ŁÓDŹ – MIASTO Z CZERWONEJ CEGŁY

Wyobrażenie o Łodzi przeciętnego człowieka: ogromne przemysłowe miasto, w którym niewiele jest do zobaczenia. Żadnych zabytków, bo i skąd? Zieleni pewnie też nie. Nic tylko kominy i fabryki, ewentualnie blokowiska. Po co tu przyjeżdżać? A, że w rozmaitych mediach promują się rozmaite miasta i regiony, natomiast łódzkie władze jakoś przesadnie w bezpośrednią reklamę nie inwestują, turyści rzeczywiście jakoś łukiem omijają to miasto. Głupio się przyznać, ale przeżywszy pięćdziesiąt lat i trafiając w najodleglejsze zakątki naszego globu, nigdy nie miałem okazji zajrzeć do miasta, które przez długi czas było drugim co do wielkości w naszym kraju, depcząc po piętach Warszawie. Kiedy prawie rok temu wracaliśmy z Bukaresztu, Paulina przekonywała mnie, by zatrzymac się w Łodzi chociaż na chwilę. Chciała zobaczyć to najbardziej tajemnicze, najmniej znane z dużych, polskich miast. Wtedy wybór padł na Piotrkowską.

Miasto może przyciągać turystów nie tylko zabytkami albo szczególnymi walorami przyrodniczymi. Wystarczą odpowiednie inwestycje. Taką jest z pewnością Atlas Arena. Hala wystarczy by nagle można było w cywilizowanych warunkach organizować światowego formatu imprezy sportowe, czy zapraszać na występ gwiazdy z najwyższej półki. I już ta jedna hala sprawia, że do Łodzi płynie strumień przyjezdnych, którzy oby tylko mieli zaoferowane coś więcej niż tylko koncert albo mecz. To już jest kwestia miejskiego marketingu.

My mieliśmy to szczęście, że w Łodzi mieszkają Gosia i Piotr, jedni z najwierniejszych czytelników „Mojej Szuflady”, którzy nie wyobrażali sobie, byśmy mogli przyjechac na koncert Leonarda Cohena i tak po prostu z Łodzi wyjechać. Koncert był w piątek wieczorem, a na sobotę byliśmy umówieni na spacer po mieście.

Ale od początku…

Z Trójmiasta na południe aż do Torunia jedzie się wygodnie autostradą o pięknie brzmiącej nazwie „Amber One”.  Jak ważna to inwestycja można przekonać się zaraz za Toruniem, gdzie trzeba zjechać na normalną „krajówkę”, poniważ dalszy ciąg autostrady jest jeszcze w budowie. Od razu wyboje i korki. Ze ślimaczą prędkością zbliżaliśmy się do Włocławka, na wjeździe do którego utknęliśmy w sznurze aut na dobre. Na szczęście każdy koszmar ma w końcu swój kres. Ten także za sprawą zjazdu w Kowalu na kolejny, niedawno oddany do użytku odcinek autostrady , którym mieliśmy dojechać już aż do węzła w Strykowie, czyli niemal na przedmiescia Łodzi.

W Strykowie oczywiście ugrzęźliśmy natychmiast w kolejnym korku, lecz na szczęście już tak bardzo nam on nie doskwierał gdy mieliśmy świadomość, że cel naszej podróży jest już niemal w zasięgu ręki.

Minęłiśmy tabliczkę z napisem „Łódź” i… niewiele sie zmieniło. Zamiast kominów i fabryk przez długi czas widzieliśmy tylko drzewa. To pierwsze zaskoczenie. W tym mieście jest naprawdę bardzo dużo zieleni. Mieliśmy się o tym okazję przekonać jeszcze niejeden raz. Tymczasem zaś kierowaliśmy się do naszego hotelu. Euro 2012 ominęło Łódź, lecz nowe hotele powstawały (i powstają) także i tam. Właśnie kilka dni wcześniej otwarto lśniący szklaną elwewacją jeden z elegantszych przybytków. Ponoć jego elewacja oglądana z większej odległości (n.p. z lądującego w Łodzi samolotu) układa w się w kadr z filmu „Zakazane piosenki”. Nic dziwnego. To właśnie w Łodzi znajduje się Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna, więc i nawiązanie do pierwszego, powojennego polskiego, filmu fabularnego, kręconego m.in. w Łodzi jest uzasadnione. My kierujemy się do również pachnącego świeżością hotelu „Novotel”.

