LIST Z POGRÓŻKAMI

                

Ponoć przyszedł do mnie list z pogróżkami. Plus GSM grozi, że moje punkty w programie lojalnościowym przepadną, jeżeli nie wykorzystam ich do końca roku. Trochę żal, więc postanowiłem jeszcze z hotelu dokonać stosownego zamówienia. Długo się zastanawiałem, czy wybrać bony do Empiku, czy może prenumeratę jakiegoś czasopisma, a może zamiast tego wsyzstkiego szarpnąć sie na plecak? I durny myślałem, że ot tak sobie, po prostu owe dobra zamówię. A takiego wała!

Oczywiście, ponieważ internet miałem już otwarty, postanowiłem załatwić to od razu przez komputer. Komputer jednak odpowiedział, że muszę być mieszkańcem Miasta Plusa. Mój Boże! A na cholerę!? Pomyślałem. Przepraszam Pana Boga, za sąsiedztwo owej cholery i za wymawianie jego imienia nadaremnie, ale tak niestety pomyślałem. Komputer nie raczył odpowiedzieć z jakiego powodu mam być mieszkańcem Miasta Plusa, ale dostarczył wskazówki, że aby tam się wprowadzić należy posiadać klucz. Klucz, czyli tajne hasło otrzyma się sms-em zwrotnym po wysłaniu sms-a ze słowem KLUCZ po pewien czterocyfrowy numer. No to już wszystko jasne. Biedna firma musi jeszcze zarobić odrobinkę na sms-ach, aby całkiem jej ten program lojalnościowy nie zrujnował. Wąż siedzący w kieszeni wystawił łeb i zaczął kąsać moją rekę, która wystukiwała owo magiczne słowo na klawiaturze telefonu komórkowego. A potem krztusił się ze śmiechu gdy okazało się, że z zagranicy sms-a na czterocyfrowy numer wysłać się nie da. Trudno, nie zamieszkam w Mieście Plusa.

Postanowiłem zadzwonic bezpośrednio do ludzi zajmujących się programem. Numer telefonu: 2626. Ha, ha , ha! Z zagranicy niedostepny!

Nic to. Na pewno musi być jakis numer alternatywny. Znalazłem takowy do biura obsługi klienta. Do programu „5 Plus” jednak nie. Zadzwoniłem więc do biura obsługi klienta.

– Dodzwonił się pan na płatny numer! – nakrzyczała na mnie na dzień dobry pani po drugiej stronie.

– Dobrze, tak właśnie chciałem.

– W takim razie słucham.

– Czy może mnie pani połączyć z kimś z programu „5 Plus”?

– Nie. Proszę zadzwonic pod numer 2626.

– Ale ja dzwonię z zagranicy i ten numer jest niedostępny. Może jest jakiś numer alternatywny?

– Niestety, nie ma.

– I na pewno nie może pani przekierować rozmowy na żaden z ich telefonów?

– Niestety, nie.

– To znaczy, że nie mam szans złożenia zamówienia na nagrody z zagranicy?

– Przykro mi, ale do programu „5 Plus” mozna dodzwonić się tylko z terenu Polski.

– To dziekuję, chyba poszukam innego operatora.

Odłożyłem słuchawkę i zadumałem się nad zaistniałą sytuacją. Mam swój indywidualny numer w programie lojalnościowym, mam numer telefonu, mam PIN do niego, a także indywidualny Plus-kod do załatwiania rozmaitych zleceń. To wszystko mało, żeby z zagranicy dostać się na świętą ziemię tego operatora, strzeżoną niczym twierdza i niedostępną dla byle jakiego klienta, który nie raczył pomysleć przed wyjazdem, że być może przydadzą mu się jeszcze wzory odcisków palcow, siatkówki oka, albo kodu DNA by potwierdzić swoją tożsamość przed tajnym zgromadzeniem.

Pomyslałem sobie, że spływając tratwą po Amazonce mógłbym opłacić w swoim banku rachunek za gaz, albo przelać 24 złote na konto kolegi, który pożyczył mi kasę na taksówkę. No problem. Lecąc samolotem do Polski, 11 kilometrów nad ziemią mógłbym zarezerwować miejsce na wieczorny seans w Multikinie. Mógłbym też kupić płytę w sklepiku internetowym ulubionego wykonawcy, który prześle mi ją bez pobrania, licząc na moja uczciwość, że przeleję kasę na jego konto po jej otrzymaniu. I tylko Plus GSM niczym księżniczka na szklanej górze wyrastającej wprost z burzliwych wód pełnych przeraźliwych potworów dzielnie strzeże swojego dziewictwa.

Na tym mógłbym zakończyć, ale przypomniałem sobie jeszcze całą rzeszę plusopodobnych, którzy kuszą rozmaitymi promocjami. Jeszcze nie tak dawno, ze trzy lata temu można było w sklepie kupić kawę, pierniczki albo nawet i piwo wabiące potencjalnego klienta możliwością wygrania wycieczki na Karaiby. Zbierz pięć kapsli, wyslij pod adres i masz szansę na wylosowanie nagrody. Albo „zajrzyj pod nakretkę i sprawdź czy wygrałeś samochód. Dzisiaj już takich frajerów się nie spotyka. Pod nakrętką można co najwyżej znaleźć numer, pod który należy wysłać sms-a. Wyślesz, zapłacisz na przykład 2,44 PLN i masz szansę na wygranie wycieczki wartej na przykład cztery tysiące złotych. To ci dopiero jest promocja! Firma, która się w ten sposób reklamuje ma szansę na niej jeszcze zarobić! Stacje radiowe też już coraz rzadziej zapraszają do udziału w darmowych konkursach. „Królowa rzek polskich, na pięć liter – jeśli wiesz, wyślij szybko sms-a za 2 złote. Im wiecej sms-ów, tym większa szansa wygranej”. Konkurs trwa długo. Po godzinie oporni otrzymują podpowiedź, że nazwa rzeki zaczyna się na literę „W”. A tuż przed końcem ci, którzy jeszcze mieli watpliwości dostają ostatnią szansę – wskazówkę, że rzeka przepływa przez naszą stolicę. Wtedy dopiero rusza lawina sms-ów i w dramatycznym finale zostaje wyłoniony zwyciezca który otrzyma 500 złotych. Redaktorzy gratulują wszystkim fantastycznej zabawy i zapraszają na dzień następny na odgadywanie innej, tajemniczej nazwy. Ilekroć jestem zmuszony słuchać takich konkursów ogarnia mnie zażenowanie nad czymś, co przypomina mi eterową prostytucję – oddawanie się byle jak, byle komu, publicznie, aby tylko napełnić sakiewkę. Prostytucja nawet nie tak bardzo razi wśród wyzywająco umalowanych i skąpo ubranych dziewek w portowej tawernie. Głupio jakoś gdy towarzystwa im dotrzymuje i profesję dzieli dziewczę blond z włosami w koński ogon, w spódniczce w kratę, białej bluzeczce zapiętej broszką pod szyją, w narzuconym na to granatowym sweterku, z tomikiem poezji Byrona w dłoni i wzrokiem utkwionym wstydliwie w podłodze. Szkoda, że jak i to cud zjawisko, w podobny sposób dorabiają sobie ambitne stacje.

Wilmington, Delaware, 17.12.2005; 19:40 LT

Komentarze