Strażnicy nie specjalnie przejmowali się tym, jak nam w tej kanciapie. Pilnowali nas zajęci sobą i książką inwentarza. Było ich troje. Dwie kobiety i mężczyzna. Co jakiś czas wchodzili z ową książką, wyczytywali nazwiska i kazali składać podpisy. Na ścianach piktogramy surowo zakazywały robienia zdjęć, ale niby bawiąc się komórką, mogłem zrobić kilka podczas takiego sprawdzania
Na powyższym widać wywołującą nazwiska strażniczkę. Niżej staruszek, stanowiący z pewnością zagrożenie dla USA, składa podpis poświadczający swoje internowanie.
Trzykrotnie prosiłem o coś do picia lub o umozliwienie mi zakupu. Za każdym razem mówiono mi, że później. Czas w Meksyku pełynie jednak wolno. Owo później jakoś nie następowało. Automat z napojami nieubłaganie żądał meksykańskich monet.
To jest dopiero paranoja, żeby internowanym osobom, które z założenia nie miały żadnego kontaktu z tym krajem, oddawac do dyspozycji automat na lokalne monety.
W końcu nie wytrzymałem ze złości, podszedłem do siedzących przy drzwiach strażników i zapytałem gdzie jest ich boss. Bardzo byli zdziwieni, ze o to pytam, ale ja zacząłem i coraz szybciej i coraz głośniej wykrzykiwać, że to skandal w jaki sposób oni traktują tutaj ludzi i, że gdyby ktoś był chory to mógłby stracić przytomność nie doczekawszy się chociażby szklanki wody. Jak już się rozkręciłem, to szło mi jak z płataka. Krzyczałem, że opowiem wszystko ich bossowi i, że dopiero wtedy zobaczą! Nie wiem, czy byli ciekawi co zobaczą, ale przede wszystkim strażniczki nie rozumiały o czym krzyczę, ponieważ nie znały angielskiego. Ich kolega, biedny, próbował tłumaczyć im na bieżąco o co mi chodzi, ale ponieważ nie robiłem przerw, jakie daje się tłumaczowi na przekazanie danej sekwencji, wkrótce i on się pogubił. Inetrwencja przyniosła jednak efekt, ponieważ odszukali moją kartę i pod eskortą jednej ze strażniczek przeszedłem do najbliższego baru w sterfie tranzytowej. Tam przykazała mi ona bym nie siadał przy stoliku, lecz kupił, co potrzebował na wynos i zaopatrzonego odprowadziła z powrotem w miejsce odosobnienia. Tam dopiero mogłem spożyć zakupioną kanapkę i sok pomarańczowy.
Po nastepnych kilkudziesięciu minutach nadeszł czas mojego zwolnienia. Wywołano moje nazwisko, po czym zostałem odprowadzony do bramki prowadzącej do podstawionego już samolotu Lufthansy. Stewardessa chyba pokwitowała odbiór mojej osoby, po czym zwrócono mi paszport i mogłem wejść na pokład.
Nazajutrz, po powrocie, Anioł poinformował mnie, że obywatele polscy nie potrzebują wiz do Meksyku. Ponoć mogą bez wizy przebywac tam do dziesięciu dni. Szkoda, że nie wiedziałem o tym wczesniej.
Jakoś nie miałem szczęścia do lotnisk w tej podróży. Kiedy wylądowaliśmy we Frankfurcie, potok ludzi wylewający się z naszego jumbo jeta napotkała na… zamkniete drzwi korytarza wiodącego z rękawa. Nowi ludzie wychodząc z niego jechali ruchomymi schodami w górę, gdzie później nie bardzo juz mieli gdzie się wcisnąć. Fajna to była zabawa w upychanie nie mogących wykonać manewru ludzi. Nikt nie wpadł na to, żeby zatrzymać schody, ale w końcu ci na dole zorientowali się, że nie ma sensu na nie wchodzić. Tymczasem staliśmy i staliśmy. Ci, którym bardzo się spieszyło, straszliwie i bardzo głośno złorzeczyli.
Inni gwizdali, jeszcze inni rozbawieni krzyczeli po niemiecku „hilfe!”, lecz pomoc nie nadchodziła. W końcu, po niemal kwadransie ktoś litościwy otworzył znajdujące się w końcu korytarza drzwi i tłum mógl zacząć wylegać do pomieszczeń terminalu.
Później juz poszło gładko i mogłem podziwiać widoki. Z Frankfurtu do Gdańska leci się nad okolicami Szczecina, ale Szczecin ankurat znalazł się pod chmurami i nie mogłem nic zobaczyć. Zobaczyłem natomiast znajdująca się w budowie drogę ekspresową S3. Jej jasna nitka, za zarysowanymi lekko zalążkami węzłów wyraźnie odcina się od okolicy. Jest więc chyba szansa, że odcinek Szczecin – Gorzów Wielkopolski zostanie oddany do uzytku bez opóźnień.
Skoro juz jestem przy widokach z samolotu to na zakończenie powrócę do pierwszego lotu, bo z powodu owego internowania nie było okazji. Otóż wkrótce po starcie znaleźlismysię nad Kanałem Panamskim. Na fragmencie zwężającego się coraz bardziej Jeziora Gatun, odnalazłem swój statek.
Jego charakterystyczne jasne dachy dwóch suwnic czyniły go z góry łatwo rozpoznawalnym. Spokojny, że tam na dole wszystko w porządku, skoro bez zakłóceń płyną przez kanał, mogłem skoncentrowac się na urokach podróży.
Gdynia, 11.09.2008, 07:30 LT