W sam raz by wziąć prysznic po podróży, odpocząć chwilę i pojechać do pobliskiej Atlas Arena na kocert.

Nazajutrz w południe, po wymeldowaniu, spotkaliśmy się z Gosią i Piotrem właśnie w Novotelu i stamtąd rozpoczęliśmy zwiedzanie miasta.

– Najpierw zawieziemy Was na Księży Młyn, pokazać dawną fabrykę Scheiblera, przebudowaną obecnie na lofty – zapowiedzieli.

Kiedy zatrzymaliśmy się na miejscu, ujrzeliśmy odrestaurowany jeden z najdłuższych fabrycznych budynków (dwieście siedem metrów).

Lofty, to może za dużo powiedziane.

– Klasycznym loftem jest może jedno pomieszczenie, to na samej górze, za zegarem – opowiada Gosia – reszta to przeciętne, stosunkowo niewielkie mieszkania, wydzielone w bryle budynku.

Nieważne. Mnie nie interesują wnętrza. Na mnie robi wrażenie odrestaurowana sama fabryka, lśniące ponowną świeżością cegły i zachowane pamiątki, takie jak chociażby pisane jeszcze cyrylicą poświadczenie ubezpieczenia budynku.

Oczywiście lepiej by było, gdyby ten kompleks tętnił życiem, jak chociażby „Manufaktura”, do której mieliśmy pojechać potem, a nie stać w dużej części niewykorzystany, niemalże uśpiony. Sukces aprtamentów „U Scheiblera” z pewnoscią przekuty zostałby na sukces rewitalizacji pozostałych fabryk i odmieniłby do końca tę część Łodzi. Niestety, pomysł z loftami ekonomicznie nie wypalił i to z pewnością sprawi, że ostrożniej będzie się inwestowac w rewitalizację kolejnych budynków. A szkoda, bo tych nie brakuje. Niektóre na swoją szansę czekają dosłownie po sąsiedzku.

Obeszliśmy cały budynek byłej przędzalni. Bardzo mi się podobał. Oczywiscie, wbrew tytułowi niniejszego wpisu, nie cała Łódź jest z czerwonej cegły. Niesamowicie bogaci fabrykanci mieszkali w pałacach. Karol Scheibler, który u szczytu swojego imperium miał w swoich rękach czternascie procent powierzchni miasta mógł podarować swojej córce Matyldzie i jej mężowi Edwardow Herbstowi stojący przy obok fabryki pałac (Pałac Herbsta).

Sam Herbst, późniejszy mecenas „Dziennika Łódzkiego”, który współfinansował m.in. drukarnię tej gazety, dla nas, ludzi północy jest o tyle ciekawą postacią, że zarobione pieniądze inwestował także tutaj, w Sopocie. Sopot zresztą uhonorował go, nazywając jego imieniem jedną z ulic (obecnie ul. Kopernika).

Jak widać, nie wszyscy kapitaliści byli takimi krwiopijcami, jakimi przedstawiała ich szczególnie komunistyczna propganda. Oczywiście trudno porównywać dziewiętnastoweczny kapitalizm do obecnego, półtora wieku późniejszego. Jednak właśnie Karol Scheibler wsławił się m.in. niezwykłą budową „miasta w mieście”, całego osiedla robotniczego położonego tuż przy fabryce, z rzędami ceglanych  domów, szerokimi ulicami, alejami, skwerami, sklepami… Cały ten kompleks zaczyna być właśnie rewitalizowany. Trwają również starania, by Księży Młyn jako przykład świetnie zachowanego XIX-wiecznego kompleksu fabryczno-mieszkalnego tarfił na listę światowego dziedzictwa ludzkości UNESCO.

Cały czas piszę o kominach, fabrykach, ogromnej ilości ceglanych budynków, lecz skąd to wszystko się wzięło? Dlaczego właśnie w Łodzi?

Tu widać dokładnie na czym polega rola władz i pełniących tę rolę polityków. Pierwsze słowo na ogół należy do nich. Dopiero potem działa t.zw. niewidzialna rynku. Oczywiście potrzebny jest jeszcze jak zawsze w życiu łut szczęścia, a fatalny zbieg okolicznosci może przesadzić o krachu. Wszystkiego tego doświadczała Łódź.

