów powrócić do europejskiej wspólnoty i swobodnie realizować swoje marzenia. Pamiętam jeszcze tak niedawne utyskiwania zawodników i trenerów drużyny Lazio, którzy w 2003 roku po lutowym czy marcowym meczu z eksportową wówczas Wisłą Kraków narzekali, iż zmrożona murawa przypominała klepisko i, ze na czymś takim nie powinno rozgrywac się meczów piłkarskich. Ktoś odpowiedział, że gdyby Włochom narzucono czterdzieści pięć lat komunizmu, ich stadiony pewnie wygladałyby podobnie, lecz nie zmieniało to faktu iż był to jeden wielki wstyd. Jeszcze dziewięć lat temu, wiosną 2003 roku nie mieliśmy w Polsce ani jednego stadionu na europejskim poziomie, a dziś nie tylko rozgrywają mecze, lecz także trenują na licznych mniejszych obiektach najlepsi z całej Europy. Redaktor Szpakowski wspominał: „Na wielu stadionach komentowałem mecze biało-czerwonych i zawsze marzyłem, żeby przenieść mały stadion do Polski i żeby wreszcie odbyła się u nas jakś fajna eropejska czy światowa impreza. To nie sen! To rzeczywistość! To naprawdę się dzieje! Euro 2012 za moment się rozpocznie.”
Hymn. Niesamowite. Nawet w kinie wszyscy wstają z miejsc. Polski hymn, na otwarciu Euro, na Stadionie Narodowym w Warszawie. I jakby mało było szczęścia, po pierwszym gwizdku sędziego polska drużyna gra znakomicie. Raz za razem wypracowuje sobie znakomite okazje strzeleckie, z których w siedemnastej minucie jedną wykorzystuje! 1:0! Euforia! Nie ma chyba w Polsce nikogo, kto w tym momencie nie podskoczyłby do góry z radości. No może, poza Janem Tomaszewskim. Całe Multikino wiwatuje. Siadamy w końcu by spokjniej obejrzeć powtórkę i… klops.
Przez dziewięć minut na ekranie oglądaliśmy jedynie momunikat o braku sygnału. To ponoć wielka burza jak akurat przetaczała się nad Sopotem sprawiła, że nie tylko w Multikinie lecz w okolicznych knajpkach na Monciaku sygnał zanikł. Co za szczęście, że nie stało się to minutę wcześniej, bo nie obejrzelibyśmy bramki. Biało-czerwoni grali jak za dawnych, najlepszych lat, a kiedy jeszcze sędzia po kolejnym faulu pokazał w 42 minucie czerwoną kartkę jednemu z Greków, wydawało się, że już jest po meczu. I co gorsza, tak chyba pomysleli również nasi piłkarze. Po przerwie role zupełnie się odwróciły. Grający w osłabieniu Grecy rzucili się do ataku, a nasza obrona nie miała najlepszego dnia. Najpierw fatalne zderzenie bramkarza i obrońcy wskutek czego greckiemu napastnikowi pozostało tylko podbiec do stojącej na siódmym metrze piłki i trafić nią do pustej bramki. Pietnaście minut później kolejny kiks linii obrony pozwala wyjść greckiemu napastnikowi na sam na sam z bramkarzem. Szczęsny fauluje, a sędzia dyktuje rzut karny pokazując jednocześnie naszemu bramkarzowi czrewoną kartkę. Znów wydaje się, że juz jest po meczu, ale tym razem w drugą stronę. Do bramki zmierza nierozgrzany bramkarz rezerwowy, Przemysław Tytoń. Cała Polska wstzrymała oddech. Nasza reprezentacja w drugiej połowie gra źle. Jeśli teraz Grecy strzelą to ciężko będzie wyrównać. Do końca meczu pozostało dwadzieścia minut. Tytoń przyklęknął w bramce, przeżegnał się i ustawił na linii. Naprzeciwko naszego rezerwowego kapitan reprezentacji Grecji Kargounis – najlepszy strzelec i najbardziej doświadczony zawodnik. Kto wygra ten pojedynek Dawida z Goliatem?
– Tytoń i Karagounis! A za Tytoniem ściana naszych pragnień! – komentował Dariusz Szpakowski.
Kargounis podbiega, strzela w dolny, lewy róg bramki
– Karagouuuuuniiiiis…..Broni! Broni! Broni Przemek Tytoń! – głos komentatora Szpakowskiego zagłuszyła wrzawa na stadionie i na widowni w kinie.
Nazajutrz prasa i internet pełne były żartobliwych tytułów nawiązujących do nazwiska bohatera. Ostatni raz coś takiego miało miejsce gdy kapitan Wrona posadził bezpiecznie na płycie lotnska boeinga bez otwartego podwozia. „Lataj ja orzeł, ląduj jak Wrona” – pisano wtedy. A dziś od rana o tym „Jak się rzuca Tytoń” i, ze „Tytoń tym razem wyszedł Polakom na zdrowie”.
Niestety, karty po raz kolejny juz się nie odwróciły. Polacy nie otrząsnęli się i nie byli w stanie groźniej zaatakować Greków i to właśnie goście mieli więcej szans na strzelenie bramki. Trudno powiedzieć czym kierował się trener Smuda nie decydując się na żadną zmianę, która mogłaby ożywić grę naszego zespołu. Mecz skończył się wynikiem 1:1. Pozostał ogromny niedosyt, bo choć wynik jest sprawiedliwy, a nawet szczęśliwy dla nas biorąc pod uwagę okoliczności drugiej połowy, to jednak trudno się oprzeć wrażeniu, że zdobyta w pierwszej połowie przewaga bramkowa i psychologiczna została zaprzepaszczona trochę po frajersku. Pozostały dwa mecze, w tym bardzo ważny z Rosją. Tą Rosją, która wieczorem w drugim meczu naszej grupy rozbiła Czechy 4:1. Po tym co zobaczyłem, jestem pełen obaw, ale futbol nie byłby futbolem gdyby wszystko dało wyliczyć się na papierze. Wejdę pod stół i odszczekam wszystkie swoje wątpliwosći jeśli nasi pokonają Sborną.
Sopot; 09.06.2012; 15:40 LT