Lolita

Kolejny dzień pracy zakończony. Mogę zaszyć się w koncu w kabinie i napisać na komputerze coś innego niż tylko służbowe notatki.

 

Wczoraj utknąłem w Chicago na dobre. W Nowym Jorku sypał śnieg, nieczynny był jeden z pasów startowych, a ilość samolotów się nie zmieniła. W tej sytuacji nie mogło obejść się bez opóźnień. Nawet kiedy już kołowaliśmy na start, kontrolerzy z wieży nas zatrzymali i spędzilismy w bezruchu ponad trzy kwadranse. Nachodziwszy się po terminalach w te i wewte, nie miałem nic przeciwko siedzeniu, gdyby nie perspetywa kolejnej zarwanej nocy. Musiałem wszak z Nowego Jorku dojechać jeszcze do New Haven. Ponieważ i tak nie miałem na to żadnego wpływu, wyciągnąłem przezornie schowaną do torby z laptopem książkę i oddałem się lekturze.

„Lolita” bardzo mnie zaskoczyła in plus. Opowieść tę znałem tylko z filmu (nie pamiętam nazwiska reżysera), który widziałem w naszej telewizji chyba dwa razy i obydwa razy byłem bardzo rozczarowany. Siadałem przed ekranem spodziewając się czegoś niezwykłego – historii, która wstrząsnęła XX-wieczną moralnością oraz dotknęła seksualnego tabu, a tymczasem otrzymałem do strawienia byle jak skleconą papkę. Film pokazywał wyuzdaną nastolatkę i bliżej nieokreślonego, a raczej mało przekonywującego w swych uczuciach faceta. Tymczasem książka, do momentu, do którego zdołałem dotrzeć w samolocie, niezwykle obrazowo opisuje rozdygotane emocje człowieka uzależnionego od delikatnej, jeszcze nie w pełni kobiecej urody nimfetek. Młodziutka Dolores podejmuje grę, ale nie ma (przynajmniej do strony 79) w sobie nic z ladacznicy. Opisy prawdziwych męk Tantala czterdziestoletniego mężczyzny są przejmujące. A może to tylko moje odczucia? Ciekawe, jak odbierają te historię faceci? Czy fascynacja młodym, niewinnym dziewczęciem jest przypisana rodzajowi męskiemu wbrew publicznym zapewnieniom? Śmiem twierdzić, że tak, bo po cóż „Playboy” zamieszczałby „szkolne” zdjęcia swoich playmates? Jeżeli robi to od lat, to znaczy, że wychodzi naprzeciw potrzebom swoich licznych czytelników. Pozostaje więc zapytać, dlaczego? Dlaczego lubią to oglądać? Może ulegają czarowi niezwykłego spektaklu natury, który przeistacza niepozorne, często bardzo przeciętnej albo mizernej urody dziecko, w niezwykle ponętnego kociaka? A może fascynuje ich ten moment, kiedy ciało już zaczyna kusić przyciągając wzrok potencjalnych zdobywców, a umysł niewinnej jeszcze nie zdaje sobie sprawy z siły oręża jakim zaczyna dysponować? Może wreszcie, wiedzeni samczym instynktem chcieliby dorzucić dzierlatkę do swojego stadka, zanim inny samiec ich uprzedzi? Schrupać owoc nawet nie całkiem dojrzały lecz nietknięty zamiast słodkiego, ale nadgryzionego z wielu stron. A może po prostu faceci to plugawe, sprośne świnie, dla których w seksie nie ma żadnych świętości? Historia opowiedziana w „American Beauty” (o „Lolicie” nie piszę bo nie wiem jeszcze, czy finał książkowy pokrywa się z filmowym) sugeruje, że raczej nie. A przynajmniej nie wszyscy, bo nikt nie może zaprzeczyć istnieniu różnej maści mniej lub bardziej groźnych zboczeńców.