Czy dziś można sobie wyobrazić, że niespełna dwieście lat temu, na poczatku XIX wieku Łódź była niewielką osadą liczącą zaledwie około siedemset mieszkańców? Nic nie wskazywało na to, by coś w tej sennej mieścinie miało się zmienić. I nagle staje się cud. W 1820 roku władze Królestwa Polskiego postanawiają, że właśnie tutaj powstanie ośrodek przemysłu włókienniczego. Państwo przejmuje grunty wzdłuż drogi wiodącej na Piotrków Trybunalski (zwanej później ulicą Piotrkowską), dzieli je na parcele, które później odsprzedaje zakładającymi tu na korzystnych warunkach swoje zakłady fabrykantom. Do miasta zaczynają napływać bogaci Niemcy, Żydzi, Polacy oraz przedstawiciele innych narodowości. Każdy może tu zrobic majątek. Oto ich miejsce do życia: Łódź, prawdziwa „Ziemia Obiecana” opisywana przez Reymonta i ukazana w filmie Wajdy, bodaj jedynym polskim dziełem, który otarł się o Oskara dla nieangielskojęzycznego filmu fabularnego.

– Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic – zaśmiał się głośno – To razem mamy tyle, właśnie tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę…

obwieszczał jeden z trójki głównych bohaterów „Ziemi Obiecanej” Reymonta. Tak budowały się wielkie imperia włókienniczej Łodzi. Już dekadę później liczba mieszkańców przekroczyła dziesięć tysięcy a potem narastała lawinowo. Uwłaszczenie chłopów przez cara, ów gwóźdź do trumny Powstania Styczniowego spowodował falę napływu taniej siły roboczej. Pod koniec XIX wieku Łódź liczyła już pół miliona mieszkańców, była drugą co do wielkości, po Warszawie, polską metropolią. Ponoć dzierżyła wtedy światowy prymat najdynamiczniej rozwijającego się miasta.

Wydawać by się mogło, że najwięcej zyskali ci, ktorzy byli tu od początku, którzy zdążyli odpowiednio wcześnie zainwestować. Zaprzeczeniem tej tezy jest właśnie Karol Scheibler. Przybył do Łodzi już u szczytu potęgi miasta, kiedy trwało szaleństwo bogacenia się na włókiennictwie i wydawało się, że rynek został podzielony. Zainwetsował w najnowocześniejsze maszyny i ogromne hale fabryczne. Rozpoczął produkcję. Jednocześnie trafnie analizował sytuację na światowych rynkach i przewidział wybuch oraz konsekwencje wojny secesyjnej w USA. Kiedy wojna spowodowała zablokowanie importu z USA i europjskim fabrykom zabrakło surowca do produkcji, Scheibler miał takie zapasy, że mógł nie tylko w swojej przędzalni produkowac normalnie, ale również odsprzedawać przędzę po spekulacyjnych cenach. Szybko stał się właścicielem jednej siódmej miasta.

Tak jak jeden dekret uczynił z Łodzi prawdziwe El Dorado, tak jeden strzał pozbawiający życia w Sarajewie arcyksięcia Ferdynanda był symbolicznym strzałem uśmiercającym znoszącą złote jaja kurę. Wybuch Pierwszej Wojny Światowej w następstwie zamachu w Sarajewie spowodował najpierw dewastację fabryk, a następnie grabież tego, co dało się zrabować. Jeżeli jednak ktoś jeszcze mógł produkować, to bolszewicka rewolucja w Rosji spowodowała kompletny upadek rynku, na który szła większość łódzkiej produkcji. W odrodzonej po zaborach Polsce próbowano odrodzić tą gałęź premysłu. Kosztem ogromnych kredytów odbudowywano i wyposażano fabryki mające zaopatrywać przede wszystkim nasz rynek. Nie zdążyły nabrać wiatru w żagle gdy wybuch II Wojny Światowej obrucił w perzynę owe starania. I znów zniszczenia i grabieże, a na koniec wraz z nadejściem Armii Czerwonej nacjonalizacja. To już był koniec. To co zdołano odbudować i eksploatować na dziwacznych zasadach ekonomii komunizmu, nie przetrwało starcia z konkurencją, gdy po 1989 przywrócono zasady wolnego rynku. Dawna Łódź definitywnie odeszła w przeszłość. Jej złoty wiek tak naprawdę trwał niecałe sto lat: od 1820 do 1914 roku.

Pojechaliśmy oglądać rewitalizację fabryk ulokowanych nieopodal Piotrkowskiej. Niektóre zabudowania przejeła politechnika.

Co ciekawe, w oknach tego budynku przetrwały oryginalne, drewniane ramy, pamietające jeszcze czasy carskie!

