Liverpool – AC Milan

Uwielbiam transmisje sportowe. Nie wszystkie oczywiście, bo na krykiecie na przykład się nie znam. Piłka nożna natomiast jest ponad wszystko. Do tego stopnia, że podczas finału mistrzostw świata w 1998 roku byłem z premedytacją seksem kuszony. Kobieca złośliwość w czystej postaci 🙂 Ponieważ odmowa mogłaby być poczytana za nietakt oddałem się tym przyjemnym skądinąd zajęciom i tylko kątem oka zauważyłem w telewizorze jak Brazylia traciła bramkę. Oczywiście nie wykrzyknąłem wtedy "goooool!"

Oderwałem się jednak od właściwego wątku… Otóż z tymi transmisjami tak jakoś jest, że w jakichś 66% przypadków moi ulubieńcy zazwyczaj przegrywają kiedy ich oglądam (cud, że siatkarki zdobyły mistrzostwo Europy, ale chyba tylko dlatego, że kiedy w finale już wszystko wydawało się stracone, akurat telefon zadzwonił). Gdy oglądanie sobie odpuszczę, nasi od razu biją rekordy. A już Małysz to szczególnie jest podatny na moją obecność. W jedną sobotę nie oglądałem – wygrał! W Harrachovie to było. No to ja w niedzielę pół godziny przed rozpoczęciem transmisji fotel szykuję, piwo, orzeszki, kawę, ciastko, obrus wygładzam, sprawdzam czy drzwi zamknięte, czy woda zakręcona, przymierzam się do fotela z nogami na pufie, a Małyszowi akurat wiatr źle powiał.

Dziś miałem dylemat. Prosto z pracy, o 18:00 planowałem wyjazd do Szczecina. Oglądanie meczu nawet gdzieś po drodze, oznaczało przyjazd po północy. E, chyba sobie odpuszczę, pomyślałem. Usłyszałem w radiu, że od drugiej minuty Liverpool przegrywa 0:1, więc zająłem się słuchaniem muzyki. Nie wytrzymałem jednak i za Kozią Górą (to niedaleko Koszalina jest) zatrzymałem się "tylko na kawę". Wchodzę do baru, a tam skrót pierwszej połowy. 3:0 dla Milanu. Nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło. Nie straciłem niepotrzebnie czasu – pomyślałem – bo emocji to tu już nie będzie.

Dopijałem kawę gdy zaczęła sie druga połowa. Kiks Dudka -przypadkowo odbił piłkę kolanem zamiast ją złapać. Zaraz będzie 4:0, pomyślałem, a jak się pospieszę, to spokojnie przed północą dojadę na miejsce. Wyszedłem. Jadę. Radio gra. WIadomości o dwudziestej drugiej…

– W finale Ligi Mistrzów AC Milan prowadzi z Liverpoolem 3:2 – informował spiker.

Coooo? Dobrze  że nic nie jechało z przeciwka. Cholera, może się zatrzymać? – myślę sobie. Nie skończyłem jeszcze myśleć, kiedy spiker podał, że juz jest 3:3. Hm, skoro tak, to nie będę się zatrzymywać. I dojechałem do domu o 23:53. Specjalnie czekałem w aucie do północy, żeby dowiedzieć się wyniku, bo obawiałem się, że przez te siedem minut nie zdążę wypakować rzeczy z bagażnika, dobiec do domu, otworzyć drzwi i włączyć radio w pokoju.

I takie miałem oglądanie oraz słuchanie. Trochę żal niesamowicie dramatycznego widowiska, ale pomyślałem sobie, że gdybym został tam pod Kozią Górą, to końcowy wynik brzmiałby 5:0 dla Milanu. A w ten sposób przechytrzyłem złośliwy los i wspomogłem Dudka. Bo sukces, jak wiadomo, zawsze ma wielu ojców 🙂

Szczecin, 26.05.2005

Komentarze