Zastanawia mnie, w jaki sposób książkę ową odbierają czytelniczki? Utożsamiają się z którąś z bohaterek czy też może zachowują dystans pozostając co najwyżej bezstronnym lub nieznacznie zaangażowanym świadkiem? A czy istnieje sytuacja odwrotna? Fascynacja dojrzałych kobiet młodziutkimi chłopcami? I czy ma takie same korzenie? Literatura chyba nie dorobiła się równie poczytnego, lustrzanego odbicia ”Lolity”? Muśnięciem tematu może być tkwiący w mej pamięci „Posłaniec”, którego jednak zasadniczy wątek kręci się wokół całkiem dojrzałej miłości i odkrywającego dopiero seksualność chłopca. Może więc tutaj, w celebrowaniu misterium zrywania jabłka z drzewa wiadomości, a raczej w podawaniu tego jabłka neoficie tkwi cała przyjemność?

I w ten sposób zamiast rzetelnie opisywać kolejne przebyte mile, pozwoliłem dryfować myślom ku rafom pełnych syren. Syreny, wiadomo, niejednego żeglarza mają na sumieniu. Zmieniam więc szybko kurs i piszę, że samolot w końcu uniósł się w powietrze, a po niecałych dwóch godzinach topniejącym w oczach śniegiem przywitał nas Nowy Jork. Taksówkarz czekał przy bramce i nawet bagaż nigdzie nie zginął, więc po chwili jechałem już dalej. Ponieważ zdążył zrobić się późny wieczór, tylko na początku z rozdziwioną gębą obserowałem drogowskazy: Manhattan, Bronx, Harlem… Kiedy opuściliśmy tereny zabudowane, o swoje znów upomniał się Morfeusz. Ocknąłem się dopiero wtedy, gdy kierowca zapytał, czy widzę statek, na który chcę się dostać. Było go widać, a jakże, w pustawym i sennym porcie. Podjechalismy więc pod jedną z bram. Kierowca podszedł do budki strażnika i… wrócił z niczym.

  Kazali jechać do innej bramy – powiedział – Tutaj taki statek nie stoi..

Objechalismy tak wszystkie bramy i nigdzie nie chcieli nas wpuścić. Nie było rady, na powtórną rundę wizyt postanowiłem wysiadać razem z kierowcą

– Czy tędy dostaniemy się na statek Minerva? – zapytał.

– Nie. Nie ma takiego – odpowiedzieli i zajęli się swoimi sprawami.

– Co? Powiedziałeś Minerva? – zawołałem. – Przecież ja z Minervy właśnie jadę, a szukamy „Musketeera”…

Pominę skromnym milczeniem stek przekleństw jaki wyrwał się taksówarzowi, gdy zorientował się w błędzie. Mając kadłub statku na wyciągnięcie ręki, moglibyśmy szukać wjazdu chocby i do rana. Wszyscy strażnicy odpowiadali zgodnie z prawdą, że Minervy tutaj nie ma. 

Lepiej późno niż wcale. Dobrze, że w ogóle przyjechałem na statek. Właśnie akurat wybijała północ. Doskonała pora na przybycie. Załoga juz spała i tylko kilku wachtowych kręciło się po nadbudówce. Po chwili byłem już w swojej kabinie. Odebrałem jeszcze pocztę, w której kilka listów wymagało natychmiastowej odpowiedzi, więc jeszcze zająłem się odpisywaniem. Kiedy poszedłem do łóżka, była już trzecia nad ranem.

Rano, jak mozna się było spodziewać, było jedną wielką torturą. Zamykałem w półśnie jedno oko nawet podczas golenia. Później jednak było już lepiej. Podczas inspekcji zrobiliśmy więcej, niż można się bylo spodziewać. Senność gdzieś uleciała i powróciła właśnie teraz. Poddam się więc jej i biegne do koi. Nie będę patrzeć jak odpływamy z New Haven. Na dworze mróz, a ja juz przebrałem się w piżamę.

 

New Haven, 22.02.2005

Komentarze