Zastanawiam się, co skłoniło dystrybutorów filmu „Siła strachu” do nadania takiego właśnie tytułu, brzmiącemu w oryginale „Hide and seek”. Tytuł angielski, chociaż też żadne cudo, miał bezpośrednie odniesienie do akcji, a przy odrobinie determinacji możnaby jeszcze pokusić się o odczytanie go na troche innym poziomie. „Siła strachu” zaś kompletnie nie oddaje sensu filmu. Z podobnym skutkiem taki tytuł moznaby nadać na przykład „Procesowi” Kafki albo „Dziecku Rosemary” Polańskiego.
Tak jak się spodziewałem, arcydziełem film się nie okazał, chociaż sam pomysł na scenariusz, aczkolwiek sięgający daleko wstecz do dość zgranej już tradycji Dr. Jekylle’a i Mr. Hyde’a, zaskoczył większą część widowni. Bardzo podobała mi się też ostatnia scena – stosunkowo łatawa do przewidzenia, lecz osobliwie wyrażona. Szkoda tylko, że to niemal murowana zapowiedź sequelu w przypadku chociażby umiarkowanego sukcesu komercyjnego.
Z całego seansu najbardziej podobały mi się minuty spędzone w poczekalni. Kurczę, przegadałem przez komórkę z moją córką dobre dwadzieścia minut o filmach. Powiedziała co oglądała ostatnio i co się jej podobało, a ja też nie pozostałem dłużny. Działa! Procentują wspólne seanse, nawet gdy dzielą nas setki kilometrów.
Gdynia, 16.03.2005