LEPPER ZAMIAST CHIN

               

Najpierw dyrekcja zmieniła mi Chiny na Kanadę. Potem zaś uznała, że do Kanady chwilowo też nie ma po co lecieć. Mam więc spokój od podróży przynajmniej do świąt.Właściwie już dawno mógłbym rozpakować i sprzątnąć walizkę. Jakoś tak z przyzwyczajenia leży obok szafy. Z jednej strony cieszę się, że trochę przystopowałem z tymi podróżami, ze jestem na miejscu, ale z drugiej… zaczyna brakować mi ciągłego ruchu, atmosfery lotnisk, zycia z rozkładem lotów w kieszeni. W ubiegłym roku podróżowałem średnio 20 dni w miesiącu. W obecnym do tej pory zaledwie jeden krótki wypad do Belgii i dwa do Niemiec. Coraz bardziej przyrastam do biurowego krzesła i coraz mniej mi się to podoba. Odbieram maile i odpisuję na nie przez całe dnie. Sporządzam raporty, przeglądam i analizuję te przychodzące. Zawsze jestem o dwa kroki  do tyłu przywalony szpargałami. Kiedy szczęśliwie przebrnę przez jeden pakiet, czeka już następny. Prawie taki sam. Tylko daty i inne detale się zmieniają. A przecież tym, co mnie napędza jest ciągła zmiana, ruch. Tak było do niedawna. Jeżeli jednak przyszłość ma być taka jak dzień dzisiejszy, to wracam na morze. Nienawidzę nudy, a w chwili obecnej przekładanie raportów nudzi mnie aż do bólu.

Na szczęście zbliża się wiosna. Coraz częściej pojawiające się słońce sprowokowało mnie do wychodzenia w marynarce. Kurtka wozi się jako wyposażenie awaryjne na tylnym siedzeniu auta. Ależ przyjemnie móc pospacerować lżej ubranym. Nieważne, że mroźny jeszcze wiatr nieprzyjemnie wciska się pod koszulę. Synoptyków trzymam za słowo i oczekuję pierwszej w tym sezonie jazdy bez obawy, że na jezdni zalega lód.

Miałem w planie „Wyznania gejszy” w tym tygodniu, ale raczej nic z tego nie wyjdzie. Chyba, że jutro zrobię jakiś spontaniczny wypad.

W mediach znów dominują politycy. Przez cały czas odnoszę wrażenie, że zamiast normalnego rządzenia odbywaja się igrzyska, za które prędzej czy później wystawiony zostanie nam rachunek. Coraz mniej rozumiem wolty liderów PiS. Ale cóz mi rozumieć, jeżeli nawet wytrawni, polityczni quasi-koalicjanci też przyznaja się do zagubienia. Słuchałem dziś rano w radiu wywiadu z Andrzejem Lepperem i złapałem się na tym, że… podobał mi się jego spokój, zwykłe, ludzkie podejście do wielu spraw, nierozdrapywanie ran z powodu jawnej nielojalności PiS-u, a nawet dowcipne niepozbawione autoironii komentarze. I byłby mnie pan Lepper ujął gdybym nie pamietał z przeszłości jaki jest naprawdę i, że to tylko tymczasowy wizerunek wykreowany przez speców od t.zw. public relations. W chwili gdy dawne autorytety trwonią swój wizerunek w groteskowych wojenkach, ten polityk konsekwentnie, nieco w cieniu robi swoje i niespodziewanie wyrasta na jednego z najrozsądniejszych graczy w naszym kraju. Nigdy nie ukrywał i nie ukrywa, ze interesuje go władza, kiedy wszyscy wokół stękają pod ciężarem społecznej służby dla Polski. Ciężko im, ale pazurami gotowi wyrywać sobie kamienie by dołożyć sobie ich ciężaru na umęczone barki. Słuchałem radia i byłem niemal pewien, że Andrzej lepper swój cel osiągnie. To, co kiedyś wydawało mi się politycznym kabaretem, dziś z powagą wchodzi na salony. Bracia Kaczyńscy rozgrywają swoje misterne scenariusze i cieszą się z kolejnych ustaw przegłosowanych dzięki przyciśniętej do muru „Samoobronie”, ale to oni, nieświadomie,  rozwijają czerwony dywan przed swoim współkoalicjantem. I to chyba w tym wszystkim jest najgorsze.

Gdynia; 22.03.2006; 21:50 LT

Komentarze