Nie wypaczyły się! Na tym polega siła własciwej oraz przestrzeganej podczas produkcji technologii. A uroda  budynków? Wystarczy porównać tez z czerwonej cegły z wybudowanym blisko sto lat później budynkiem Wydziału, nomen omen, Budownictwa.

Budynek Wydziału Architektury, także pięknem nie grzeszy.

To, co po fabrykantach zostało, czyli okalający fabrykę i pobliski pałac park, cieszą oczy do dziś. Zresztą takich parków, skwerów, stawów jest wŁodzi całe mnóstwo. Produkcja produkcją, ale pałace musiały stać otoczone zielenią.

Nieopodal rozłożyła się t.zw. Biała Fabryka. To właśnie tu w 1839 roku rozpoczęła produkcję pierwsza w Królestwie Polskim maszyna parowa. Miała moc sześćdziesięciu koni mechanicznych. Pierwsza maszyna parowa, więc i pierwszy przemysłowy komin. Zalążek tego, co wkrótce miało stać się symbolem tego miasta.

Dzis w Białej Fabryce Geyera mieści się muzeum włókiennictwa, a na dziedzińcu odbywają się kocerty.

Z tyłu, w parku, który otacza fabrykę, ulokowano skansen. Zebrano tu drewniane domy przeniesione z okolicznych miasteczek.

Nie stoją puste, lecz żyją swoim nowym życiem. W jednym na przykład ktoś otworzył wytwórnię designerskich maskotek. W innym działa zakład introligatorski demonstrujący dawną sztukę składania książek. Przed budynkiem zaś stoi stół z całą masą starych ksiązek do kupienia za bezcen. Tomek z Pauliną utknęli przy nim na dobre. Wrócili taszcząc ze sobą po kilka egzemplarzy.

Żeby zobaczyć ile jeszcze jest miejsc do zagospodarowania widac chociażby w sąsiedztwie Białej Fabryki. Po drugiej stronie ulicy „straszą” zdewastowane hale fabryczne. Tam także może wkrótce powstać coś nowego. Oczywiście pod warunkiem, że pojawi się kapitał.

Jak opuszczone i zaniedbane hektary zamienić w tętniący życiem fragment miasta pokazuje przykład Manufaktury. Wiele złego nasłuchałem się o galeriach handlowych. Że schlebiają złym gustom, że kreują bezmyślne, pro-konsumpcyjne postawy i wreszcie, że niszczą t.zw. mały handel zabijając przy okazji życie na tradycyjnych miejskich deptakach. Może jest w tym trochę prawdy, lecz trudno przece nić rolę Manufaktury – całego kompleksu handlowo – rekreacyjnego.  Opuszczone niegdyś hale fabryczne wypiękniały i znów zapełniły się ludźmi.

Manufaktura to nie tylko sklepy. Zimą jest tam lodowsko, latem plaża, a miejsca pomiędzy budynkami jest tyle, że można tam organizować przeróżne festyny czy artystyczne happeningi. Tym razem n.p. wzrok przykuwał kolorowy, pokryty robioną na szydełku kolorową dzianiną pociąg. Bajkowa lokomotywa rodem z wiersza Tuwima.

Z Manufaktury zabytkową fabryczną bramą wyszlismy na ulicę, przy której (w fabrycznej hali, a jakżeby inaczej) ulokował się Hotel Andel’s.

To w nim zatrzymał się koncertujący dzień wcześniej Leonard Cohen. Obok, po drugiej stronie bramy stoi okazały pałac innego magnata, Izraela Poznańskiego, zwany Łódzkim Luwrem. Rzeczywiście, podobieństwo do królewskiego pałacu w Paryżu jest uderzające, chociaż oczywiście skala nie ta.

W pałacu mieści się dziś Muzeum Miasta Łodzi. My nie mielismy tym razem czasu na zwiedzanie Nasza wycieczka zbliżała się bowiem do końca. Weszliśmy do industrialnych lecz luksusowo wykończonych pomieszczeń hotelu.

Na jego dachu, znajdował się bar. Tu, na tarasie, zatrzymaliśmy się, by napić się czegoś po długim spacerze w  upalny, letni dzień. Była to zarazem jeszcze jedna okazja by ogarnąć wzrokiem panoramę miasta.

I zobaczylismy nową Łódź. Kominów prawie już nie ma. Te dymiące należą przeważnie już tylko do elektrociepłowni.

Gdańsk, 28.07.2013; 02:00 LT

Komentarze