MAZURSKA MAJÓWKA (3) – ROWEREM, PIESZO I KAJAKIEM

Nazjutrz rano tradycyjnie zdążyliśmy na śniadanie w ostatniecj chwili. Zawsze szukam hotelu ze sniadaniem wliczonym w cenę noclegu i zawsze kończy się tak samo: nie możemy poleżeć rano by nasycić się błogim lenistwem, bo zegar dostaje jakiegoś szalonego speedu i terroryzuje nas wizją głodu. Wybiegliśmy więc z pokoju o 09:55 by zdążyć zanim o 10:00 zaczną sprzątać bufet. W duchu błogosławiłem chwilę, w której poprzedniego wieczora skorygowałem rezerwację rowerów przenosząc ją z 10:00 na 11:00.

Rowerów jednak i tak nie było kiedy zeszliśmy nieznacznie tylko spóźnieni, około 11:15.

– Pokój 208? Państwo przecież już wzięli rowery.

– My? Skądże! Dopiero zeszliśmy.

– Przed chwilą ktos powiedział, że jest z pokoju 208 i wziął.

– Może to ci ludzie, któryz właśnie regulują sobie siodełka? – zwróciliśmy uwagę pani recepcjonistki na szykującą się do odjazdu parę.

Pani pobiegła do nich, długo o czymś dyskutowała, po czym przyłapana na gorącym uczynku para oddała (nie wiem czy skruszona) bicykle i oddaliła się. My zaś moglismy wyruszyć na wycieczkę po obrzeżach Puszczy Piskiej. Ma ona ponoć około tysiąca kilometrów kwadratowych powierzchni, co stawia ją w ściśłej czołówce polskich kompleksów leśnych.

Mazury 04

Krótki czas wypożyczenia rowerów nie pozwalał nam na jakieś ambitniejsze eskapady. Ot, po prostu chcieliśmy dojechać do brzegu Jeziora Śniardwy (a ściślej Śeksty, stanowiące jego głęboką zatokę) i wrócić. Nie ma to jednak jak precyzyjny przewodnik. Już na początku uważałem informację „przed wsią Maldanin skręcić w lewo na drogę gruntową” za delikatnie mówiąc mało dokładną. Tych dróg przed wsią odchodziło kilka, a co skręciliśmy w jakąś to albo wjeżdżaliśmy w końcu na czyjeś podwórze, albo cofaliśmy się. Kiedy jasne się stało, że nie zdążymy obrócić do jeziora i z powrotem, machnęliśmy ręką na to wydawnictwo. Pojechaliśmy przez wieś, gdzie między zupełnie nowymi, dystyngowanymi domami zachowały się jeszcze chałupy, którym jedynie strzech brakowało, by móc powiedzieć, że czas się tam zatrzymał.

Za wsią spróbowalismy szczęscia na kolejnej drodze i ta w końcu poprowadziła nas do puszczy. Tam dopiero czekała nas duchowa uczta. Niesamowita cisza przerywana jedynie śpiewem licznych ptaków. Bylo ich tam całe mnóstwo i niosło się przez las swiergolenie, ćwierkanie, tirlikanie, krakanie i nie wiadomo co jeszcze. Aż nie wypadało się odzywać (a jeśli już to ciszej) by nie mącić owego koncertu. Można było też zatrzymać się, by posłuchać go w zupełnym milczeniu i ciszy.

Mazury 06

Drzewa wyrosły dostojne. Gęsty las stanowił niedostępną dla oka zasłonę już po kilkudziesięciu metrach. Opowiadłem Aniołowi, jak duże w czasach dzieciństwa wywarła na mnie wrażenie opowieść o Czerwonym Kapturku oraz o Jasiu I Małgosi, którzy błądzili w ciemnym lesie. Kiedy jeździłem z rodzicami na grzyby, zawsze wypatrywałem takiego lasu, w którym jest ciemno jak w nocy, ale ku mojemu rozczarowaniu, żaden nie wydawał się wystraczająco mroczny. Na fotografii jednak owa ciemność rysuje się wyraźnie, więc może po latach poszukiwań odnalazłem go w końcu?

Mazury 05

Trzeba było wracać bo następni czekali w kolejce do wypożyczenia rowerów. Cóż za szkoda! Na pocieszenie mieliśmy jednak na czternastą zamówiony kajak nad brzegiem Jeziora Roś. Mieliśmy popłynąć nim do Kanału Jeglińskiego, a nim potem na Jezioro Seksty (a jak się uda, to może i Śniardwy).

Pogoda psuła się coraz bardziej. Po słońcu nie było już ani śladu, a na dodatek wzmagał się wiatr. Po oddaniu rowerów ruszyliśmy spacerkiem w górę Pisy. Wiało nam prosto w twarz i na dodatek chłodnym, arktycznym powietrzem. Anioł dzielnie towarzyszył mi w moich zamiarach pływania, sprawdzając dyskretnie co jakiś czas moją poczytalność i próbując dociec czy nadal mam zamiar brać ten kajak. A przecież poczytalność kazała mi zrezygnowąć ze strojów kąpielowych podczas tej wycieczki.

Póki co, uwagę naszą przykuli najprawdziwsi flisacy.

Mazury 09

Składowane na brzegu pnie, zbijane lub wiązane były w coś w rodzaju tratw, które z kolei łączone były w długi niczym pociąg zestaw, spławiany z prądem rzeki. Zastanawiałem się jak daleko? Czy tylko gdzieś do najbliższego tartaku, czy może aż do Narwi?

Mazury 08

Mazury 07

Jakieś dwieście metrów dalej Pisa kończyła sie (a raczej zaczynała, biorąc pod uwagę jej kierunek) i otworzyło się przed nami Jezioro Roś. Wraz z całą siłą wichru, który bez przeszkód mogł rozpędzać się wzdłuż akwenu.

Anioł chuchał w dłonie i rozierał je, stwierdzając w końcu, że w taką pogodę nie ma zamiaru wyprawiac się na jezioro.

Mazury 11

Prawdę mówiąc ja też już sobie odpuściłem. Gdzieś w Suwałkach padał ponoć tego dnia deszcz ze śniegiem. Może rzeczywiście jeszcze nie czas by szukać ochłody nad wodą.

Mazury 10

Nam to dobrze. Moglismy sobie tak po prostu zawrócić. A bociany na słupie musiały uzbroić się w cierpliwość i ufać, iż nic im się z kalendarzem w ich malutkich, ptasich główkach nie pomieszało.

Mazury 12

My zaś nie mogąc dotrzeć do Śniardw ani rowerem, ani kajakiem, pozbyliśmy się wszelkiej finezji oraz resztek ekologicznego myślenia i zziębnięci ruszyliśmy w tamtym kierunku samochodem, włączając wewnątrz ogrzewanie oraz ulubioną muzykę. O tym jednak w następnym odcinku, po przerwie na reklamy.

Sopot, 14.05.2011; 17:10 LT

Komentarze