LAZUROWE WYBRZEŻE (5) – EZE, ŚREDNIOWIECZNE MIASTO NA SZCZYCIE GÓRY

Polecieliśmy do Nicei, a wszystko wskazywało na to, że pomijając krótkie wizyty na dworcu, kiedy to witaliśmy i żegnaliśmy Paulinę, na to miasto nie starczy czasu. Zabawiliśmy o pół dnia dłuzej w Monte Carlo, a znaczną część drugiej połówki postanowilismy spędzić w Eze.

Gdzieś na stokach szpiczastej góry strzelającej w niebo wprost z morza pomiędzy Monaco a Niceą rozłożyło się to średniowieczne miasteczko. Widocznie dobra to była lokalizacja, bo miasto przetrwało prawie nietknięte aż do dzisiaj.


Po opuszczeniu Monaco nie zjechaliśmy więc na autostradę A8 w kierunku Nicei, lecz skierowaliśmy się w kierunku nadmorskich gór. Zatrzymaliśmy samochód u podnóża góry i ruszyliśmy po schodach w górę. Wąskie uliczki układały się w niesamowity labirynt, w którym jakieś tajemne przejścia prowadziły do wyżej położonych serpentyn, a jeśli się ich nie odnalazło, wystarczyło wrócić kawałek by podejść wyżej.
Wszystko przyklejone do stoku i tylko kościół z wysoką wieżą wyraźnie odcina się od góry. No i zamek na samym szczycie, tyle tylko, że ten akurat zrujnowany. Zostały tylko fragmenty murów. Kościół wewnątrz też zniszczony. Oczywiście remont dla zachowania zabytku jest niezbędny, ale ja lubię taki klimat upływu czasu na murach, pomimo, że zmurszałe ozdoby wyraźnie późniejsze niż średniowieczne.

Kościół z góry prezentuje się okazale. Szczególnie w owym górzysto-skalistym krajobrazie.
Nieco w inną stronę, na północ od miasta znajduje się most, wybudowany w latach 1911-1914. Rozpostarty na łukach osiemdziesiąt metrów nad dnem doliny spina on fragmenty drogi Moyenne Corniche biegnącej wzdłuż wybrzeża. Całość została oddana do użytku w roku 1927.

Tą drogą, biegnącą na wyrąbanej w skale półce, podążyliśmy potem w kierunku Nicei. Jednak póki co, wciąż byliśmy na szczycie.

A ze szczytu prezentował się zapierający dech w piersiach widok na miasteczko oraz na zanjdujące się kilkaset metrów niżej Morze Śródziemne.

W Eze jest jeszcze coś, co może zaintersować nie tylko wielbicieli gór oraz średniowiecza. To fabryka kosmetyków Fragonard, usytuowana u podnóża góry.
Fragonard to niewielka, rodzinna firma, która oferuje bezpłatne wycieczki po swoim zakładzie. Oczywiście owe bezpłatne wycieczki to przynęta. Turysta na koniec zwiedzania trafia do zakładowego sklepiku i ma okazję do zakupu kosmetyków po preferencyjnych cenach. Uważam to za uczciwe i przede wszystkim cieszę się, że mogłem obejrzeć jak produkuje się mydło, a przede wszystkim jak płatków
róży (dużej ilości płatków róży) produkuje się esencję zapachową wykorzystywaną do produkcji perfum.
Przy okazji dowiedzieliśmy się tego, jka stężenie olejków zapachowych wpływa na gatunek kosmetyków. W perfumach stężenie to osiąga 40%. Dzięki temu zapach jest intensywny i trwały. Aby go uzyskać wystarczy kilka kropel aplikowanych na dany fragment ciała. Za stężeniem idzie cena. Perfumy zazwyczaj są drogie. Sprzedaje się je w niewielkich flaokonikach. Nieco mniejsze stężenie olejków eterycznych (10-15%) stosowane jest w produkcji wód perfumowanych, a najmniejsze (5-10%) w wodach toaletowych.
Drobne zakupy na koniec wycieczki zrobiliśmy, ale jak wspomniałem, nie czuję się wykorzystany. Obejrzenie produkcji było ważniejsze. Z przyjemnością wspominam podobny charakter wycieczki w hucie szkła Julia niedaleko Szklarskiej Poręby albo zwiedzanie warsztatu szklarzy – artystów w Murano. Nie wspomnę już o winnicach rozsianych po świecie. Nikogo z tego powodu nie ubyło, teksty znalazły się na blogu. Niestety, są zakłady, które tajemnicy swojej produkcji strzegą jakby od niej zależała ich przyszła egzystencja. Na próżno pisałem do szczecińskiego Polmosu z prośbą o możliwość obejrzenia leżakującej Starki. Tak samo zignorował mnie producent wody mineralnej „Nałęczowianka”. Zakład obejrzałem zza płotu.
Po zwiedzaniu fabryczki Fragonard ruszyliśmy serpentyną w kierunku starego Eze,
Tym razem jednak górę ominęliśmy i wspomnianym wcześniej mostem oraz drogą nad przepaścią pojechaliśmy w kierunku Nicei. Nazajutrz czekał nas lot do Polski, więc jechaliśmy do hotelu w pobliżu lotniska. Droga wiodła przez całą Promenadę Anglików (Promenade des Anglais), pełnej palm. Nam i pewnie jeszcze wielu innym ludziom kojarzyć się będzie z atakiem terrorystycznym z 2016 roku, którego skutkiem było 86 zabitych i około 200 rannych.
Może kiedyś trzeba będzie przyjechać tu jeszcze raz, by obejrzeć samą Niceę. Póki co, po nocy spędzonej w hotelu obok lotniska, następnego dnia rano ruszyliśmy do samolotu. Franek jeszcze wtedy raczkował. Pierwsze kroki postawił miesiąc później, w Mołdawii, ale to już temat na następną opowieść.
Gdańsk, 08.10.2018; 00:10 LT

Komentarze