LISTY OD… (1) – PRZY DRODZE NA CLUJ

Czasem przychodzą takie e-maile, że nie wypada traktować ich jak zwykły komentarz, lecz bardziej jako oddzielny wpis. Niech takim będzie otrzymana niedawno rumuńska impresja Doktorka…

* * *

Przejechałeś Przyjacielu Rumunię za szybko. Ona jest jak wino wygrzebane z zapomnianej beczki. Bez nazwy, ale ma genialny smak. Gdy posmakujesz, masz świadomość, że tego już się nie da powtórzyć. Nie zatrzymałeś się Mój Kapitanie przy ławeczce z rumuńskim starcem. Nie spróbowałeś z nim pogadać. Znają rosyjski i opowiadają bardzo ciekawie.

Na drodze za Cluj złapałem „stopa”. Przesympatyczny kierowca zabrał mnie na nocleg. Mówił, że  blisko, do swojej rodziny. Byłem wtedy na czwartym roku medycyny, on świetnie mówił po rosyjsku, ja też. Blisko okazało się ok. 60 km po czymś co tylko trochę przypominało drogę. W końcu dojechaliśmy. Wiocha równie bajkowa co nasz Trześniowy Groń. Ostrewki, krowy, chałupy kryte gontem, zero cywilizacji. Kierowca wiezie mnie na podwórko, mówi żebym  poczekał,  przeprasza że tak długo trwa. Minęło około dwudziestu minut, stoję na podwórku. Było fajnie, trochę mnie podpili rakiją. Po następnych kilku szklaneczkach piekielnej śliwowicy z tej potwornie brzydkiej bramy wyszło zjawisko. Dziewczyna nieprawdopodobnie piękna. Niesamowita twarz, zjawiskowa sylwetka, miała na sobie jakąś bawełnianą sukienkę, całkiem przezroczystą, bajeczne piersi, które nigdy nie widziały biustonosza. Chyba wiem dlaczego tak długo czekałem na podwórku. Mój Kapitanie, była zjawiskowa, widziałem  ją  pięć minut, śni mi się do dzisiaj.

Potem przed chałupę wyszedł jej mąż. Masakra, zaproponował mi że za równowartość chyba czterech paczek papierosów to zjawisko może być moje. Do  dzisiaj zastanawiam  się czy dobrze zrobiłem uciekając.Chyba dobrze, ona była za bardzo piękna, żeby być realna.

Prześladuje  mnie tylko jeden obraz, miała takie wielkie całkiem czarne oczy. Jak zabrałem plecak i uciekałem, tam było strasznie dużo łez.

Pozdrawiam Cię Mój Kapitanie.

Doktorek

* * *

Drogi Doktorku,

Tak, nie zatrzymałem się przy żadnej ławeczce, nie zagadałem… Zawsze zazdrościłem ludziom, którzy już po kilku minutach przebywania w jednym pomieszczeniu z grupą nieznajomych znali najważniejsze fakty z ich biografii dyskutując jakby znali się od lat. Ja może nie tyle wolę, co lepiej się czuję przyglądając się z dystansu. Pocieszam się tylko, że Wyspiański stworzył „Wesele” również jedynie się przyglądając 🙂  A, że za szybko… Najbardziej mi żal, że brakowało czasu na notatki podczas podróży. Minęły już blisko dwa miesiące, a ja na kartach bloga wciąż nie dojechałem do Bukaresztu. Trudno w tej sytuacji o świeże emocje. Chociaż może czasem nie trzeba się spieszyć? Twoja opowieść świadczy, że niektóre przeżycia nawet po latach pozostają równie intensywne, a wiek tylko dodaje im smaku.

Pozdrawiam…

No i jak mam się podpisać? „Steve”, jak na Niemcowej? Searover brzmi zbyt obco jak na taką okazję, a sam przecież kapitanem tytułować się nie będę

Gdańsk; 14.04.2012; 02:40 LT


Komentarze