LEONARD COHEN TEŻ JUŻ PO TAMTEJ STRONIE

Kiedy swojej czternastoletniej chyba wtedy córce podarowałem książkę z tekstami Leonarda Cohena, nie przypuszczałem, że wciągną ją tak, iż odtąd obydwoje będziemy dzielić tę pasję. Do tego stopnia, że kilka lat później razem pojechaliśmy do Bukaresztu na jego koncert. Gdzieś w międzyczasie w moim życiu pojawił się Anioł i znów Cohen był artystą, którego słuchaliśmy namiętnie. Nietrudno zgadnąć, że „I am your man” był jednym z naszych ulubionych. Ja talentu wokalnego nie mam za grosz, ale wspomogłem się słynnym bardem. Moja ówczesna narzeczona, a od kilku lat żona wyznała, że zawsze w marzeniach widziała kogoś, kto zaśpiewa jej tę piosenkę. Marzenia się w pewnym sensie spełniły. Moje także, bo przecież nie było nic piękniejszego, niż taka wygrana na loterii życia i pielęgnowanie „bycia czyimś mężczyzną” z nieustannie gorącą wzajemnością.

Próbuję sięgnąć pamięcią w odległe czasy, kiedy zetknąłem się z nim po raz pierwszy. To chyba „Słynny, niebieski prochowiec” był tym utworem, który zwrócił moją uwagę na kanadyjskiego artystę. I jeszcze intrygujący tytuł płyty, na której znalazł się ów utwór: „Songs of love and hate” .

Pamiętam podwójną kasetę magnetofonową z koncertu w Polsce u schyłku komuny, wydaną niemalże chałupniczym sposobem i opowieść Macieja Zembatego, że Leonard Cohen pomimo, że Kanadyjczyk, potrafił zaśpiewać fragment kolędy „Lulajże Jezuniu”, poznanej w dzieciństwie za sprawą ojca, który był emigrantem z Polski.

Ileż nocnych wacht na oceanach umilały mi te kasety! Właśnie w takich okolicznościach piosenek tego twórcy słuchało się najlepiej. W samotnej ciszy, w ciemności rozświetlanej jedynie migotaniem gwiazd oraz lampek kontrolnych na mostku nawigacyjnym. A ileż potem kilometrów przemierzałem po latach samochodem z muzyką płynącą nocą z płyt compactowych! Wtedy Cohena w oryginale wspierały także covery Macieja Zembatego z niezwykle precyzyjnymi i równie poetyckimi tłumaczeniami.

W 2013 roku z Aniołem, Pauliną oraz Tomkiem przyjechaliśmy na koncert Leonarda Cohena do Łodzi  . Jeszcze niedawno, słysząc o nowej płycie artysty, „You want it darker”, liczyłem że może jeszcze jakiś jeden koncert uda się zobaczyć, chociaż jedna z recenzji mówiła wyraźnie, że to „pożegnanie z życiem” śpiewającego poety. I rzeczywiście tak się stało.

Dziś rano, w podróży na Białoruś dotarła do nas ta smutna informacja.

Cohen web site (3)

– Jak to się dziwnie układa, że docierają do nas takie wieści, gdy jesteśmy gdzieś w drodze – powiedział Anioł przytulony do mnie gdy czytaliśmy pasek z wiadomościami na ekranie telewizora – niedawno Wajda, a dzisiaj Cohen…

Na Facebooku, Gosia z Łodzi napisała między innymi do mnie: „Cohen to zupełnie nie moja bajka, ale z tak wielu stron znajomych wieje smutkiem po jego odejściu…” i załączyła fragment listu pieśniarza pisanego tuż przed śmiercią swojej muzy, Marianny Ihlen (to o niej była piosenka Cohena „So long, Marianne”) latem tego roku.

List Cohena

Mam nadzieję, że są już razem. Odpoczywaj w pokoju Mistrzu.

Kamienyuki, 11.11.2016; 18:30 LT

Komentarze